copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
MÓWICIELSTWO
W zrozumieniu wielkości pisarskiej Leopolda Buczkowskiego nie ma co liczyć na francuską lub anglosaską pomoc, w tej powinności polska kultura literacka jest skazana na samą siebie. Wszyscy, którym jego dzieło pisarskie stawia poznawczy opór, nie powinni stracić tej szansy ułatwionego dostępu do niego, jaką stwarza osobliwa trylogia autokomentatorska pisarza. Wszystko jest dialogiem (1984), Proza żywa (1986) i Żywe dialogi (1989), dzieło o charakterze dyskursywnym, samoistne i zarazem intelektualnie służebne.
Nie wątpię, że nieodległy czas wymierzy samemu Leopoldowi Buczkowskiemu pełną pisarską sprawiedliwość, przy jego autokomentatorskiej trylogii szczególnie się jednak zasłużył jej nieprzypadkowy współautor, jest to zasługa znacznie poważniejsza niż autorstwo publicystycznej książki o Leopoldzie Buczkowskim.
Zygmunt Trziszka próbował przez całe życie przypisywać się do Bóg wie czego, czasami wydawało mu się, że i do mnie gotów by się przypisać, prób tych z pewnością nie zaniecha, nie zdarzy mu się jednak przypisanie równie szczęśliwe jak to, które związało go na wieki z Leopoldem Buczkowskim.
W jego własnym pisarstwie uda mu się albo nie uda, do literatury i do historii wejdzie na stałe jako medium, które w pisarzu tak wielkim jak Leopold Buczkowski wyzwoliło całkiem niespodziewanie wypowiedź pisarską o największej doniosłości.
Nie waham się powiedzieć, że jest ona równa doniosłości intelektualnej Dzienników Witolda Gombrowicza.
Witold Gombrowicz w Dziennikach i Leopold Buczkowski w wypowiedziach dialogowych definiują i eksplikują swoje postawy filozoficzne i estetyczne, ich, można to tak nazwać, eseistyczne narracje nieprędko zostaną zastąpione lub zrównoważone przedmiotowymi egzegezami zewnętrznymi.
W obydwu przypadkach mamy do czynienia z twórcami o nadzwyczajnej, wyprzedzającej swój czas, samoświadomości.
Wiedziało się o tym w przypadku Gombrowicza, nie podejrzewało się u Buczkowskiego, który mógł uchodzić i uchodził bardzo często za twórcę nawiedzonego, poddanego swoim wewnętrznym przymusom, uwarunkowanego w większym stopniu wyobraźnią niż intelektem.
Eseistyczne narracje Buczkowskiego są tym bardziej niepodważalnym sprawdzianem intelektualnej samoświadomości, że w przeciwieństwie do Dzienników Gombrowicza są rezultatem pisarskiej spontaniczności, są autentycznymi improwizacjami.
W improwizacjach pisarska osobowość twórcza, jeśli jest do improwizowania, do twórczego mówicielstwa zdolna, może się ujawnić w postaci niczym nie zafałszowanej, w stanie tak utrwalonego ukształtowania wewnętrznego, że wytrzymuje ono próbę akcji samoczynnej i nie w pełni kontrolowanej.
Napisać w pseudoraptularzowej formie genialny esej o Boskiej komedii to wielka sztuka, ale jeszcze większa skomentować na żywo wspaniałym słowem anegdotę rozmówcy i słuchacza o konfliktach między jego literackimi rówieśnikami, wprzęgając w ten komentarz własne rozumienie relacji między Sokratesem, Platonem i Diogenesem, wypowiadając się o nich tak, jakby się z każdym z nich zjadło beczkę soli w powszednim współżyciu i przegadało tysiąc bezsennych nocy.
Rozmówca (nie utrwalający swoich wypowiedzi, ich treść jest tylko przywoływana), słuchacz i nagrywacz słów improwizatora wtargnął w jego życie tylko pozornie psim swędem i szczęśliwym trafem.
Traf ten został poddany przez improwizatora błyskotliwej i przenikliwej egzegezie, dającej świadectwo równej zażyłości z myślą klasyczną i z dzisiejszą filozofią relacji międzyludzkich (między innymi Martina Bubera i Witolda Gombrowicza).
Jest to w obydwu zakresach zażyłość nie tylko tekstowa, lecz jakby osobowościowa (przez ogarnięcie egzystencjalnego i esencjalnego funkcjonowania drugiego człowieka) i wręcz metafizycznie osobista.
W improwizacjach Leopolda Buczkowskiego Zygmunt Trziszka – według tego, co widzę w tekście, co wiem, czego mam prawo się domyślać – odegrał olbrzymią rolę, zwłaszcza inspiratorską i stymulacyjną, unaoczniając sobą jako drugim człowiekiem całe przedmiotowe istnienie świata, domagające się eksplikacji w działaniu – przy pełnej mobilizacji, tego żąda autentyczna improwizacja – wszystkich własnych władz poznawczych.
Na podstawie mojej wiedzy o właściwościach języka Leopolda Buczkowskiego i zwłaszcza języka Zygmunta Trziszki mam prawo sądzić, że Zygmunt Trziszka zadowolił się swoim udziałem w dziele Leopolda Buczkowskiego i nie przyznał sobie żadnych praw do ingerencji w kształt słowa, które słyszał. Leopold Buczkowski lubi bawić się powtarzaniem słów Trziszki, ale jakakolwiek niezależność słowa Trziszki u Buczkowskiego nie wchodzi w rachubę. Byłaby ona zresztą dla kogoś takiego jak ja natychmiast do wykrycia.
Na koniec trzeba powiedzieć, że najszczęśliwsza w życiu Zygmunta Trziszki adskrybcja nie jest literacką fuchą. Żeby mogło mu się trafić to, co się trafiło, Trziszka musiał być właśnie tym kimś, kim jest.
Za swoją wygraną zapłacił więc całym sobą. Można powiedzieć, że na użytek jednego szczególnego dzieła wielkiego pisarza zaprzedał mu się duszą i ciałem. Zapłacił tym samym może nawet więcej, niż myślał, że płaci.
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy