copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
GWARANCJE PORZĄDKU
Tadeusz Różewicz, Wycieczka do muzeum, Warszawa 1966
Gdy jakiś twórca uprawiał równolegle kilka rodzajów pisarstwa, znaczyło to zwykle, że w każdym z tych rodzajów stawiał sobie odrębne zadania twórcze i wobec tego istniały nie tylko formalne podstawy do rozpatrywania jego twórczości według rodzajów literackich. U Tadeusza Różewicza nie istnieje jakakolwiek odrębność zadań twórczych w poezji, w prozie i w dramacie i na dobrą sprawę różnice pomiędzy tymi trzema dziedzinami jego pisarskiego dorobku są trudno uchwytne. Różewicz programowo prozaizuje poezję, można by też powiedzieć, że poetyzuje prozę (gdyby nie złe obciążenia terminu „poetyzować”), a w dramaturgii – jak wiadomo – uprawia antydramat, a więc coś, w czym jest miejsce na wszystkie literackie żywioły.
Kto wie, czy w likwidacji specyfiki rodzajów literackich nie wykazuje Różewicz największej artystycznej śmiałości? Jest to bowiem pisarz przy całym obrazoburstwie literackim także bardzo konserwatywny, i to akurat w tym punkcie, w którym nowa literatura wyłamała się z tradycji. Różewicz mianowicie nie pozwala sobie nigdy na zburzenie porządku przestrzeni i czasu, co w dwudziestowiecznej literaturze jest dokonywane niemal nagminnie. Jest to tym dziwniejsze, że Różewicz w większym stopniu niż ktokolwiek nie uznaje odrębności osobowości ludzkiej. Miejsce osobowości zajmuje u Różewicza najczęściej „jedermann”, ale jest to „jedermann” w określonej przestrzeni i w określonym czasie. Ściśle mówiąc, jest to „jedermann” jednego pokolenia Polaków, pokolenia młodzieży wojennej.
Żeby móc wyłamać się z porządku czasu i przestrzeni, musiałby Różewicz zuniwersalizować swojego „jedermanna”, a to wydaje mu się absolutnym samounicestwieniem. W nowym opowiadaniu Próba rekonstrukcji, umieszczonym w drugiej edycji Przerwanego egzaminu (1965), pada w tej kwestii jednoznaczna wypowiedź: „Wyrzeknę się jednego elementu, potem drugiego, mogę dojść do tego, że wyrzucę ze siebie całą wojnę i okupację. Wtedy przed nicością nie uratują mnie ani metafory, ani dzieci, ani lampa na stole, ani podróż dookoła świata. Najmniejsze ustępstwo grozi katastrofą i zagładą tego świata” (s. 60).
Wynikałoby z tego, że „jedermann” pokoleniowy nigdy nie stanie się „jedermannem” powszechnym, ponieważ Różewicz z granicy pomiędzy jednym a drugim uczynił tabu. W ten sposób stworzył gwarancje dla porządku czasu i przestrzeni, ponieważ „jedermann”, który przeżył wojnę i okupację, musi egzystować w ograniczonej przestrzeni i w ograniczonym czasie.
Tradycyjny realizm Różewicza ma więc swoją podstawę w fetyszyzmie, ale wiadomo, że jest to podstawa trwalsza niż jakiekolwiek inne. Ograniczenie swobody wyobraźni w jednym zakresie wyzwala odwagę Różewicza w walce z fetyszem rodzajów literackich. Podział jego pisarstwa na poezję, prozę i twórczość dramatyczną to sprawa konwencji edytorskiej i niczego poza tym. Jeśli swoje uwagi odnoszę przede wszystkim do tego, co jest zaliczane do prozy, to jest to także sprawa czystej konwencji. Że wyobraźnia Różewicza jest uwięziona w wizji „jedermanna” pokoleniowego, można dowieść tak samo dobrze na przykładzie poezji, jak dramaturgii.
Inna sprawa, że wspomniane już opowiadanie Próba rekonstrukcji, którego nie było w pierwszym wydaniu Przerwanego egzaminu (1960), nadaje się do tego celu bardziej niż cokolwiek, ponieważ jest to opowiadanie niemal programowe. Narrator tego opowiadania źródło wszystkiego, co go określa pod każdym względem, widzi w swoim doświadczeniu życia i wobec tego stawia przed wyobraźnią zadanie ustawicznej rekonstrukcji doświadczenia w jego maksymalnej kompletności. Dobrze przynajmniej, że z opowiadania wynika, iż jest to zadanie ponad siły. Czy warto jednak. w ogóle stawiać przed wyobraźnią tego typu zadanie? Co do mnie, jestem zdania, że nie. Wyobraźni nie można ujarzmić, tak jak nie można ujarzmić pamięci, od której w tym wypadku wyobraźnia miałaby być uzależniona. Pamiętamy nie to, co chcemy, i nie tak, jak chcemy. A jeśli nawet pamiętamy tak, jak chcemy (to kwestia interpretacji), to chcemy najczęściej pamiętać nie to, co było naprawdę. Narrator opowieści Moja córeczka ze zbioru Wycieczka do muzeum doświadcza zawodności pamięci na przykładach jakże konkretnych i jakże sprawdzalnych. „Mijałem kościół. Przez całe dwadzieścia lat widziałem ten kościół we wspomnieniach z jedną wieżą, a on ma dwie wieże” (Wycieczka do muzeum, s. 64). „Minąłem piętrową wieżę ćwiczeń straży pożarnej, zaraz powinna być remiza. Pamiętałem doskonale. Ale okazało się, że nie pamiętałem. Remiza była po drugiej stronie uliczki” (tamże, s. 64-65).
Jeśli tak wygląda sprawa z pamięcią realiów fizycznych, oglądanych tysiące razy, to cóż tu w ogóle mówić o pamięci jednorazowych zdarzeń, własnych i cudzych słów, które raz zostały wypowiedziane, cudzych wyrazów twarzy, gdy twarze same zacierają się i nie potrafimy jakże często wyobrazić sobie na podstawie pamięci wyglądu tych, którzy stanowili dla nas cały świat. Jeśli tak, to Różewicz z czystej kalkulacji intelektualnej wiąże wyobraźnię narratora Próby rekonstrukcji w absolutnej fikcji tego, co miałoby być jego doświadczeniem. Próba rekonstrukcji dostarcza wbrew intencjom autora wymownych argumentów przeciw fetyszyzacji doświadczeń wojny i okupacji. Żywe trupy, żeby użyć metafory cytowanej przez Różewicza, jeśli żyją dostatecznie długo, zachowują się tak, jakby żyły naprawdę. Zmieniają się jak żywi. Zapominają o tym, że umarły.
Identycznych argumentów dostarcza cały nowy zbiór Wycieczka do muzeum. Z tytułowym opowiadaniem włącznie, a może nawet przede wszystkim z nim. Nie można wprawdzie mieć pewności, przeciwko komu to opowiadanie było pisane, dla mnie jednak ma ono jednoznaczną wymowę, chociaż nie jest wykluczone, że jest to wymowa sprzeczna z intencjami autora. Ja w każdym razie nie widzę oskarżonych w owych biednych ludziach bez wyobraźni, którzy zwiedzają Muzeum w Oświęcimiu i wypowiadają zdania tak zdumiewające, jak to: „Owszem, widzę te okna zabite deskami, blok śmierci i szubienicę, ale jak się to wszystko odbywało, musi ktoś opowiedzieć i objaśnić” (tamże, s. 22). Brak wyobraźni nie jest winą, jest kalectwem albo darem, jak kto woli. Brak wyobraźni jest zresztą widoczny nie tylko w zachowaniach zwiedzających. Świadczy o nim także niejedno zlanie opisu samego Muzeum: „Jest jeszcze krematorium. Odbudowane na gruzach tego prawdziwego, które zostało wysadzone w powietrze. W mrocznym wnętrzu widać szyny, wózki, otwarte piece” (tamże, s. 20). Wycieczka do muzeum pozostaje w najściślejszym związku z Próbą rekonstrukcji. Ujarzmianie wyobraźni i jej brak prowadzą do tego samego. Nie mam odwagi nazwać tego po imieniu. A może Różewicz zbuntował się przeciwko swojemu fetyszowi, skoro można tak jednoznacznie rozumieć jego opowiadania?
Przesłanek do odpowiedzi na to pytanie dostarcza w zbiorze Wycieczka do muzeum poza tym jedynie utwór Moja córeczka. Niestety, są to przesłanki na tak i na nie. Walnym argumentem na tak byłby znakomity sen o odczycie martyrologicznym. Sen utrzymany w stylu czystej groteski, o wiele zjadliwszej niż groteski Mrożka. W tym śnie dokonało się całkowite wyzwolenie od fetyszyzmu, fetysze zostały sprofanowane, dla śniącego oznaczało to jednak najbezwzględniejszą kompromitację. W tym śnie wyraziła się prawda tak bezwzględna, że na jawie nawet na pomyślenie o niej nie mogło starczyć odwagi. Na jawie ze snu nie pozostało ni śladu. Bohater i narrator (jedna i ta sama postać, chociaż narracja jest prowadzona częściowo w pierwszej, częściowo w trzeciej osobie) doświadcza najdrastyczniejszej opozycyjności pokoleniowej, która tym razem wyraża się nie tyle w opozycji doświadczeń, co w opozycji obyczajowo-moralnej. Naiwnie i staroświecko poczciwy bohater Różewicza staje oko w oko z absolutną cyniczno-młodzieżową demoralizacją, groteskowo śmieszną i groteskowo tragiczną.
W swojej wizji młodzieżowego rozkładu moralnego Różewicz zdystansował nawet samego Adolfa Rudnickiego. Nie kwestionuję prawdy tej wizji, kwestionuję jej społeczno-pokoleniową lokalizację. Co najwyżej taki rozkład moralny jest bardziej ostentacyjny u młodych, ale nie tylko młodzi go doświadczają. Nie chronią przed nim ani wiek, ani doświadczenia wojny i okupacji, ani cokolwiek innego. Chronić mogą co najwyżej psychiczno-fizyczne zmęczenie i lęk przed obłędem. Są to jednak względy, żeby tak rzec, negatywne, nie zaś pozytywne. Nie zawsze muszą one występować i wtedy nie ma przeszkód, żeby, tak jak także u Różewicza, stary mąż nauczycielki opuścił schorowaną żonę po trzydziestu latach małżeństwa. Sam narrator Mojej córeczki jest zresztą najprawdziwszy wtedy, gdy odczuwa pożądanie do cynicznej i wyuzdanej przyjaciółki córki. Pokoleniowe konstrukcje Różewicza mają kruche podstawy. Różewicz stwarza sobie złudne gwarancje porządku czasu i przestrzeni.
To, co napisałem, nie ma znamion interesownej stronniczości. W przedziałach pokoleniowych moje miejsce jest niestety po stronie bohatera Różewicza. Nie mogę się oburzać w imieniu młodych, których tak zjadliwie Różewicz odmalował. Nie wierzę jednak w staroświecką poczciwość narratora Mojej córeczki. Przypuszczam, że nieobce mu były konstatacje narratora Nowej szkoły filozoficznej ze zbioru Przerwany egzamin. Z tych konstatacji wyciągają praktyczne wnioski tak samo starzy, jak młodzi. I tak samo starzy, jak młodzi odczuwają chyba lęk przed obłędnością tej praktyki. Teraz z kolei należałoby chyba wyciągać praktyczne wnioski z powszechnego lęku przed obłędem. Bohater Różewicza ma rację, gdy w myślach stawia taką diagnozę współczesnej choroby: „Zło idzie z tego, że im się pomyliły słowa… oni żyją w sztucznym świecie, ich świat jest złożony z kolorowych okładek, z fotosów, z głupich piosenek, ze sztucznego światła, ze sztucznych obrazów. Wszystko jest sztuczne, rzęsy, włosy, futro, biżuteria, choinki, śnieg…” (tamże, s. 143). Tylko w imię pełniejszej prawdy trzeba w tych sformułowaniach trzecią osobę zastąpić pierwszą. Nam wszystkim pomyliły się słowa. Nie tylko młody Harry Kowalski chce sprzedawać historie o walce i o śmierci, robi to także narrator Mojej córeczki, jeśli przyjąć za prawdę jego sen. On śnił o sobie dokładnie to samo, co zobaczył na jawie u młodych. Czy tylko w śnie prawda ma być pełna? Cóż wart porządek, który zburzyć może prawda snu?
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy