copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
„LATO” PO LATACH
Adolf Rudnicki, Lato, Warszawa 1959
Dla Rudnickiego po latach dwudziestu, tyle bowiem czasu upłynęło od pierwszego wydania Lata (1938). Dla piszącego te słowa po latach dziesięciu od pierwszej lektury, po pięciu od pierwszego krytycznego spotkania z książką. Przy tej okazji warto się odwołać do uwagi, zanotowanej przez Rudnickiego w Lecie: „Widzenie nasze zmienia się, z godziny na godzinę widzimy co innego, co innego przygważdża naszą uwagę. Nic nie chce w nas trwać” (s. 152).
Cytuję tę myśl nie dla chytrego usprawiedliwienia siebie, ponieważ na szczęście nie mam żadnych krytycznych grzechów wobec Rudnickiego, ale dla pocieszającej satysfakcji, ponieważ wydaje mi się, że dziś widzę w książce Rudnickiego więcej, niż mogłem widzieć przed laty dziesięciu czy pięciu. Ta moja satysfakcja świadczy, rzecz jasna, na korzyść Lata. Znaczy to bowiem, przynajmniej dla mnie, że można w książce Rudnickiego widzieć więcej.
Całe życie książek sprowadza się do tego, czy widzi się w nich mniej, czy więcej przy każdej – jakby powiedział Ingarden – konkretyzacji. Poza konkretyzacjami czytelników książki, jak wiadomo, nie istnieją, są martwe. Zdarza się nawet, że autor dla samego siebie nie potrafi ich ożywić. Z chwilą napisania książki sytuacja autora jest zresztą identyczna z sytuacją czytelnika. Przypada mu zwykle honor pierwszego czytelnika, czyli prawo do pierwszej konkretyzacji. Na wszystkie inne konkretyzacje przestaje mieć jakikolwiek wpływ.
Przyznajmy jednak Rudnickiemu prawo do pierwszeństwa także po latach dwudziestu. Z prawa tego zresztą Rudnicki już skorzystał, dzieląc się w przedmowie wrażeniami, które w nim Lato wywołało. Oto one: „Prawdziwym bohaterem Lata jest świeża, młodzieńcza wrażliwość. Nie opisy, nie typy, nie myśli, nie sytuacje, lecz wrażliwość piszącego, tak mi się zdaje. Tym, którzy tę książkę w jej pierwszej części zechcą uważać za reportaż wakacyjny, nie mam nic do powiedzenia. Natomiast tym, którzy jej część drugą wezmą za coś w rodzaju reportażu z Góry i z jej niezwykłego świata, odpowiadam z radością: tak jest, na szczęście, tak jest! Na szczęście również młodej wrażliwości piszącego nie zabrakło siły i świat Góry otrzymał światło” (s. 5). Nie dziwi mnie to, że część druga Lata, czyli ów reportaż z Góry znalazł u dzisiejszego Rudnickiego szczególny oddźwięk. We wszystkim, co najważniejsze w jego pisarstwie, wyśpiewał Rudnicki śmierć swojego świata. Reportaż z Góry opiewa jego trwanie. Jest głównym, jak dotychczas, u Rudnickiego zapisem tego świata w procesie trwania. To trwanie będzie, jak przypuszczam, fascynować Rudnickiego coraz bardziej. Bardziej niż śmierć. Gdy się już było Izajaszem, można zostać tylko twórcą Pięcioksięgu Mojżeszowego. Jeśli Rudnicki kiedykolwiek zostanie epikiem, powstanie epos tego świata, który w Rudnickim trwa bardziej realnie, niż trwał w czasie pisania reportażu z Góry. Nigdy nie jest się Homerem świata trwającego obiektywnie. Wtedy jest się tylko reporterem. Homerzy działają na tropach czasu straconego. Mam podejrzenie, że w Rudnickim narasta potrzeba poszukiwań straconego czasu. Potrzeba ta zresztą narastać musi. Radość z reportażu z Góry jest jej pierwszym przejawem.
Czy Rudnicki ma predyspozycje epickie? Wiadomo przecież, że jest najbardziej zdeklarowanym lirykiem w prozie, lirykiem przede wszystkim. Jego proza jest programowo podmiotowa, jego bohaterowie to media samego twórcy. Mimo to twierdzę, że Rudnicki jeszcze lepiej widzi, niż czuje. Powiedziałbym nawet, że widzi za dużo jak na potrzeby epika. Widzi odcienie, widzi niepowtarzalności, chwyta w swoim widzeniu momenty trwania. Od pierwszego spotkania z Rudnickim przeraża mnie jego nadmierne widzenie, widzenie aż krępujące, widzenie aż nieprzyzwoite.
Dowodów takiego obnażającego widzenia najłatwiej byłoby szukać w Żołnierzach. Ileż tego jednak w Lecie! Czy to obnażające widzenie nie jest właśnie najokrutniejsze w tej książce? Należałoby zasłaniać twarz przed kimś, kto widzi takie rzeczy: „Z Berga zrobiła się baba, natomiast z tragarza Krausa wylazł pies. Przeraziłem się Krausa. Był już wieczór, ktoś z góry jakby lał ciemną farbę coraz gęstszą. Siedziałem na werandzie miejscowej restauracji, gdy autochtoni podszedł. Wtedy skroś ciemności spostrzegłem spustoszenie: ta twarz stała się ostra jak szpikulec, cała jakby uciekła do ust. Śmieszne wrażenie, zdawało się, pociągnij za usta i twarz całą wyciągniesz, i rozpłynie się Kraus, przestanie istnieć. Dmuchał całą zimę, że twarz mu się zepsuła, policzki wyschły, nos wysechł, że się zepsuł i zmarnował człowiek?” (s. 21).
Nie dziwię się, że obrażają się wszyscy, którzy rozpoznają u Rudnickiego chociażby tylko swoje fizyczne portrety. Niektórych rzeczy nie chce się u siebie widzieć za żadną cenę. W pewnym fragmencie Lata prezentuje narrator twarze znajomych z rozmaitych okresów swego życia. Ta prezentacja jest straszliwa przede wszystkim dla samego narratora, który mówi o znajomych to, czego nie jest w stanie powiedzieć o sobie. Tę prezentację kończy narrator jakże zatrważającym toastem: „Za rozwój, który jest zobojętnieniem – wypijmy pół czarnej, przyjaciele!”… (s. 67).
Widzeniem nazywam tu, rzecz jasna, cały zmysłowy a nawet nie tylko zmysłowy odbiór zewnętrznego świata. Ten odbiór jest u Rudnickiego pod każdym względem demaskatorski. Rudnicki słyszy tak samo, jak widzi. „– Tak – wzniósł toast ktoś inny – pół czarnej kawy na intencję słowa «tak». Nie naśladuję z góry niczyjego głosu, ale czasami spod mych słów wychodzi obcy głos, słyszę go. Wystarczy leciutka zmiana intonacji, aby spod mojego własnego słowa wytrysnął ktoś inny. Milion ludzi, milion sposobów powiedzenia słowa «tak». Posługujemy się językiem historii nie tylko martwej, lecz i żywej” (s. 64).
To, co Rudnicki nazywa dziś młodzieńczą wrażliwością, obejmuje chyba także ową zdolność widzenia jak najszerzej rozumianą. Zakładając nawet, że „rozwój, który jest zobojętnieniem” nadwerężył nieco ową zdolność, można jeszcze przypuszczać, że nie brak jej dzisiejszemu Rudnickiemu. Tak naprawdę traci się zresztą jedynie tylko zdolność widzenia rzeczy nowych. Wszystko zobaczone w młodości jest niezniszczalne, co więcej, nabiera znaczenia i realności. To stara prawda psychologii. Sprawdzona w twórczym i powszechnym doświadczeniu. Tak oczekiwane przez wielu uwolnienie się Rudnickiego od grozy „epoki pieców” jest moim zdaniem możliwe tylko wtedy, gdy potrzeba odnalezienia swojego świata będzie u Rudnickiego silniejsza niż obsesja jego zagłady. Czy Lato nie jest dziś dla Rudnickiego odpowiedzią na pierwsze impulsy tej potrzeby?
Wysunąłem kilka przypuszczeń na temat, czym jest Lato dla Rudnickiego po dwudziestu latach. Nie chciałbym się pozbawić możliwości powiedzenia tego, jak wzbogaciła się książka Rudnickiego w mojej konkretyzacji. Przede wszystkim stała się bardziej współczesna, niż była. Objawiły mi się jej rozliczne powiązania z literaturą, którą dziś zwykło się uważać za szczyt nowoczesności: z Kafką, z Schulzem, z Gombrowiczem. Dostrzegam jej odważną polemiczność w stosunku do ambicji grupy „Przedmieścia”, która kokietowała Rudnickiego. Poczciwej faktografii „Przedmieścia” przeciwstawił Rudnicki wielorakie szansę sztuki. W Lecie fakty są barwne, celne, wieloznaczne, wyraziste i tajemnicze zarazem, prawdziwe i w jakiś sposób groteskowe.
Zdumiewa świeżość i uroda tej książki. Można by pomyśleć, że została napisana w roku pańskim 1959. Konfrontacja wynaturzonych osobowości autochtonów z beztwarzowym tłumem przyjezdnych nabrała dziś jeszcze większej wymowy. Gombrowiczowskie szyderstwo odniesione nie do jednostek, lecz do bezosobowej masy jest szczególnie trafnym chwytem stylistycznym Rudnickiego. „Byli mądrzy, byli nowocześni, inteligentni, kulturalni, oczytani, bez przesądów i liberalni, nadzwyczaj liberalni i niewymownie wolnomyślni. Byli bystrzy, psychologiczni, rozumieli i odróżniali, co jest naturą, co zasadą, a co znowu odległe od prawdy wewnętrznej, pojmowali całą względność większości odruchów ludzkich. Zdawałoby się, że skoro rozumieli, powinni byli się okazać mistrzami w sztuce życia i pić z niego pełnymi haustami. Ale tak nie było. Ponieważ tak nie było, więc ubolewali, dotkliwie ubolewali nad względnością, nad nieuchwytnością i nieobliczalnością ludzką, nad nieużytecznością całej swojej wiedzy o człowieku, raz po raz biorącej w łeb” (s. 55-56). Jest nawet w Lecie człowiek tego typu, o jakim marzono w naszej literaturze przez lat kilkanaście – człowiek, który jest głosem czasu. „Czas określał pana Salo, czas przemawiał jego ustami, czas zabarwiał i zasilał go. Pan Salo był każdorazowym wydźwiękiem zmienionych warunków czasu. Czas był główną treścią tej duszy” (s. 153). Kazimierz Brandys mógłby bez trudu znaleźć w panu Salo gotowy wzór swoich bohaterów.
Największą niespodzianką na nowo odczytanego Lata jest jednak humor Rudnickiego. Rudnicki tak nas zasugerował tragizmem człowieka „epoki pieców”, że o poczucie humoru nikt już nie podejrzewa autora Żywego i martwego morza. Humor Rudnickiego w Lecie trzeba dopiero odkryć. Rudnicki posługuje się całą gamą jego odcieni. Od ariostycznego do frywolnego. Ten pierwszy widać w takiej chociażby deklaracji filozoficznej: „Tylko uśmiech mógłby nas wyzwolić od upiorów, tym uśmiechem moglibyśmy zaświadczyć, że pojęliśmy żart, w który zostaliśmy uwikłani, żart, który nazywa się życiem” (s. 61). Ten drugi triumfuje w prześwietnych snach kazimierzowskich osiemnastolatek:
„– Ja również co noc do woli sobie fruwam – odrzekła na to druga. – Co noc goni mnie pan Kajsztucki. Pan Kajsztucki goni mnie z ołówkiem w ręku, ołówek zamienia się w drąg, drąg w piorunochron, piorunochron w wieżę, wieża w stężały słup powietrza, stężały słup powietrza w ogromny świat…
W ten sposób rozmawiały ze sobą osiemnastolatki, które znały jednego tylko doktora Freuda. Dentystę z Nadbrzeżnej” (s. 64).
Do tych przejawów poczucia humoru u Rudnickiego przywiązywałbym szczególną wagę. Bez niego nie mogłyby się sprawdzić moje krytyczne horoskopy, że Rudnicki zechce jeszcze zostać Homerem swojego świata. U epika poczucie humoru jest jeszcze bardziej niezbędne niż zdolność widzenia. Ostateczny, a więc epicki kształt życia to komedia ludzka. Dziś widać, że Lato jest epizodem ludzkiej komedii.
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy