Królestwo sprawiedliwości, Twórczość 3/1959

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

KRÓLESTWO SPRAWIEDLIWOŚCI

Marek Nowakowski, Ten stary złodziej. Opowiadania, Warsza­wa 1958

Od roku 1956 nie było u nas na­prawdę interesującego debiutu w pro­zie. Pierwsze książki Moniki Kotowskiej, Magdaleny Leji, Aleksandra Minkowskiego, Eugeniusza Kabatca by­ły mniej lub więcej bladym odbiciem cudzego buntu wobec życia i to tylko dlatego, że bunt był w modzie. Gdy moda się zmieniła, młodzi autorzy bez głębszych konfliktów szukają innych perspektyw dla swego pisarstwa. Minkowski i Kabatc próbują dziś szczęścia w beletrystyce obliczonej na gusty czy­telników pism typu „ekspresowego”. Leja boryka się z wdziękiem pensjo­narki z trudnościami wyboru drogi twórczej, jedynie Kotowska szuka własnego tonu w tym wszystkim, co stanowiło punkt wyjścia w jej debiucie Bóg dla mnie stworzył świat. Może dlatego zresztą jej druga książka za­wisła w próżni. Ambitniej jednak grać na okarynie niż nakręcać gramofon.

W najnowszych debiutach (mam na myśli zwłaszcza Stanisława Grochowiaka Lamentnice i Władysława Terleckiego Podróż na wierzchołku nocy) na­kręca się gramofon z płytami muzyki poważnej. Zamiast melodii Dzień jak co dzień czy, jak ostatnio, Co będzie, to będzie słyszy się więc płyty z dobrymi nagraniami. Tuba nie gwarantuje wprawdzie czystego tonu, ale chodzi tu przecież nie o prawdziwy koncert, lecz o manifestację gustu. Młodzi autorzy dają znać, że lubią Kafkę, Faulknera, Camusa. Jeśli jest to wyraz prawdziwego upodobania, a nie snobiz­mu, wszystko jest w najlepszym po­rządku. Terlecki dysponuje zresztą adapterem i płytami najlepszej próby. W doborze i układzie płyt Podróży na wierzchołku nocy przejawia się wcale interesująca indywidualność Terleckiego.

Na tym tle debiut Marka Nowakowskiego Ten stary złodziej jest wydarzeniem pierwszoplanowym. Powie­działbym nawet, niespodziewanym i zaskakującym. U Nowakowskiego wszystko jest jego własne: świat, który przedstawia, sposób, w jaki to robi, konflikty, z jakimi się boryka, posta­wa, jaką wobec wszystkiego zajmuje. Przyznaję to z tym większą satysfakcją, że nie zawsze go, rozumiem, a jeszcze rzadziej się z nim zgadzam. Gdy przed laty witałem książkę nowego autora okrzykiem „Nowy duch i forma nowa”, był to okrzyk szczerego entuzjazmu i absolutnej solidarności. Nowakowski nie wzbudza entuzjazmu, wyklucza pełną solidarność, zmusza natomiast do refleksji i każe się z sobą liczyć. Co najwyżej można go dobrze rozumieć, co najwyżej można się z nim porozu­mieć w takim czy innym zakresie wspólnych spraw. Chęć zrozumienia i potrzeba porozumienia to jedyne re­akcje, na jakie można się zdobyć po lekturze jego książki. Niczego innego zresztą Nowakowski – zdaje się – nie oczekuje. Entuzjazm jest funkcją miłości czy przyjaźni, a tego typu zja­wiska dla Nowakowskiego nie istnieją. Ludzie u niego nie kochają się i nie przyjaźnią, są w najlepszym razie „kumplami” w zakresie zaspokajania takich czy innych praktycznych potrzeb egzystencji. „Kumplostwo” jak najpraktyczniej rozumiane jest dla niego szczytem porozumienia międzyludz­kiego, co więcej, ideałem stosunków międzyludzkich. Pierwsze zdanie książ­ki Nowakowskiego brzmi jak manifest jego postawy moralnej: „Na Annopolu doliniarze powiadają: »Wspólnik jest jak brat.«”. A brat nie znaczy u niego więcej niż wspólnik w kręgu spraw osobistych i rodzinnych. Żony są u Nowakowskiego wspólnikami mężów, matki synów, mężczyźni i kobiety za­wierają kumplostwo z innymi kobie­tami i mężczyznami dla jakiegoś wspól­nego interesu i tylko w zakresie tego wspólnego interesu.

Wydawało mi się początkowo, że jest w tym nawet jakaś romantyka kumplostwa, jakaś idealizacja środowisko­wej czy klanowej solidarności, poję­tej w sposób idealny i uznawanej za niepodważalną. Byłoby to jakieś sentymentalno-conradowskie niebo nad ziemią bezwzględnych praw życia. Tak wszakże nie jest. W świecie Nowa­kowskiego nie ma absolutnie miej­sca na żadne sentymenty. Sentymenty są u niego oznaką niepełnowartościowości.

Trzyczwartak jest człowiekiem niepełnowartościowym nie dlatego, że nie ma smykałki do ściągania zegarków, lecz z tego przede wszystkim powodu, że nie rozumie kumplostwa tak jak trzeba. Skoro mu się nie wiodło w ży­ciu, powinien przyjmować zegarki od kumpla i patrzeć przez palce na jego stosunki z żoną. Jego kumpel załatwiał przecież uczciwie interes. Jego mał­żeństwo powinno być przecież sprawą czystego interesu. Chłopem na trzy czwarte nazwano go nie bez przyczyny.

Ćwieka w głowę wbił mi Nowakowski opowiadaniem Przymałe buty. Sądzi­łem początkowo, że kolejarz Bolo jest jego człowiekiem od serca, a Rudzie­lec sprzeniewierzył się zasadzie soli­darności. Tymczasem Bolo jest po pro­stu sentymentalnym „frajerem”, wobec którego zasady kumplostwa nie mogą obowiązywać. Rudy nie może tu wi­dzieć żadnych podstaw do kumplostwa i solidarności. „– Ani kapuś – war­knął – ani… – Z hałasem odstawił kufel. Barmanka zmierzyła go nieprzyjaźnie. – Trąba – mruknął – trąba… – I uśmiechnął się krzywo” (s. 163). Tym samym usprawiedliwił się z przyszłej kradzieży butów, pozwa­lając sobie od razu na kpinę i szy­derstwo. „– Pan – mówił uroczyś­cie – to chłop wyrozumiały – uśmiechnął się. – Jak ci w opiece – chichotał – tylko tam same kobity ta­kie są współczujące” (s. 163).

Sprawa z kobietami współczującymi jest dla Rudego śmieszna, ale zrozu­miała. Pociąg seksualny jest takim samym uzasadnieniem kumplostwa, jak każdy inny interes. Z kumplostwa na tej zasadzie opartego mogą wypływać nawet najważniejsze obowiązki moralne. W opowiadaniu Drewniaki… albo dziewczyna kapusia jest rozważony bardzo istotny konflikt moralny. Dziewczyna nie może nie solidaryzo­wać się z kumplami środowiskowymi w pogardzie dla kapusia. Kapuś znaczy przecież coś najgorszego. Coś takiego, jak zdrada ojczyzny. Jak wia­domo ze starej literatury, między mi­łością ojczyzny a miłością kochanka wybór jest tylko jeden. Między mi­łością ojczyzny a miłością zdrajcy nie ma w ogóle żadnego wyboru: wynik jest z góry przesądzony. Dziewczyna kapusia nie uznaje jednak żadnych abstrakcyjnych zasad. Dla niej kumplo­stwo seksualne jest akurat ważniej­sze niż kumplostwo środowiskowe. „– I włosy – mówiła miękko – dłu­gie, falujące… A na szyi czarny pieprzyk… mało który chłop ma taki pieprzyk… Tak, tak – dodała, zoba­czywszy kpiącą gębę małego – wielu już znałam i żaden… W ogóle… – zakoń­czyła gwałtownie” (s. 19). I co dziw­niejsze, kumple środowiskowi przyjmą jej decyzję z niekłamanym uznaniem. „Charakterna – pomyślał z uznaniem chudy – charakterna, jak mało kto”… (s. 22). A znaczy to tylko, że dla dziewczyny w określonej sytuacji for­ma kumplostwa seksualnego była waż­niejsza niż wszystko inne. A mogłoby przecież równie dobrze być całkiem inaczej. I jest w wielu innych opowia­daniach.

W najrozmaitszych sytuacjach ży­ciowych podstawy kumplostwa są naj­rozmaitsze i o ich hierarchii decyduje indywidualny interes. Stary Tapeta nie może przedłużyć swojej egzystencji na zasadzie kumplostwa seksualnego i dla­tego nie ma pretensji do swojej kobie­ty, że na jego miejsce przychodzi ktoś inny. Tapeta postawił na kumplostwo między nauczycielem a uczniem zło­dziejskiego fachu i wygrał, ponieważ w świecie Nowakowskiego nie ma absolutnie miejsca na zdradę. W naj­bardziej drastycznych sytuacjach li­kwiduje się po prostu taką solidar­ność, która nie ma realnych uza­sadnień.

W opowiadaniu Umierający paser kobieta udająca ciążą z umierającym „na miechy” facetem nie popełnia sprzeniewierzenia, w obliczu śmierci bowiem nie może być mowy o żadnej solidarności. Fujara musiał zrozumieć, że kumplostwo seksualne trzeba za­stąpić wspólnotą domu. W opowiadaniu Fujara czy jak go tam Nowakowski raz jeden wprost od siebie wypowiada się. po stronie bohatera, jak gdyby podej­rzewając, że w wypadku człowieka, którego stać na utrzymywanie kobiety, nie ma powodów do tolerowania zdra­dy. „– Frajer, frajer – powiedzą lu­dzie. A on miał rację” (s. 86). Ten skromniutki komentarz w poincie opo­wiadania zastępuje wewnętrzną re­fleksją Fujary, który uświadomił sobie, że nie ma już co liczyć na kochankę, a warto na dobrą gospodynię. Nowa­kowski chciał przeważyć słowem autor­skiej aprobaty epitet fujary, przylepio­ny do Pawła Tasarza przez środowisko małomiasteczkowe, a więc nie w peł­ni uświadomione. Nowakowski bardziej ceni najgorszą prawdę niż najładniejsze złudzenia! W świecie Nowakowskiego panuje porządek wszechwładnej inte­resowności, która jest znamieniem je­dynej prawdy i okrutnej, ale w pełni potwierdzanej sprawiedliwości. Skoro świat Nowakowskiego jest sprawiedli­wy w swoim okrucieństwie, nie ma w nim miejsca na bunt w imię spra­wiedliwości mniej okrutnej.

Nowakowski rozważył w swoich opo­wiadaniach trzy warianty możliwego buntu. Mam na myśli opowiadania: Porachunki Garbusa, W wolny wieczór i Kwadratowy. Wszelki bunt, jeśli tyl­ko nie jest śmieszną donkiszoterią, jest mniej lub więcej uzasadnionym gestem samounicestwienia.

Garbus jak Franciszek Moor znalazł się na świecie bez tych atutów, które stanowią szansę większości ludzi. Mógł wszakże pogodzić się z losem i korzy­stać z tego, co miał do zyskania przy swoim upośledzeniu. W jego sytuacji wypadało zacząć od tego, na czym koń­czył Tapeta, godząc się na kąt za szafą w mieszkaniu byłej kochanki. Tapeta wiedział jednak, co traci, wszystko bowiem we właściwym czasie było mu dane. Garbus nie mógł mieć rozezna­nia, był z góry skazany na niemożli­wość sprawdzenia, co ile jest warte. Garbus działa bez właściwego rozezna­nia wartości, jest uwikłany w złudze­nia i mści się w imię tych złudzeń. Ponieważ okrutna sprawiedliwość świata jest nie do zachwiania, Garbus nie miał nic do zyskania przez swój bunt. Przekreślił egzystencję na rzecz złudzenia, że dokonał zemsty. Nowa­kowski nie zdradza się ze swą oceną jego postępowania.

Ocenia natomiast bunt szlachetnego naprawiacza świata w opowiadaniu W wolny wieczór. Karol bez poświę­cania własnych interesów, „w wolny wieczór”, chciał pomóc dziewczynie, którą pomiata jej własny utrzymanek. Zyskał tyle, że go wyśmieli dręczyciel i ofiara. Dobrze, że wyciągnął z tego właściwy wniosek: „Cholera niech weźmie wolne wieczory”. Za luksus altruizmu trzeba płacić śmiesznością, tak jak adwokat Benbow w Azylu Faulknera.

Niewiele więcej skorzystał Kwadra­towy. „To był największy połykacz” – powiedzieli o nim kumple, gdy zmarł wskutek uszkodzeń spowodowanych połykaniem metalowych przedmiotów. Ale Kwadratowy buntuje się „po nic”, dla sportu, z upodobania dla ryzyka, które może kryć w sobie wartości nie mniejsze niż satysfakcja seksualna. Jego bunt wypływa z luksusu fantazji, z indywidualnego smaku na tego typu heroizm moralny nie mieszczący się w sferze wartości, na których oparta jest społeczna sprawiedliwość świata. Kwa­dratowy dogodził własnej fantazji i skwitowano to czymś tak nieuży­tecznym, jak pośmiertna sława „naj­większego połykacza”.

A w świecie Nowakowskiego jest przecież miejsce na heroizm moralny całkiem innego rodzaju. Wspólnika w konkretnej i realnej sprawie nie wól no zdradzić pod żadnym warunkiem. „Klops, ale razem” – orzekł Kaczor, gdy wraz z dwoma wspólnikami zna­lazł się w więzieniu po nieudanej ro­bocie. Wystarczyło przypuszczenie, że stary Władek Gałus zdradził, by spot­kała go najokrutniejsza kara. I przy­puszczenie zdrady jest dla Gałusa tak oczywistą racją tego, co go spotkało, że nawet na myśl mu nie przyjdzie mleć pretensje do wspólników, choć został posądzony krzywdząco i bezpod­stawnie. Władek Gałus z opowiadania W komisariacie jest prawdziwym świę­tym według norm moralności kumplowskiej. Jak każdy system moralny, kumplostwo zawiera pełną skalę war­tości. W dodatku w sposób doraźny sprawdzalnych i niewątpliwych. Od razu wiadomo, czy postępowanie kumpla zwiększa czy zmniejsza realne podstawy egzystencji wspólników, czy służy w sposób konkretny ich intere­som życiowym. Inny sprawdzian war­tości nie istnieje. Niczego się tu nie mierzy dobrą wiarą, dalekosiężnymi celami, ogólnikowymi i abstrakcyjnymi zasadami. Każdy rozporządza tu jedy­nie własną egzystencją i ma do zdobycia to tylko, co jej służy. Z in­nymi wchodzi w porozumienie o tyle, o ile istnieją wspólne, niesprzeczne interesy i w realizacji wspólnych zo­bowiązań jest, a w każdym razie po­winien być do ostatnich granic solidar­ny. W świecie Nowakowskiego wszyst­ko jest realne, sprawdzalne i jedno­znaczne.

Wydawałoby się, że tego typu świat mógłby istnieć jedynie na prawach in­dywidualnej, kreacyjnej koncepcji twórczej. Świat rzeczywisty człowieka jest przecież zdumiewającą mieszaniną złudzeń, mitów, namiętności, znie­kształcających realny wymiar rzeczy. Nowakowski prezentuje go na zasadzie fotograficznego odbicia realnie istnieją­cego układu stosunków. Niesposób w jego wizerunku świata wykryć śladu subiektywnych zniekształceń, pozorów jakiejś indywidualnej kreacyjności. Nowakowski traktuje wszystko w spo­sób doskonale przedmiotowy, niemal idealnie odtwórczy. Wspomniałem już o jedynym zdaniu odautorskiego ko­mentarza w tekście jego książki. Poza tym zdaniem można by jeszcze znaleźć dwa, może trzy fragmenty opisu, podretuszowanego autorskim widze­niem rzeczy, dwa, może trzy słowa, wy­powiedziane przez bohaterów jak gdyby nie w swoim języku. Wszystko inne mieści się niemal idealnie w krę­gu pojęć, odczuć i doświadczeń ludzi ze świata warszawskiego i podwar­szawskiego lumpenproletariatu. A mimo to nie jest to fotografia, lecz raczej doskonale zrobiony preparat, złożony z elementów absolutnie autentycznych i zorganizowanych w całość, która peł­ni funkcję tak oczywistego dowodu dla wniosków eksperymentatora, że on sam czuje się zwolniony od ich formułowania. Jest w tym przewrotność aż zdumiewająca u dwudziestotrzyletniego człowieka. Pod tym względem Nowa­kowski jest w najwyższym stopniu za­gadkowy. Młodzi ludzie prawie nigdy nie piszą w sposób tak doskonale przedmiotowy. Przedmiotowość, innymi isłowy obiektywna epickość, jest pra­wie zawsze przywilejem pełnej dojrza­łości. Wystarczy zauważyć, że prawie żaden z prozaików polskich średniego pokolenia – ani Rudnicki, ani Andrzejewski, ani Gombrowicz, Dygat czy Brandys – nie grawituje ku przedmiotowości, która jest niemal jakąś ostateczną koniecznością indywidual­nego rozwoju twórczego.

Autentyczna przedmiotowość jako punkt wyjścia jest zjawiskiem wyjąt­kowym l wprost nienaturalnym. W przypadku Nowakowskiego bałbym się wszelkich hipotez interpretacyjnych. Wyczuwa się w jego prozie jakąś starczość, która – być może – jest czystym pozorem. Przedmiotowość jest zwykle ucieczką od siebie. Nie wia­domo, czy Nowakowski musi, czy chce od siebie uciekać. Uciekać przed włas­ną „strasznością najstraszniejszą” moż­na z rozmaitych powodów. Pustka stra­szy tak samo, jak przeładowanie. Zain­teresowanie dla siebie można stracić, a można go w ogóle nie mieć. Można po prostu nudzić się z sobą. Artystom zdarza się to mniej niż komukolwiek, ale wszystko to być może.

Jedno jest pewne, Nowakowski nie grzeszy fantazją. Widzi i obserwuje jak rzadko kto, ale zmyślić nic nie po­trafi. Jest w tym taki sam, jak mie­szkańcy Celi osiemdziesiątej ósmej: „Każdy z nich opowiedział wszystko. Nawet kiedyś próbowali zmyślać, lecz to się nie udało” (s. 95). Farmazonista, który się wśród nich znalazł, pro­sperował dopóty, dopóki nie został zdemaskowany. Nie przebaczyli mu na­wet w imię wdzięczności za rozrywkę, której im dostarczył. Spaliliby więc Potop, gdyby go przeczytali i gdyby im ktoś dowiódł, że obrona Częstocho­wy to czysta „bujda”. Królestwo spra­wiedliwości musi być jednocześnie królestwem prawdy niewątpliwej, jedynej i w pełni sprawdzalnej. Tak zwane życie wewnętrzne z jego wszystkimi możliwościami nikogo tu nie intere­suje. Gdybym chciał być złośliwy, powiedziałbym, że Nowakowski znalazł w życiu to wszystko, co jest treścią bardzo znanych idealnych postulatów. Jego świat jest światem absolutnej jednoznaczności myślenia i dziania się. Każdy myśli tu tak, jak działa. I mówi tak, jak myśli. Wspólną płaszczyzną wszystkich tych sfer aktywności czło­wieka jest biologiczno-materialny inte­res osobniczy. Gdyby Nowakowski na tej płaszczyźnie chciał szukać kryterium prawdy o takich układach rzeczywistych, w których istnieje sprzecz­ność między poszczególnymi sferami aktywności ludzkiej, stanąłby przed ko­niecznością światoburczego demaskatorstwa. Byłby wtedy pisarzem przeraża­jącym. I nie wiem, czy miałby do tego dość sił. Jego dzisiejszy świat byłby wtedy rajem utraconym. Na razie nic nie wskazuje na to, że liczy się z mo­żliwością utraty. Jest dlatego pisarzem absolutnej afirmacji. Brzmi to jak paradoks, jeśli się pamięta, co widzi w swym raju.

Nie jestem pewien, czy interes lite­ratury może być dla Nowakowskiego podstawą kumplostwa. Jeśli tak, chciał­bym być jego kumplem.

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content