Kształty miłości, Twórczość 9/1962

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

KSZTAŁTY MIŁOŚCI

Aniela Jasińska, Zwierzenia du­cha nierozsądnego, Warszawa 1962

Autorka Zwierzeń ducha nierozsąd­nego przyznaje się, że do tej swojej trzeciej książki przywiązuje większą wagę niż do poprzednich (Wacuś albo kupujcie fiołki, 1957, i Raróg, 1960). Ma rację. Nie ma jedynie racji, gdy eksponuje opowiadanie tytułowe ponad pozostałe utwory tomu. Ono jest tylko wymyślniejsze od pozostałych, ale nie jest lepsze. Nie ma to zresztą istotniejszego znaczenia, ponieważ wszystkie są świetne. Zacznijmy jed­nak od dygresji.

Dla tego dziwacznego związku, jaki wytwarza się między autorem a czy­telnikiem, najważniejszy jest moment, kiedy czytelnik zostaje po raz pierw­szy zdobyty. Gdy to się zdarzy cho­ciażby raz jeden, autor jest górą i ma zapewniony daleko idący kredyt. Są pisarze, którzy żyją z tego kredytu latami. Najtrudniejsza jest sytuacja autorów, którzy kredyt czytelnika mu­szą zdobywać po raz pierwszy. Czy­telnik, biorący do ręki książkę autora, którego nie obdarzył jeszcze kredytem, jest z gruntu nieufny. Stwarza auto­rowi szansę zdobywania siebie, ale na­stawia się na swoje zwycięstwo i jest zdecydowany na maksymalny opór. Nie dziwota, skoro kandydatów na zdobywców jest taka przeogromna ilość. I tylu z nich ma sławę zwycięz­ców, utwierdzaną w czasie i przestrze­ni. Gdy czytelnik bierze do ręki książ­kę sławnego pisarza, liczy się w więk­szym stopniu z możliwością. że zostanie pokonany. Gdy daje szansę młodziutkiemu debiutantowi, gotów jest sam przyczynić się do zwycięstwa nad sobą, ponieważ chce być wyro­zumiały i wspaniałomyślny. Wobec pi­sarza ani sławnego, ani normalnie po­czątkującego jest natomiast bezwzględ­ny. Zwycięstwo w takiej sytuacji liczy się jednak najbardziej. Autor staje się wtedy pisarzem.

Myślę, że Aniela Jasińska trafnie wyczuła, że Zwierzenia ducha nieroz­sądnego stanowią jej ważną pisarską szansę. Zabierałem się do lektury jej książki jak taki .nie zdobyty, a więc maksymalnie oporny czytelnik. Wcale nie byłem pewny, czy będę miał ochotę o tej książce pisać. Nie jest wykluczone, że moje obiekcje wobec tytułowego i pierwszego w tomie opowiadania wynikają w dużej mierze z tego z góry sceptycznego nastawie­nia. Tak czy owak już przy tym pierwszym opowiadaniu mój scepty­cyzm został pokonany. A oznacza to zgodę na pomysł z goła dziwaczny. Narracja ducha zmarłego, plączącego się wśród swoich najbliższych, to po­mysł albo z taniej, albo z satyryczno-szyderczej literatury. Ta druga ewentualność także nie wydawała mi się olśniewająca. Satyra antyspirytualistyczna. myślałem sobie, to może na­wet dobre, ale nie dla mnie, bo w du­chy od dawna nie wierzę. W trakcie lektury opowiadania przyzwyczaiłem się do dziwacznego chwytu narracyj­nego i gotów byłem nawet usprawie­dliwiać jego natrętną wymyślność. Chwyt jak chwyt, a opowiadanie jest po prostu piękne. Nic z zapóźnionej satyry, a przeciwnie – przy pozorach żartobliwości czysta, bolesna i głęboka liryka. Uderzyła mnie już na początku nie nowa przecież myśl: „Są jakieś szczeliny między życiem a śmiercią” (s. 7). A potem zdanie, które daje wiele do myślenia: „Co to znaczy nie ma? A co to znaczy jest? Jest to znaczy – że widać i słychać? Strasznie śmieszne” (s. 54).

Otóż to właśnie! W naszym życiu duchowym czy, jak to się dziś mówi, w naszej świadomości liczy się nie tylko zmysłowa i materialna rzeczy­wistość. Być może, zmysłowa i ma­terialna rzeczywistość stanowi jedyne źródło treści naszej świadomości, ale raz wytworzone treści świadomości mają już swój odrębny i w ramach tej odrębności niezależny byt. Mamy moc unicestwienia materialnej rzeczy­wistości, a jesteśmy niemal bezsilni wobec niematerialnych wytworów na­szej własnej świadomości. W niej trwają unicestwione światy i istnienia nie istniejące. Byty w czasie i prze­strzeni uzyskują w naszej świadomoś­ci zdumiewający i niemal doskonały pozór trwania poza czasem i przestrze­nią. Nasza świadomość jest naszą do­skonałą wiecznością. Gdyby jest zna­czyło dla naszej świadomości widać i słychać, bylibyśmy składnym ele­mentem całej materialnej rzeczywistości. A nie jesteśmy, ponieważ jest znaczy dla naszej świadomości, że by­ło, że mogło być, że jest tu albo że jest tam, że będzie, że mogłoby być. Oczekujemy od naszej świadomości użytecznego przystosowania do teraz i tu materialnej rzeczywistości, a tymczasem to materialne tu i teraz zatraca się w chaosie form nierzeczywistego trwania w naszej świadomości. Spirytualizm w swoich odwiecznych formach jest czymś śmiesznym, ale nie znaczy to wcale, że my, programowi i świadomi materialiści, nie postępuje­my tak, jak byśmy byli spirytualista­mi. Nie żyjący i nieobecni żyją w na­szej świadomości. Oni wbrew wszyst­kiemu stanowią niejednokrotnie realny argument naszych praktyczno-życiowych decyzji i działań. Zwłaszcza wtedy, gdy uczucia biorą górę nad rozumem. Jakże często tak się dzieje i nie może dziać się inaczej.

Zwierzenia ducha nierozsądnego są oparte na żartobliwym chwycie narra­cyjnym, ale chwyt ten pozwala autorce odsłonić wcale nie żartobliwe tajem­nice naszego życia duchowego. Anielę Jasińską fascynuje jako pisarkę tajem­nica najgłębszych ludzkich uczuć, czyli tajemnica miłości w jej różnych kształ­tach. Na tym terenie rozsądek kapituluje najczęściej haniebnie przed na­miętnościami. Nie mamy wątpliwości, że „nierozsądny duch” może wpływać całkiem realnie na życie matki, żony i córki, że ma nad nimi niematerialną władzę. Przy całej żartobliwości Zwierzeń ducha nierozsądnego autorka osią­ga grozę, gdy ukochana ducha na ziemi boryka się z pokusą samobójstwa. Nie potrzeba być spirytualistą i wierzyć w życie pozagrobowe, żeby wiedzieć, do jakiego stopnia „duch nierozsądny” mógł być dla tej kobiety argumentem na rzecz samobójstwa. Tak, tak, są jakieś szczeliny między życiem a śmier­cią.

Do opowiadania Zwierzenia ducha nierozsądnego dałem się przekonać nie bez oporów i zastrzeżeń. Nie było ich przy lekturze pozostałych opowiadań tomu Anieli Jasińskiej. Różni, już całkiem ziemscy i materialni, narrato­rzy jej opowiadań wydobywają spod powierzchni faktów życia czyste i na­gie kształty ludzkich miłości. O miłości trudno powiedzieć coś zupełnie nowe­go, ale też nie o to chodzi w literatu­rze, która motywy miłości podejmuje. Nie o to, to znaczy nie o nową wiedzę. Wiedza w tym zakresie wszystkim nam jest w większym lub mniejszym stopniu dana, a właściwie dana w ta­kim stopniu, na ile nas stać. I pisarz nawet najgenialniejszy pod tym wzglę­dem nie jest w stanie nas oświecić. Odwaga kogoś, kto chce pisać o mi­łości, polega na tym, że ten ktoś de­cyduje się zdawać egzamin przed każ­dym ze swego doświadczenia w tym zakresie. Tu każdy jest sędzią z wyżyn swego własnego wtajemniczenia. Pi­sarz, który nie zda egzaminu ze swego wtajemniczenia w miłość, nie jest pi­sarzem. Zaimponowało mi wtajemni­czenie Anieli Jasińskiej. Celowo uży­łem tak nieskromnego sformułowania, ponieważ ono dobrze określa nasta­wienie wewnętrzne każdego z nas, gdy mamy osądzić, co inni mają do po­wiedzenia na temat miłości. Każdy czuje się tak, jakby wiedział najwię­cej, i co dziwniejsze, tak właśnie jest. Każdy wie najwięcej dla siebie. Osiemnastolatek, który popełnia samo­bójstwo z miłości, nie dowie się dla siebie niczego nowego nawet od Sze­kspira. Ale wróćmy do Jasińskiej i do jej wtajemniczenia w sprawy miłości. Mi­łość w jej opowiadaniach przenika szarość, zwyczajność i codzienność spraw ludzkich, l to przenika absolut­nie. Ta szara zwyczajność jest bez reszty wplątana w potężny i opętany kołowrót uczucia, poza którym na nic, ale to absolutnie na nic nie ma już miejsca.

Lekarz latami uprawia wzniosło-śmieszną judymiadę i wydaje mu się, że jest poza czy nawet ponad miłoś­cią, a wszystko to jest kruchym i czczym pozorem, który pryska na samo wspomnienie miłości, której ślad jest silniejszy niż wszystkie z poświę­ceniem umacniane pozory.

Matkę zniszczyła niegdyś namiętność, która grozi teraz jej córce, i ta do­świadczona i zrezygnowana kobieta odczuwa coś w rodzaju satysfakcji, że jej córka padnie ofiarą tego samego człowieka. Jest w opowiadaniu Jasiń­skiej wyraźna aluzja do powieści Homo Faber Maxa Frischa i aluzja ta nie świadczy ani o zależności, ani o zbyt wielkiej śmiałości przeciwsta­wienia. Przeciwstawienie Jasińskiej jest z pokryciem, autorka sięgnęła głębszego nurtu.

Pięknego opowiadania Pies złodziej nie godzi się skwitować paroma zda­niami. Jasińska stworzyła postać męż­czyzny, w którym wszystko jest pier­wotną, okrutną i prawą namiętnością. Jego miłości nie sprostała kobieta, a naprawdę zdradził pies. To bardzo piękne, chyba najpiękniejsze opowia­danie tomu. I dziwne, nawet prze­dziwne. Ale Psa złodzieja trzeba prze­de wszystkim przeczytać.

W tomie opowiadań Jasińskiej jest wiele drobnych niezręczności, które łatwo jednak autorce wybaczyć. W ra­mach pisarskiego kredytu, na który zasłużyła.

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content