copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
KRÓLESTWO SPRAWIEDLIWOŚCI
Marek Nowakowski, Ten stary złodziej. Opowiadania, Warszawa 1958
Od roku 1956 nie było u nas naprawdę interesującego debiutu w prozie. Pierwsze książki Moniki Kotowskiej, Magdaleny Leji, Aleksandra Minkowskiego, Eugeniusza Kabatca były mniej lub więcej bladym odbiciem cudzego buntu wobec życia i to tylko dlatego, że bunt był w modzie. Gdy moda się zmieniła, młodzi autorzy bez głębszych konfliktów szukają innych perspektyw dla swego pisarstwa. Minkowski i Kabatc próbują dziś szczęścia w beletrystyce obliczonej na gusty czytelników pism typu „ekspresowego”. Leja boryka się z wdziękiem pensjonarki z trudnościami wyboru drogi twórczej, jedynie Kotowska szuka własnego tonu w tym wszystkim, co stanowiło punkt wyjścia w jej debiucie Bóg dla mnie stworzył świat. Może dlatego zresztą jej druga książka zawisła w próżni. Ambitniej jednak grać na okarynie niż nakręcać gramofon.
W najnowszych debiutach (mam na myśli zwłaszcza Stanisława Grochowiaka Lamentnice i Władysława Terleckiego Podróż na wierzchołku nocy) nakręca się gramofon z płytami muzyki poważnej. Zamiast melodii Dzień jak co dzień czy, jak ostatnio, Co będzie, to będzie słyszy się więc płyty z dobrymi nagraniami. Tuba nie gwarantuje wprawdzie czystego tonu, ale chodzi tu przecież nie o prawdziwy koncert, lecz o manifestację gustu. Młodzi autorzy dają znać, że lubią Kafkę, Faulknera, Camusa. Jeśli jest to wyraz prawdziwego upodobania, a nie snobizmu, wszystko jest w najlepszym porządku. Terlecki dysponuje zresztą adapterem i płytami najlepszej próby. W doborze i układzie płyt Podróży na wierzchołku nocy przejawia się wcale interesująca indywidualność Terleckiego.
Na tym tle debiut Marka Nowakowskiego Ten stary złodziej jest wydarzeniem pierwszoplanowym. Powiedziałbym nawet, niespodziewanym i zaskakującym. U Nowakowskiego wszystko jest jego własne: świat, który przedstawia, sposób, w jaki to robi, konflikty, z jakimi się boryka, postawa, jaką wobec wszystkiego zajmuje. Przyznaję to z tym większą satysfakcją, że nie zawsze go, rozumiem, a jeszcze rzadziej się z nim zgadzam. Gdy przed laty witałem książkę nowego autora okrzykiem „Nowy duch i forma nowa”, był to okrzyk szczerego entuzjazmu i absolutnej solidarności. Nowakowski nie wzbudza entuzjazmu, wyklucza pełną solidarność, zmusza natomiast do refleksji i każe się z sobą liczyć. Co najwyżej można go dobrze rozumieć, co najwyżej można się z nim porozumieć w takim czy innym zakresie wspólnych spraw. Chęć zrozumienia i potrzeba porozumienia to jedyne reakcje, na jakie można się zdobyć po lekturze jego książki. Niczego innego zresztą Nowakowski – zdaje się – nie oczekuje. Entuzjazm jest funkcją miłości czy przyjaźni, a tego typu zjawiska dla Nowakowskiego nie istnieją. Ludzie u niego nie kochają się i nie przyjaźnią, są w najlepszym razie „kumplami” w zakresie zaspokajania takich czy innych praktycznych potrzeb egzystencji. „Kumplostwo” jak najpraktyczniej rozumiane jest dla niego szczytem porozumienia międzyludzkiego, co więcej, ideałem stosunków międzyludzkich. Pierwsze zdanie książki Nowakowskiego brzmi jak manifest jego postawy moralnej: „Na Annopolu doliniarze powiadają: »Wspólnik jest jak brat.«”. A brat nie znaczy u niego więcej niż wspólnik w kręgu spraw osobistych i rodzinnych. Żony są u Nowakowskiego wspólnikami mężów, matki synów, mężczyźni i kobiety zawierają kumplostwo z innymi kobietami i mężczyznami dla jakiegoś wspólnego interesu i tylko w zakresie tego wspólnego interesu.
Wydawało mi się początkowo, że jest w tym nawet jakaś romantyka kumplostwa, jakaś idealizacja środowiskowej czy klanowej solidarności, pojętej w sposób idealny i uznawanej za niepodważalną. Byłoby to jakieś sentymentalno-conradowskie niebo nad ziemią bezwzględnych praw życia. Tak wszakże nie jest. W świecie Nowakowskiego nie ma absolutnie miejsca na żadne sentymenty. Sentymenty są u niego oznaką niepełnowartościowości.
Trzyczwartak jest człowiekiem niepełnowartościowym nie dlatego, że nie ma smykałki do ściągania zegarków, lecz z tego przede wszystkim powodu, że nie rozumie kumplostwa tak jak trzeba. Skoro mu się nie wiodło w życiu, powinien przyjmować zegarki od kumpla i patrzeć przez palce na jego stosunki z żoną. Jego kumpel załatwiał przecież uczciwie interes. Jego małżeństwo powinno być przecież sprawą czystego interesu. Chłopem na trzy czwarte nazwano go nie bez przyczyny.
Ćwieka w głowę wbił mi Nowakowski opowiadaniem Przymałe buty. Sądziłem początkowo, że kolejarz Bolo jest jego człowiekiem od serca, a Rudzielec sprzeniewierzył się zasadzie solidarności. Tymczasem Bolo jest po prostu sentymentalnym „frajerem”, wobec którego zasady kumplostwa nie mogą obowiązywać. Rudy nie może tu widzieć żadnych podstaw do kumplostwa i solidarności. „– Ani kapuś – warknął – ani… – Z hałasem odstawił kufel. Barmanka zmierzyła go nieprzyjaźnie. – Trąba – mruknął – trąba… – I uśmiechnął się krzywo” (s. 163). Tym samym usprawiedliwił się z przyszłej kradzieży butów, pozwalając sobie od razu na kpinę i szyderstwo. „– Pan – mówił uroczyście – to chłop wyrozumiały – uśmiechnął się. – Jak ci w opiece – chichotał – tylko tam same kobity takie są współczujące” (s. 163).
Sprawa z kobietami współczującymi jest dla Rudego śmieszna, ale zrozumiała. Pociąg seksualny jest takim samym uzasadnieniem kumplostwa, jak każdy inny interes. Z kumplostwa na tej zasadzie opartego mogą wypływać nawet najważniejsze obowiązki moralne. W opowiadaniu Drewniaki… albo dziewczyna kapusia jest rozważony bardzo istotny konflikt moralny. Dziewczyna nie może nie solidaryzować się z kumplami środowiskowymi w pogardzie dla kapusia. Kapuś znaczy przecież coś najgorszego. Coś takiego, jak zdrada ojczyzny. Jak wiadomo ze starej literatury, między miłością ojczyzny a miłością kochanka wybór jest tylko jeden. Między miłością ojczyzny a miłością zdrajcy nie ma w ogóle żadnego wyboru: wynik jest z góry przesądzony. Dziewczyna kapusia nie uznaje jednak żadnych abstrakcyjnych zasad. Dla niej kumplostwo seksualne jest akurat ważniejsze niż kumplostwo środowiskowe. „– I włosy – mówiła miękko – długie, falujące… A na szyi czarny pieprzyk… mało który chłop ma taki pieprzyk… Tak, tak – dodała, zobaczywszy kpiącą gębę małego – wielu już znałam i żaden… W ogóle… – zakończyła gwałtownie” (s. 19). I co dziwniejsze, kumple środowiskowi przyjmą jej decyzję z niekłamanym uznaniem. „Charakterna – pomyślał z uznaniem chudy – charakterna, jak mało kto”… (s. 22). A znaczy to tylko, że dla dziewczyny w określonej sytuacji forma kumplostwa seksualnego była ważniejsza niż wszystko inne. A mogłoby przecież równie dobrze być całkiem inaczej. I jest w wielu innych opowiadaniach.
W najrozmaitszych sytuacjach życiowych podstawy kumplostwa są najrozmaitsze i o ich hierarchii decyduje indywidualny interes. Stary Tapeta nie może przedłużyć swojej egzystencji na zasadzie kumplostwa seksualnego i dlatego nie ma pretensji do swojej kobiety, że na jego miejsce przychodzi ktoś inny. Tapeta postawił na kumplostwo między nauczycielem a uczniem złodziejskiego fachu i wygrał, ponieważ w świecie Nowakowskiego nie ma absolutnie miejsca na zdradę. W najbardziej drastycznych sytuacjach likwiduje się po prostu taką solidarność, która nie ma realnych uzasadnień.
W opowiadaniu Umierający paser kobieta udająca ciążą z umierającym „na miechy” facetem nie popełnia sprzeniewierzenia, w obliczu śmierci bowiem nie może być mowy o żadnej solidarności. Fujara musiał zrozumieć, że kumplostwo seksualne trzeba zastąpić wspólnotą domu. W opowiadaniu Fujara czy jak go tam Nowakowski raz jeden wprost od siebie wypowiada się. po stronie bohatera, jak gdyby podejrzewając, że w wypadku człowieka, którego stać na utrzymywanie kobiety, nie ma powodów do tolerowania zdrady. „– Frajer, frajer – powiedzą ludzie. A on miał rację” (s. 86). Ten skromniutki komentarz w poincie opowiadania zastępuje wewnętrzną refleksją Fujary, który uświadomił sobie, że nie ma już co liczyć na kochankę, a warto na dobrą gospodynię. Nowakowski chciał przeważyć słowem autorskiej aprobaty epitet fujary, przylepiony do Pawła Tasarza przez środowisko małomiasteczkowe, a więc nie w pełni uświadomione. Nowakowski bardziej ceni najgorszą prawdę niż najładniejsze złudzenia! W świecie Nowakowskiego panuje porządek wszechwładnej interesowności, która jest znamieniem jedynej prawdy i okrutnej, ale w pełni potwierdzanej sprawiedliwości. Skoro świat Nowakowskiego jest sprawiedliwy w swoim okrucieństwie, nie ma w nim miejsca na bunt w imię sprawiedliwości mniej okrutnej.
Nowakowski rozważył w swoich opowiadaniach trzy warianty możliwego buntu. Mam na myśli opowiadania: Porachunki Garbusa, W wolny wieczór i Kwadratowy. Wszelki bunt, jeśli tylko nie jest śmieszną donkiszoterią, jest mniej lub więcej uzasadnionym gestem samounicestwienia.
Garbus jak Franciszek Moor znalazł się na świecie bez tych atutów, które stanowią szansę większości ludzi. Mógł wszakże pogodzić się z losem i korzystać z tego, co miał do zyskania przy swoim upośledzeniu. W jego sytuacji wypadało zacząć od tego, na czym kończył Tapeta, godząc się na kąt za szafą w mieszkaniu byłej kochanki. Tapeta wiedział jednak, co traci, wszystko bowiem we właściwym czasie było mu dane. Garbus nie mógł mieć rozeznania, był z góry skazany na niemożliwość sprawdzenia, co ile jest warte. Garbus działa bez właściwego rozeznania wartości, jest uwikłany w złudzenia i mści się w imię tych złudzeń. Ponieważ okrutna sprawiedliwość świata jest nie do zachwiania, Garbus nie miał nic do zyskania przez swój bunt. Przekreślił egzystencję na rzecz złudzenia, że dokonał zemsty. Nowakowski nie zdradza się ze swą oceną jego postępowania.
Ocenia natomiast bunt szlachetnego naprawiacza świata w opowiadaniu W wolny wieczór. Karol bez poświęcania własnych interesów, „w wolny wieczór”, chciał pomóc dziewczynie, którą pomiata jej własny utrzymanek. Zyskał tyle, że go wyśmieli dręczyciel i ofiara. Dobrze, że wyciągnął z tego właściwy wniosek: „Cholera niech weźmie wolne wieczory”. Za luksus altruizmu trzeba płacić śmiesznością, tak jak adwokat Benbow w Azylu Faulknera.
Niewiele więcej skorzystał Kwadratowy. „To był największy połykacz” – powiedzieli o nim kumple, gdy zmarł wskutek uszkodzeń spowodowanych połykaniem metalowych przedmiotów. Ale Kwadratowy buntuje się „po nic”, dla sportu, z upodobania dla ryzyka, które może kryć w sobie wartości nie mniejsze niż satysfakcja seksualna. Jego bunt wypływa z luksusu fantazji, z indywidualnego smaku na tego typu heroizm moralny nie mieszczący się w sferze wartości, na których oparta jest społeczna sprawiedliwość świata. Kwadratowy dogodził własnej fantazji i skwitowano to czymś tak nieużytecznym, jak pośmiertna sława „największego połykacza”.
A w świecie Nowakowskiego jest przecież miejsce na heroizm moralny całkiem innego rodzaju. Wspólnika w konkretnej i realnej sprawie nie wól no zdradzić pod żadnym warunkiem. „Klops, ale razem” – orzekł Kaczor, gdy wraz z dwoma wspólnikami znalazł się w więzieniu po nieudanej robocie. Wystarczyło przypuszczenie, że stary Władek Gałus zdradził, by spotkała go najokrutniejsza kara. I przypuszczenie zdrady jest dla Gałusa tak oczywistą racją tego, co go spotkało, że nawet na myśl mu nie przyjdzie mleć pretensje do wspólników, choć został posądzony krzywdząco i bezpodstawnie. Władek Gałus z opowiadania W komisariacie jest prawdziwym świętym według norm moralności kumplowskiej. Jak każdy system moralny, kumplostwo zawiera pełną skalę wartości. W dodatku w sposób doraźny sprawdzalnych i niewątpliwych. Od razu wiadomo, czy postępowanie kumpla zwiększa czy zmniejsza realne podstawy egzystencji wspólników, czy służy w sposób konkretny ich interesom życiowym. Inny sprawdzian wartości nie istnieje. Niczego się tu nie mierzy dobrą wiarą, dalekosiężnymi celami, ogólnikowymi i abstrakcyjnymi zasadami. Każdy rozporządza tu jedynie własną egzystencją i ma do zdobycia to tylko, co jej służy. Z innymi wchodzi w porozumienie o tyle, o ile istnieją wspólne, niesprzeczne interesy i w realizacji wspólnych zobowiązań jest, a w każdym razie powinien być do ostatnich granic solidarny. W świecie Nowakowskiego wszystko jest realne, sprawdzalne i jednoznaczne.
Wydawałoby się, że tego typu świat mógłby istnieć jedynie na prawach indywidualnej, kreacyjnej koncepcji twórczej. Świat rzeczywisty człowieka jest przecież zdumiewającą mieszaniną złudzeń, mitów, namiętności, zniekształcających realny wymiar rzeczy. Nowakowski prezentuje go na zasadzie fotograficznego odbicia realnie istniejącego układu stosunków. Niesposób w jego wizerunku świata wykryć śladu subiektywnych zniekształceń, pozorów jakiejś indywidualnej kreacyjności. Nowakowski traktuje wszystko w sposób doskonale przedmiotowy, niemal idealnie odtwórczy. Wspomniałem już o jedynym zdaniu odautorskiego komentarza w tekście jego książki. Poza tym zdaniem można by jeszcze znaleźć dwa, może trzy fragmenty opisu, podretuszowanego autorskim widzeniem rzeczy, dwa, może trzy słowa, wypowiedziane przez bohaterów jak gdyby nie w swoim języku. Wszystko inne mieści się niemal idealnie w kręgu pojęć, odczuć i doświadczeń ludzi ze świata warszawskiego i podwarszawskiego lumpenproletariatu. A mimo to nie jest to fotografia, lecz raczej doskonale zrobiony preparat, złożony z elementów absolutnie autentycznych i zorganizowanych w całość, która pełni funkcję tak oczywistego dowodu dla wniosków eksperymentatora, że on sam czuje się zwolniony od ich formułowania. Jest w tym przewrotność aż zdumiewająca u dwudziestotrzyletniego człowieka. Pod tym względem Nowakowski jest w najwyższym stopniu zagadkowy. Młodzi ludzie prawie nigdy nie piszą w sposób tak doskonale przedmiotowy. Przedmiotowość, innymi isłowy obiektywna epickość, jest prawie zawsze przywilejem pełnej dojrzałości. Wystarczy zauważyć, że prawie żaden z prozaików polskich średniego pokolenia – ani Rudnicki, ani Andrzejewski, ani Gombrowicz, Dygat czy Brandys – nie grawituje ku przedmiotowości, która jest niemal jakąś ostateczną koniecznością indywidualnego rozwoju twórczego.
Autentyczna przedmiotowość jako punkt wyjścia jest zjawiskiem wyjątkowym l wprost nienaturalnym. W przypadku Nowakowskiego bałbym się wszelkich hipotez interpretacyjnych. Wyczuwa się w jego prozie jakąś starczość, która – być może – jest czystym pozorem. Przedmiotowość jest zwykle ucieczką od siebie. Nie wiadomo, czy Nowakowski musi, czy chce od siebie uciekać. Uciekać przed własną „strasznością najstraszniejszą” można z rozmaitych powodów. Pustka straszy tak samo, jak przeładowanie. Zainteresowanie dla siebie można stracić, a można go w ogóle nie mieć. Można po prostu nudzić się z sobą. Artystom zdarza się to mniej niż komukolwiek, ale wszystko to być może.
Jedno jest pewne, Nowakowski nie grzeszy fantazją. Widzi i obserwuje jak rzadko kto, ale zmyślić nic nie potrafi. Jest w tym taki sam, jak mieszkańcy Celi osiemdziesiątej ósmej: „Każdy z nich opowiedział wszystko. Nawet kiedyś próbowali zmyślać, lecz to się nie udało” (s. 95). Farmazonista, który się wśród nich znalazł, prosperował dopóty, dopóki nie został zdemaskowany. Nie przebaczyli mu nawet w imię wdzięczności za rozrywkę, której im dostarczył. Spaliliby więc Potop, gdyby go przeczytali i gdyby im ktoś dowiódł, że obrona Częstochowy to czysta „bujda”. Królestwo sprawiedliwości musi być jednocześnie królestwem prawdy niewątpliwej, jedynej i w pełni sprawdzalnej. Tak zwane życie wewnętrzne z jego wszystkimi możliwościami nikogo tu nie interesuje. Gdybym chciał być złośliwy, powiedziałbym, że Nowakowski znalazł w życiu to wszystko, co jest treścią bardzo znanych idealnych postulatów. Jego świat jest światem absolutnej jednoznaczności myślenia i dziania się. Każdy myśli tu tak, jak działa. I mówi tak, jak myśli. Wspólną płaszczyzną wszystkich tych sfer aktywności człowieka jest biologiczno-materialny interes osobniczy. Gdyby Nowakowski na tej płaszczyźnie chciał szukać kryterium prawdy o takich układach rzeczywistych, w których istnieje sprzeczność między poszczególnymi sferami aktywności ludzkiej, stanąłby przed koniecznością światoburczego demaskatorstwa. Byłby wtedy pisarzem przerażającym. I nie wiem, czy miałby do tego dość sił. Jego dzisiejszy świat byłby wtedy rajem utraconym. Na razie nic nie wskazuje na to, że liczy się z możliwością utraty. Jest dlatego pisarzem absolutnej afirmacji. Brzmi to jak paradoks, jeśli się pamięta, co widzi w swym raju.
Nie jestem pewien, czy interes literatury może być dla Nowakowskiego podstawą kumplostwa. Jeśli tak, chciałbym być jego kumplem.
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy