copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
MŁODY SZWAJCAR
Zbiór opowiadań Der Junge und die toten Fische (1966) jest debiutem Wernera Schmidli (ur. 1939), powieść Meinetwegen soll es doch schneien (1967) jego drugą książką. Młody Szwajcar jest bez większych wątpliwości uzdolniony literacko i nazwisko jego z pewnością warto zapamiętać, chociaż żadna z jego dwóch książek nie może być uznana za osiągnięcie wyróżniające się z przeciętności przyzwoitych literacko początków pisarskich.
W opowiadaniach Wernera Schmidli widać interesujące pomysły i pewną dojrzałość w spojrzeniu na człowieka, nie idzie to jednak w parze z umiejętnościami narracyjnymi autora. Prawie nie ma w jego zbiorze takich opowiadań, w których nie widziałoby się poważnych błędów kompozycyjnych i dłużyzn narracyjnych, które są piętą Achillesową szwajcarskiego debiutanta. Schmidli dopowiada rzeczy, których nie potrzeba dopowiadać, i pławi się w „dokumentności” narracji, czemu sprzyja najczęściej niepotrzebna symultaniczność i wielowątkowość jego opowiadań. Symultaniczność i wielowątkowość są zresztą u niego funkcją dialektycznego rozumienia sytuacji społecznych. Schmidli stara się w swoich opowiadaniach o egzemplifikację swojej diagnozy społecznej, którą można by ująć w formułę o sprzecznościach szwajcarskiej stabilizacji. Stabilizacja ta jest dla jednych przedmiotem marzeń i niedościgłym celem aktywności społecznej, dla innych jest wyznacznikiem egzystencjalnej nudy i obrzydzenia do wszystkiego, co ona niesie.
W przedstawianiu marzeń o społecznej stabilizacji jest Schmidli trochę naiwnie sentymentalny, w demaskowaniu jej drobnomieszczańskiego charakteru zbliża się trochę do „młodych gniewnych” w różnych literaturach. Opowiadania, w których demaskacja ideałów stabilizacji jest ostrzejsza i czasami nadrzędna, są najczęściej bardziej interesujące, tak jak na przykład chyba najlepsze opowiadanie zbioru Ausblicke auf Grau, w którym narrator monologuje na temat czczości powszedniej egzystencji i swoje obrzydzenie do wszystkiego (włącznie z tak zwanym szczęściem małżeńskim) zapija rumem, żeby sobie ulżyć, bo inaczej wytrzymać nie sposób. Czuje się często, że Schmidli odczuwa ostro motywy tego obrzydzenia, hamuje się jednak w ich wyrażaniu, ponieważ poczuwa się do solidarności z tymi, dla których uczestnictwo w korzystaniu z owoców stabilizacji jest czymś nieosiągalnym. Nie wiem, z jakiej warstwy społecznej Schmidli pochodzi, wiele wskazuje na to, że jest to jednak warstwa szwajcarskiej biedoty miejskiej, która nie miała jeszcze okazji zrealizować marzeń o lodówce, starym samochodzie i o mieszkaniu z łazienką. Można się tego domyślać także na podstawie drugiej książki.
Powieść Wernera Schmidli jest bez porównania lepiej pisana niż jego opowiadania. Młody autor opanował w powieści sztukę narracji w określonym typie. Aż dziw, jak ta powieść jest podobna do naszego pisarstwa grupy „Przedmieście” i do takich jego osiągnięć, jak Wisła czy Jadą wozy z cegłą Boguszewskiej i Kornackiego. Praga zamieniła się w peryferyjną dzielnicę nadreńskiego miasta, zmieniły się trochę realia cywilizacyjne i u młodego szwajcarskiego autora odżył ludowo-drobnomieszczański świat, tak bezbłędnie podpatrzony przez polskich pisarzy. Tyle że bez polskiej i warszawskiej barwności ludowej.
Z pewnością bardzo dobra jest ta szwajcarska powieść populistyczna. To nawet nie byle jaka sztuka napisać całą powieść, w której opowiada się tylko i wyłącznie o powszednich czynnościach uregulowanego biednego życia biednych ludzi, dla których największym wydarzeniem w ciągu kilku lat jest przeniesienie się z lichego mieszkania na poddaszu do mieszkania o jakim takim dzisiejszym miejskim standardzie. I to powieść w całości zbudowana ze słów, które ci ludzie przy tych codziennych czynnościach wypowiadają. I w dodatku pierwszoplanowe postacie – trzyosobowa rodzina Dörflingerów – nie wypowiadają na kartach powieści żadnych słów, które nie byłyby konieczne do praktycznego porozumiewania się w codziennych sprawach.
Mały Gottfried Dörflinger podobno wyżywa się przy różnych okazjach w fantazyjnych opowieściach, ale autor ich nie przytacza. Na kartach powieści Gottfried jest milczkiem i siedzi godzinami przed domem, budząc zaciekawienie sąsiadów i zgryzotę rodziców. Tym reakcjom nie ma się co dziwić. W małym Gottfriedzie muszą drzemać demony. I kto wie, czy nie demony nienawiści i obrzydzenia. Tego można się w nim domyślać, chociaż autor, w przeciwieństwie do opowiadań, maluje w powieści niemal tylko sentymentalnie życie swoich ubogich społecznie i duchem bohaterów. Czy mały Gottfried to autoportret autora z czasów dzieciństwa? To byłoby bardzo prawdopodobne. Gdybym był wydawcą szwajcarskim, nie podkreślałbym z pełnym przekonaniem, że autor wyróżnia się tym, iż nie jest gniewny. Werner Schmidli to ktoś, kto jeszcze nie wypowiedział swego ważnego pisarskiego słowa. Widać jedynie, że się do tego przygotowuje.
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy