Młody szwajcar, na widnokręgu, Twórczość 02/1968

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

MŁODY SZWAJCAR

Zbiór opowiadań Der Junge und die toten Fische (1966) jest debiutem Wernera Schmidli (ur. 1939), powieść Meinetwegen soll es doch schneien (1967) jego drugą książką. Młody Szwajcar jest bez większych wątpliwości uzdol­niony literacko i nazwisko jego z pew­nością warto zapamiętać, chociaż żadna z jego dwóch książek nie może być uznana za osiągnięcie wyróżniające się z przeciętności przyzwoitych literacko początków pisarskich.

W opowiadaniach Wernera Schmidli widać interesujące pomysły i pewną dojrzałość w spojrzeniu na człowieka, nie idzie to jednak w parze z umiejętnościami narracyjnymi autora. Prawie nie ma w jego zbiorze takich opowia­dań, w których nie widziałoby się poważnych błędów kompozycyjnych i dłużyzn narracyjnych, które są piętą Achillesową szwajcarskiego debiutan­ta. Schmidli dopowiada rzeczy, których nie potrzeba dopowiadać, i pławi się w „dokumentności” narracji, czemu sprzyja najczęściej niepotrzebna symultaniczność i wielowątkowość jego opowiadań. Symultaniczność i wielo­wątkowość są zresztą u niego funkcją dialektycznego rozumienia sytuacji spo­łecznych. Schmidli stara się w swoich opowiadaniach o egzemplifikację swo­jej diagnozy społecznej, którą można by ująć w formułę o sprzecznościach szwajcarskiej stabilizacji. Stabilizacja ta jest dla jednych przedmiotem marzeń i niedościgłym celem aktywności społecznej, dla innych jest wyznaczni­kiem egzystencjalnej nudy i obrzydze­nia do wszystkiego, co ona niesie.

W przedstawianiu marzeń o społecz­nej stabilizacji jest Schmidli trochę na­iwnie sentymentalny, w demaskowaniu jej drobnomieszczańskiego charakteru zbliża się trochę do „młodych gniew­nych” w różnych literaturach. Opowia­dania, w których demaskacja ideałów stabilizacji jest ostrzejsza i czasami nadrzędna, są najczęściej bardziej interesujące, tak jak na przykład chyba najlepsze opowiadanie zbioru Ausblicke auf Grau, w którym narrator monologuje na temat czczości powszedniej eg­zystencji i swoje obrzydzenie do wszy­stkiego (włącznie z tak zwanym szczę­ściem małżeńskim) zapija rumem, żeby sobie ulżyć, bo inaczej wytrzymać nie sposób. Czuje się często, że Schmidli odczuwa ostro motywy tego obrzydzenia, hamuje się jednak w ich wyraża­niu, ponieważ poczuwa się do solidar­ności z tymi, dla których uczestnictwo w korzystaniu z owoców stabilizacji jest czymś nieosiągalnym. Nie wiem, z jakiej warstwy społecznej Schmidli pochodzi, wiele wskazuje na to, że jest to jednak warstwa szwajcarskiej biedo­ty miejskiej, która nie miała jeszcze okazji zrealizować marzeń o lodówce, starym samochodzie i o mieszkaniu z łazienką. Można się tego domyślać tak­że na podstawie drugiej książki.

Powieść Wernera Schmidli jest bez porównania lepiej pisana niż jego opo­wiadania. Młody autor opanował w powieści sztukę narracji w określonym typie. Aż dziw, jak ta powieść jest po­dobna do naszego pisarstwa grupy „Przedmieście” i do takich jego osiąg­nięć, jak Wisła czy Jadą wozy z cegłą Boguszewskiej i Kornackiego. Praga zamieniła się w peryferyjną dzielnicę nadreńskiego miasta, zmieniły się tro­chę realia cywilizacyjne i u młodego szwajcarskiego autora odżył ludowo-drobnomieszczański świat, tak bez­błędnie podpatrzony przez polskich pi­sarzy. Tyle że bez polskiej i warszaw­skiej barwności ludowej.

Z pewnością bardzo dobra jest ta szwajcarska powieść populistyczna. To nawet nie byle jaka sztuka napisać ca­łą powieść, w której opowiada się tyl­ko i wyłącznie o powszednich czynnościach uregulowanego biednego życia biednych ludzi, dla których najwięk­szym wydarzeniem w ciągu kilku lat jest przeniesienie się z lichego mieszka­nia na poddaszu do mieszkania o jakim takim dzisiejszym miejskim standardzie. I to powieść w całości zbudowana ze słów, które ci ludzie przy tych codzien­nych czynnościach wypowiadają. I w dodatku pierwszoplanowe postacie – trzyosobowa rodzina Dörflingerów – nie wypowiadają na kartach powieści żadnych słów, które nie byłyby koniecz­ne do praktycznego porozumiewania się w codziennych sprawach.

Mały Gottfried Dörflinger podobno wyżywa się przy różnych okazjach w fantazyjnych opowieściach, ale autor ich nie przytacza. Na kartach powieści Gottfried jest milczkiem i siedzi godzi­nami przed domem, budząc zaciekawie­nie sąsiadów i zgryzotę rodziców. Tym reakcjom nie ma się co dziwić. W ma­łym Gottfriedzie muszą drzemać demo­ny. I kto wie, czy nie demony nienawiś­ci i obrzydzenia. Tego można się w nim domyślać, chociaż autor, w przeciwień­stwie do opowiadań, maluje w powieści niemal tylko sentymentalnie życie swo­ich ubogich społecznie i duchem boha­terów. Czy mały Gottfried to autoport­ret autora z czasów dzieciństwa? To by­łoby bardzo prawdopodobne. Gdybym był wydawcą szwajcarskim, nie pod­kreślałbym z pełnym przekonaniem, że autor wyróżnia się tym, iż nie jest gniewny. Werner Schmidli to ktoś, kto jeszcze nie wypowiedział swego ważne­go pisarskiego słowa. Widać jedynie, że się do tego przygotowuje.

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content