Makatka z jeleniem?, Twórczość 12/1961

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

MAKATKA Z JELENIEM?

Bohdan Czeszko, Makatka z je­leniem, Warszawa 1961

Czeszko jako artysta z żelazną kon­sekwencją przestrzega zasady: mało, ale dobrze. Napisałem jedno zdanie i już się spociłem jak mysz pod miotłą. Bo może to nie zasada, a konieczność, a Czeszko ma szacunek dla konieczności. Robić cnotę z konieczności to jednak nie jest zwyczaj, więc znów niedobrze. Niedobrze zresztą tak czy owak, bo Czeszko jako pisarz nie chce czuć się w jakimkolwiek sensie zde­finiowany. Sam unika tego na tyle, na ile można, a innych, czyli tak zwanych krytyków z góry i z dołu załatwia odmownie. Nie dla zasady: nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni, ale dla braku podstaw. Czeszko z samym sobą obcho­dzi się jak z jajkiem, nie dlatego, żeby był kruchy, ale dlatego, że ma cał­kiem niedzisiejsze poczucie przyzwoi­tości. Chce, żeby oceniano jego robotę, nie zaś jego samego. Przypomina więc, kiedy może, że umowa, która została zawarta, dotyczy wyłącznie jego umie­jętności. W przyzwoitej wymianie dóbr kontrahent nie jest towarem. Czeszko uważa – zdaje się – upra­wianie sztuki za zajęcie przyzwoite. Ja sam uważam wprawdzie sztukę za uświęcony od wieków bezwstyd, ale zbyt podziwiam talent Czeszki, żeby nie uznać wytworności jego zabiegów o zachowanie przyzwoitości. Nic bar­dziej uroczego prawdziwy pisarz nie mógłby dziś wymyślić. W dodatku jak naturalnie wygląda Czeszko w roli pi­sarza, który nade wszystko ceni sobie przyzwoitość wobec samego siebie i in­nych. Nie wynika z tego żadna szko­da dla wartości jego pisarstwa.

W Makatce z jeleniem występuje Czeszko po raz pierwszy na większą skalę bez literackiego przebrania. Po­myśleć tylko; opowiadania pisarza w pierwszej osobie, narrator nie ma nic wspólnego z powszechną dziś figurą wymyślonego opowiadacza, mógłby o sobie mówić bez żenady: ja, Boh­dan Czeszko, i przy tym wszystkim (a może właśnie dlatego) jak gdyby ani słowa o tym, czego się nie zwykło mówić poza literaturą i co w niej samej stanowi główną, jeśli nie jedyną, treść. Literatura wyspecjalizowała się dziś w mówieniu wyłącznie o tym, co w żadnej formie nie bywa poza nią wypowiadane. Wszelka literatura od dawna już przekazuje wyłącznie kreacje duchowe człowieka (ta od zewnętrznych doświadczeń także), i to, co w niej istotne, nie mogłoby być przekazane w słowie mówionym. Nie myślę o Kafce, żadne opowiadanie Faulknera, Szołochowa, Manna czy Babla nie mogłoby być zastąpione najbardziej szczerymi zwierzeniami w ży­wym słowie, ponieważ nikt twarzą w twarz nie jest w stanie mówić tak intymnych rzeczy, nikt przed nikim się do tego stopnia nie odkrywa. Wszelkie tak zwane „odduszne” rozmowy mają jawnie lub skrycie charakter informacyjny, mniej lub więcej użyt­kowy i funkcjonalny. W rozmowie człowiek odkrywa się niezależnie od tego, a nawet jakby poza tym, co chce powiedzieć i co rzeczywiście mówi. Słuchacz, który te demaskatorskie i nie zamierzone treści odbiera (jest wtedy potencjalnym artystą), musi zachowy­wać się tak, jak gdyby nie zdawał sobie z tego sprawy. Jest to niemówione i w płaszczyźnie psychologicznej bezwzględne prawo obcowania człowieka z człowiekiem. To prawo przestaje absolutnie obowiązywać w sztuce. Oczywiście nie obowiązuje także u Czeszki, choć robi on wszystko, żeby wykazać, że jego właśnie obowiązuje. Jego opowiadania są napisane w ten sposób, jak gdyby były przeznaczone do opowiedzenia wobec słuchaczy, któ­rzy mają prawo ocenić, czy opowieści są dobre, czy złe, czy warto było ich słuchać, ale nie powinno im przyjść do głowy myśleć o opowiadającym nic ponadto, co on sam uznał za właściwe o sobie powiedzieć. Gdybyż krytyk, a zwłaszcza krytyk pewnego typu, mógł być takim słuchaczem!

Niedościgniona i wprost nieprawdo­podobna jest wytworność, czy może lepiej dworność, opowiadań Czeszki. W tym stylu potrafił pisać Boccaccio. Celowo wymieniam to nazwisko, żeby nikt dworności nie skojarzył z pruderią. Właśnie dworność najprawdziwsza objawiła się u tego pisarza, który mó­wił same sprośności. Bo mimo tego nie przekraczał granicy ukrytego, które jest świadomą bądź nieświadomą własnoś­cią każdego człowieka. Literatura nie przyznaje dziś nikomu prawa do ta­kiej własności. Czeszko tego prawa nie narusza. Prawo własności ukrytego może znaczyć u niego prawo własności duszy. Dusza czy duch w tym sensie Czeszki nie interesuje. Jego obchodzi to, co w człowieku jest jawne, bądź to, co staje się jawne. Wyobraźnia włas­na i cudza to dla niego teren zaka­zany. Myśli i uczucia, których celem nie jest ujawnienie, także. Na tym polega wyszukana elegancja jego opowiadań. Powiedziałby ktoś, że Czeszko zuboża sobie zakres swoich pisarskich penetracji. Zapewne. Sądzę jednak, że on dobrze wie, iż może sobie na to pozwolić. Jest pod tym względem w sytuacji zupełnie wyjątkowej. Nie gro­zi mu banalność.

Makatka z jeleniem? Bogać tam! Ra­czej jakieś kunsztowne miedzioryty. Może wskrzeszony kunszt miniatury? W każdym razie jakieś stare i bardzo nobliwe rzemiosło artystyczne. W każ dym razie nic z tekturoplastyki, nic z nowoczesnego malarstwa. Czeszko uznaje tylko rzeczy prawdziwe, coś, co ma ciężar, kształt i barwę, co jest trwałe i przypomina jakieś solidne rękodzieło. „Jakże lubię – deklaruje w jednym z opowiadań – te przedmio­ty o dawno minionych formach, spolerowane dotknięciami rąk wielu po­koleń kolejarzy, lśniące dyskretnym lśnieniem konserwującej je oliwy, cierpliwie pracujące w ciągu dziesię­cioleci, zbudowane w czasach, kiedy mosiądz, zacnie odkute żelazo i gra­bowe drzewo o konsystencji kości sło­niowej służyły do ich wyrobu. Po­chodzą one z tych lat, kiedy produ­kowano je już fabrycznie, ale ich kształty wywodziły się jeszcze z ręko­dzieła” (s. 52). I dalej: „Trudno jest mi wyobrazić sobie muzeum lub anty­kwariat — zapełnione eksponatami zbudowanymi z plastycznych mas” (s. 53). No właśnie!

Świat Czeszki to świat ludzi i rzeczy prawdziwych, nie upozorowanych, nie imitowanych, nie zdegradowanych, nie zdezintegrowanych, nie wyalienowa­nych i jakby to tam jeszcze należało powiedzieć. Myślę, że już jest dosta­tecznie jasne, dlaczego Czeszko upra­wia myślistwo i dlaczego napisał opo­wiadania myśliwskie. Można zresztą odwołać się do samego Czeszki. Czesz­ko wysunął to pytanie i odrzuciwszy odpowiedzi wykrętne i banalne z po­tocznego użycia, z właściwą mu ostroż­nością zaproponował odpowiedź włas­ną: „Przypuszczam, że najczęściej spo­tykaną przyczyną byłoby tu pragnie­nie sprawdzenia swych możliwości i chęć narzucenia swej władzy. Od celnego strzału nie ma odwołania. Urzekająca jest możliwość gwałtownej i ostatecznej ingerencji, a ów cierpki smak żalu, który następuje zwłaszcza wówczas, jeśli nie było to zwierzę drapieżne, przecież także nie jest do pogardzenia” (s. 61). Chodzi więc o doświadczenie czegoś prawdziwego w granicach prawdziwej skali tego, co ludzkie i nieuchronne w prawdziwym życiu.

Narrator w opowiadaniach Czeszki podjął się roli adwokata tego, co ludz­kie i właściwe życiu. Broni zawiadow­cy stacji, bo człowiek ten łamie się pod ciężarem prawdziwej klęski. Broni dziewczyny wiejskiej, bo kieruje się ona rozeznaniem rzeczywistych zagro­żeń. Broni Grzdyka Rosomaka, bo ten ma zdrowy odruch przeciw nonsenso­wi. I oskarżenie, i obrona dotyczą zja­wisk, obchodzących więcej niż jednego człowieka. Poza nie Czeszko nie wykracza. Warto zauważyć, jak w opo­wiadaniu Deszczowe gadanie cała kafkowska rzeczywistość oskarżenia i wi­ny została przeniesiona ze sfery ducho­wej w sferę prawdziwych relacji mię­dzy człowiekiem i człowiekiem. Sło­wem „prawdziwy” zastępuje tu o wie­le właściwsze słowo „społeczny”, chcę bowiem uniknąć związanych z tym drugim terminem symplifikacji, z któ­rymi Czeszko nie ma nic wspól­nego.

Chciałbym na zakończenie wskazać na dowód, że nie tylko narrator, czyli sam Czeszko, ale także ludzie, o któ­rych on opowiada, kierują się tą samą elegancją, o której tyle pisałem. Ucze­stnicy balu u weteranów miotani są namiętnością wzajemnej pogardy. Ta pogarda jest także utrzymana w gra­nicach dworności. Dla zamanifestowa­nia pogardy rozmówcy pytają narra­tora, czy naprawdę handlował po woj­nie świniami w Częstochowie. Nie do­tykają duszy. Jakie to piękne! Opowia­dania Czeszki są zbyt piękne, żeby wie­lu mogło się poznać na ich piękności.

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content