copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
IWASZKIEWICZ
Nie skłamię, jeśli powiem, że twórczością Jarosława Iwaszkiewicza zajmowałem się przez cały czas mojego literackiego żywota. W roku jubileuszu sześćdziesięciolecia Iwaszkiewicza przeczytałem całą jego twórczość od deski do deski, wyniknął z tego – drukowany w dwóch numerach „Nowej Kultury” – esej W poszukiwaniu moralnych racji życia, esej ten – prawie bez zmian – mogłem przedrukować w bloku Iwaszkiewiczowskim w książce Taki układ, rzadki to dziś przypadek, żeby krytyk nie wstydził się tego, co napisał przed trzydziestu laty.
Esej ten zrodziło olśnienie całością ówczesnego Iwaszkiewiczowskiego dzieła, ślad tego olśnienia trwa we mnie do dziś, rzutowało ono na mój stosunek do powstającej już na moich oczach zadziwiającej twórczości senioralnej wielkiego pisarza. Ten stosunek wzbudzał nawet podejrzenia, sformułował je jeden z emigracyjnych pisarzy, zauważając, że przecież jest to stosunek podwładnego do szefa w redakcji „Twórczości”. Niemądra to była uwaga. Ów pisarz nie mógł znać mnie, ale nie znał także ani trochę Jarosława Iwaszkiewicza, który, jestem o tym święcie przekonany, zachowywał się zawsze tak, jakby w ogóle nie wiedział, że może istnieć zjawisko podwładności.
Ze swej strony mogę wyznać z całą dobitnością i ponad potrzebę: w żadnej mojej sprawie literackiej, nie wyłączając sprawy Marka Hłaski, nie odegrały najmniejszej roli żadne względy natury osobowej, potrafię przyjaźnić się z ludźmi, o których twórczości nie napiszę jednego dobrego słowa, potrafię gardzić tymi, których twórczość oceniam wysoko. Kto chce, niech wierzy, stwierdzam to z pełną odpowiedzialnością.
Nie dotyczy to, niestety, całego morza słów, które o Jarosławie Iwaszkiewiczu napisano. Napiszę rzecz straszną: Jarosław Iwaszkiewicz umarł w samą porę, żeby ominął go przerażający spektakl, jaki musiałby być odegrany. Śmierć w samą porę poskromiła zakusy, choć w naszych okrutnych czasach formuła De mortuis nil nisi bene przestała obowiązywać. Nie znaczy to jednak, że Iwaszkiewicz może ominąć szczególny los pośmiertny pisarzy za życia uznanych za wielkich. Tacy pisarze są skazani na długotrwały i skomplikowany proces pośmiertnej weryfikacji. W tej właśnie sprawie odważam się wypowiedzieć.
Wielkość pisarska Jarosława Iwaszkiewicza musi nieuchronnie znaleźć się pod obstrzałem, jestem jednak przekonany, że nie jest to wielkość bezbronna. Dzieło pisarskie Iwaszkiewicza obroni się swoim ogromem (niespotykanym w dwudziestym wieku u pisarza tej rangi), swoją wielodyscyplinarnością artystyczną, swoją wielostylowością czy wręcz wieloepokowością stylową.
Z wielu dyscyplin artystycznych, jakie uprawiał Jarosław Iwaszkiewicz, dwie są wysuwane na plan pierwszy: poezja i proza artystyczna w ścisłym sensie. O prozie Iwaszkiewicza wypowiadałem się wielokrotnie jako krytyk, o poezji nie wypowiadałem się nigdy. Nie jestem krytykiem poezji, jestem jednak jej czytelnikiem i jako czytelnik mam prawo do własnego sądu.
Zdumiewa mnie dwuznaczna hierarchia, w jakiej tę poezję się umieszcza. Przez dziesiątki lat Iwaszkiewicza widziano w cieniu pozostałych Skamandrytów, możliwości jego usytuowania w wyższych hierarchiach poezji narodowej w ogóle nie brano pod uwagę. Sformułuję rzecz bez osłonek: Iwaszkiewicz jako poeta nie ma wśród Skamandrytów żadnych partnerów, jego partnerami w dwudziestym wieku są dwaj może trzej poeci (nazwisk nie wymienię, żeby nikogo nie szokować), korespondencje jego poezji, jeśli odrzucić szkolarską brednię, są bardzo dawne i bardzo wysokie.
Wynika to z podstawowych i nie zawsze zauważanych właściwości jego poezji. Jest to poezja wolna od obiegowych przymusów artystycznych swojego czasu, wolna od polskich zniewoleń duchowych, jest to poezja najrdzenniej ludzka i dlatego najrdzenniej polska, ponieważ jej polskość jest elementarna, nie potrzeba jej manifestować, żyje ona w słowach, których się nie katuje, są to słowa z oddechem mazowieckiego pejzażu, słowa zwyczajne jak chleb, jak drzewo, jak rzeka, słowa bez wymuszonej składni, słowa splątane jak weselny, dożynkowy lub nagrobny wieniec, słowa zerwane jak kwiaty z łąki lub leśnej polany. Cud ostatniej poezji Iwaszkiewicza nie mógłby się zdarzyć, gdyby było inaczej, trzeba tę możliwość zobaczyć już w kunsztownych Oktostychach, bo kunsztowność też może być kaprysem, nie zaś wymuszeniem i abrakadabrą.
Poezja Iwaszkiewicza trzyma się mocno jak Chińczycy, istniejący i przyszli przeciwnicy jego prozy też nie muszą być groźni. Słowa te powinny mieć swoją wagę, ponieważ wypowiada je rzecznik tego, co określa się mianem rewolucji artystycznej, która dla prozy polskiej – już to wiadomo ponad wszelką wątpliwość – nie jest i nie będzie mogła być łaskawa. Przed tym, co się w prozie polskiej dzieje, truchleje nie jedna moc. Wobec tego wszystkiego sam Iwaszkiewicz zachowywał się niekiedy tak, jakby czegoś nie rozumiał lub nie chciał rozumieć. Ale jego ostatni w życiu zachwyt literacki dotyczył prozy, która potrząsała nowości kwiatem. Ale na audiencji u papieża (rok 1979) chwalił literaturę chłopską, której przez dziesiątki lat wspaniałomyślnie patronował.
Tradycjonalizm prozy artystycznej Jarosława Iwaszkiewicza jest pozorny albo bardzo szczególny. Z wielostylowości czy z wieloepokowości tej prozy wynika wiele bardzo różnych rzeczy. W swoim – już wspomnianym – eseju sprzed trzydziestu lat kreślę bardzo wyraźnie linię rozwoju prozy Iwaszkiewicza od młodopolskości prozy z lat dwudziestych do dojrzałości jego dokonań prozatorskich w latach trzydziestych i późniejszych. Dziwne byłoby, gdybym wówczas czy nawet dziś pisał inaczej, ale prawda jest dużo bardziej skomplikowana.
Młodopolskość prozy Iwaszkiewicza z łat dwudziestych ma walor specjalny, jest to młodopolskość późna, prawie już ostatnia. Może to oznaczać epigonizm, może oznaczać pełnię artystyczną, do której wcześniej nie doszło. Myślę, że tylko ta druga ewentualność wchodzi w grę u Iwaszkiewicza. Od lat próbuje się restytuować literaturę Młodej Polski i jakoś dziwnie to się nie w pełni udaje. Stanisława Przybyszewskiego da się czytać po niemiecku, nie wychodzi czytanie po polsku. Młodopolska Nałkowska całkowicie się mieści w domenie dokumentów historycznoliterackich, czytelników mało pasjonuje. Wieczorowi u Abdona, Zenobii Palmurze, nie mówiąc już o powieści Księżyc wschodzi, czas jakby w ogóle nie zaszkodził. Jest to proza stara, ale jakby nadal całkowicie żywa. Nie zbłądziła ona pod strzechy (głównie z pozaartystycznych względów), ale czy na pewno nie zbłądzi. Nie wydaje mi się to niemożliwe.
Proza, którą można nazwać prozą dramatu egzystencjalnego i moralnego, czyli proza od Panien z Wilka i Brzeziny po Nowele włoskie, cieszy się uznaniem największym i – zdawałoby się – nie do podważenia. Wystarczy opatrzyć ją jednak etykietką realizmu, żeby wyzwoliły się skojarzenia Bóg wie jakie i nie zawsze jednoznaczne. Iwaszkiewiczowski realizm, jeśli realizm, nie jest jednak rodem z żadnej doktryny. Wysnuć z wyobraźni los średniowiecznego księcia, zawrzeć w tym losie dramat swoich i zbiorowych snów o potędze, sformułować przy tej okazji całą filozofię poprzestania na małym, to nie jest jakaś ramotka historyczna znanego rodzaju. Wydobyć ze źródeł francuskich starą historię, przenieść ją w czasoprzestrzeń Polski siedemnastowiecznej, wpisać w nią paradoksalną filozofię zbrodniczych skutków działania w najlepszych intencjach, odsłonić przy tym całą wieloznaczność ludzkiego świata, jego labiryntową strukturę, czy to jest rzeczywistość ludzka z dawnych uproszczeń i uroszczeń, ze złudzeń, że wytłumaczyć świat to tyle samo, co zjeść kurę w rosole. W Młynie nad Lutynią opowiada się okupacyjną historię jakby prawdziwą, może prawdziwą, ale mnie przy każdej lekturze Młyna nad Lutynią przypominają się Wichrowe wzgórza Emily Brontë, powieść romantyczna, czy, jak chcą niektórzy, gotycka z jej absolutnym zaprzeczeniem wszelkiej jednowymiarowości świata.
Może Iwaszkiewicz bywa dziewiętnastowieczny, ale czemuż to Bóg poskąpił nam takiej dziewiętnastowieczności we właściwym czasie, obdarzając nas w zamian utworami, którymi w szkołach i na uniwersytetach zabija się tak skutecznie wszelki smak do jakiejkolwiek literatury. Jeśli w Iwaszkiewiczu jest rzeczywiście coś dziewiętnastowiecznego, to byłoby to dziewiętnastowieczność akurat taka, na jaką nie było nas stać, jakiej byliśmy pozbawieni.
Prozę senioralną Jarosława Iwaszkiewicza stworzył postulat epicki, który w polskiej literaturze dwudziestego wieku bywał i bywa narzędziem artystycznego terroru. Ten postulat zmuszał Zofię Nałkowską do dziesięcioletniej pracy nad Węzłami życia, kazał Marii Dąbrowskiej dwa razy tyle lat poświęcić Przygodom człowieka myślącego, wyrzucał Stanisława Piętaka (podopiecznego Jarosława Iwaszkiewicza) na bruk z siódmego piętra, karmił Wilhelma Macha pastylkami nasennymi w nadmiernych ilościach. Tak się szczęśliwie złożyło, że Iwaszkiewicz przyjął ten postulat sam z siebie, z własnej wewnętrznej potrzeby, w odpowiednim dla siebie czasie, gdy wygasła w nim wrażliwość na nierozwiązywalność egzystencjalnego i moralnego dramatu ludzkiego życia. Z dobrowolnie przyjętego postulatu epickiego wyniknęła proza senioralną od Opowieści zasłyszanych poprzez Sławę i chwałę po Podróże do Polski.
Jest bardzo możliwe, że Sława i chwała okaże się z czasem najsłabszym ogniwem Iwaszkiewiczowskiego dzieła, nie wycofam się jednak z niczego, co o tej powieści napisałem, ponieważ dostrzegałem już dawno i dostrzegam nadal całą przewrotność Iwaszkiewiczowskiego zastosowania kryteriów epickości do dwudziestowiecznego świata i Iwaszkiewicz założył, wynika to ze Sławy i chwały w sposób oczywisty, że miary epickie (prawdziwość i trwałość domów, fortun, stylów i porządków życia) odsłonią prowizoryczność i koincydentalność praw, które dwudziestowiecznym światem, światem rewolucji i wojen, definitywnie zawładnęły.
Jeśli Iwaszkiewiczowska przewrotność miałaby w Sławie i chwale nie zostać dostrzeżona, jeśli zapomniałoby się powieści i filozofie, wobec których Sława i chwała stanowiła Iwaszkiewiczowska replikę pisarską, Nienasycenie Witkiewicza, Drogi wolności Sarte’a, filozofię moralną Camusa, nie można byłoby wykluczyć sytuacji, że znaczenie Sławy i chwały musiałoby się zmniejszyć.
Jest to jednak zmartwienie na przyszłość i prozy senioralnej Iwaszkiewicza dotyczy ono tylko w tej części, jaką stanowi w niej Sława i chwała.
Proza senioralna Iwaszkiewicza to poza Sława i chwałą między innymi także Kościół w Skaryszewie, Ogrody, Petersburg, Podróże do Włoch i Podróże do Polski, temu zaś można przypisać formułę pisarską, mimo prastarych proweniencji i powinowactw, bardzo nowoczesną, formułę prozy bez fikcji. W prozie bez fikcji (nie mylić z piśmiennictwem użytkowym) szuka się nowych rozwiązań pisarskich dla relacji podmiot i przedmiot poznania w sztuce, te rozwiązania są już najrozmaitsze, mieści się w nich i to, jakie wynika z utworów Iwaszkiewicza.
Iwaszkiewicz proponuje rozwiązanie w całkiem nowy sposób epickie, ponieważ chce widzieć podmiot poznania w całożyciowych uwarunkowaniach wewnętrzno-zewnętrznych (Ogrody), w całożyciowym doświadczeniu kultury światów przedmiotowych, przeciwstawiając się sytuacyjnym doraźnościom stanów podmiotu i przedmiotu poznania w czym niektórzy (na przykład Peter Handke w Krótkim liście na długie pożegnanie) widzi istotną – niełatwą do przezwyciężenia – komplikację poznawczą.
Podróże do Polski – dzieło, którego wielkość artystyczną zaledwie przeczuwamy – neutralizują te mankamenty poznawcze dzięki nowocześnie rozumianej, czyli empirycznej, perspektywie epickiej, na którą jednak można sobie pozwolić tylko wtedy, jeśli się żyje tak długo, tak bujnie i tak zachłannie, jak się udało żyć Jarosławowi Iwaszkiewiczowi, który jako pisarz żyć nie przestał i nie przestanie.
Henryk Bereza, 20 luty 1984 r.
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy