copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
NA BOKU
Marek Nowakowski, Gonitwa, Warszawa 1967
Lojalność krytyczna wobec Marka Nowakowskiego wymaga, żeby w jego pisarstwie ostatnich lat wyodrębnić dwa nurty: główny i marginesowy. Do tego pierwszego należą: Silna gorączka (1963), Zapis (1965) i Robaki („Twórczość”, 1966, nr 11), w drugim mieszczą się utwory bądź przypadkowe, jak Marynarska ballada (1966), bądź wynikłe z upłynnienia pisarskich remanentów, jak Trampolina (1964) i w pewnym stopniu Gonitwa. Bez tego zróżnicowania i .zachwytami, i atakami krytycznymi trafia się jak kulą w płot. Doświadczają tego raz po raz nieszczęśni recenzenci, którzy nie wiedzą, co chwalić, a co ganić, albo tacy, którzy z zimną premedytacją wykorzystują niewiedzę innych. W swoim czasie naiwnie lub cynicznie zachwycano się Trampoliną, później Marynarską balladę uznano za pisarską autokompromitację. O Marynarskiej balladzie nie warto byłoby wspominać, gdyby nie te pseudo-krytyczne nieporozumienia.
Marynarska ballada nie ma nic wspólnego z rzeczywistymi ambicjami twórczymi Nowakowskiego i wyniknęła z danego sobie przyzwolenia na opublikowanie utworu z zakresu standardowej beletrystyjki. Nowakowski pozwolił sobie raz jeden – jak dotychczas – na to, na czym nader liczni autorzy opierają całą swoją literacką karierę. Marynarska ballada może nawet uchodzić za arcydzieło na tle tego, co z seryjnej beletrystyki uchodzi za pełnowartościową literaturę. Ostatecznie ta naiwna sentymentalno-balladowa historia prostodusznej i szczerej przyjaźni dwóch marynarzy jest opowiedziana z dobrym wyczuciem koniecznej dziś skrótowości literackiej i z bezbłędnym wyczuciem właściwości przyjętej konwencji narracyjnej, w tym wypadku konwencji scenariusza filmowego. Obwieszczać przy takiej okazji generalną klęskę pisarską Nowakowskiego to zwyczajna perfidia.
Ze zbiorem opowiadań Gonitwa sprawa wygląda mniej jednoznacznie. Tu mamy do czynienia z czymś takim jak owoce z drugiego wyboru. Naiwnością byłoby przypuszczać, że jakikolwiek pisarz jest w stanie tworzyć tylko rzeczy najlepsze, na jakie może się zdobyć. Okrucieństwem z kolei a także szkodą dla literatury byłoby odmawianie pisarzowi prawa do publikowania tego, co nie odpowiada kryteriom najwyższych możliwych u niego wartości literackich. U wybitnych autorów twórczość w sensie indywidualnym drugiego gatunku jest zjawiskiem naturalnym, nieuniknionym i dla literatury bardzo cennym. Jeśli krytyka ma być do czegokolwiek przydatna, jej ważnym obowiązkiem jest trafne rozpoznanie gatunkowe tego, co pisarz daje z siebie w sensie twórczym.
W wypadku Gonitwy sam autor nie odmawia krytykowi pomocy. Nie potrzeba jakiejś szczególnej znajomości pisarstwa Marka Nowakowskiego, żeby wiedzieć, że opowiadania Gonitwy nie zostały napisane w jakimś jednym czasie. Orientacja w dotychczasowej historii twórczej Nowakowskiego pozwala bez większych trudności rozpoznać, które utwory Gonitwy pisane były jeszcze przed Silną gorączką, które powstały mniej więcej równocześnie z Zapisem, w których dostrzec można kształtowanie się motywów i idei Robaków. Skoro tak, musiały istnieć powody, dla których dawno napisane utwory Nowakowskiego nie znalazły się w jego poprzednich zbiorach opowiadań. Te powody mogły być – rzecz jasna – najrozmaitsze i z pewnością takie były, fakt pozostaje jednak faktem, że Gonitwa składa się z utworów pomijanych w zbiorach, z którymi łączą je charakterystyczne właściwości stylu narracyjnego.
Gonitwa nie jest jednak przypadkowym rezultatem upłynnienia pisarskich remanentów. Mimo rzucającej się w oczy niejednolitości stylistycznej jest to zbiór opowiadań niemal programowo podporządkowanych konsekwentnie realizowanej koncepcji myślowej. Powiedziałbym nawet, że są to opowiadania z tezą, i to w dodatku jedną tezą w kilkunastu wariantach. Nowakowski zbierał się – jak widać – od dawna do załatwienia sprawy, którą uznał za potrzebne załatwić. Jest to w pewnej mierze sprawa – nie ma co ukrywać – mojej interpretacji sensu moralnego jego twórczości. Pisałem po wielekroć o etyce kumplostwa i o zasadzie absolutnej interesowności (w szerokim rozumieniu tego terminu) stosunków między ludźmi w jego pisarstwie. Wyprowadzałem z tego koncepcję całkowitej wy mierności wartości ludzkich, które Nowakowski uwzględnia w swoim widzeniu człowieka.
Temu wszystkiemu właśnie postanowił Nowakowski zaprzeczyć w opowiadaniach Gonitwy. Pisał latami swoje opowiadania z tezą wręcz przeciwstawną i zgromadził je w zbiorze, żeby powiedzieć, że taką interpretację jego pisarstwa można i trzeba zakwestionować. Jako autor zakwestionowanej interpretacji mogę wyznać, że czuję się tylko i wyłącznie uhonorowany przez autora Gonitwy. Ze względu na interes pisarski Nowakowskiego może aż nadto uhonorowany, ponieważ znam literackie niebezpieczeństwa literatury z tezą. Ponadto dosyć oczywisty jest fakt, że wszystkie interpretacje są z natury rzeczy do podważenia, ponieważ niemożliwa jest taka interpretacja, która by uwzględniła wszystkie możliwe znaczenia wszystkich elementów utworu literackiego. Pod tym względem właśnie literatura z tezą zmniejsza wydatnie ryzyko interpretacyjne. W takiej literaturze sam twórca ogranicza możliwość wieloznaczności wprowadzonych do utworu elementów. W opowiadaniach Gonitwy na przykład Nowakowski zabiega głównie o to, żeby nagromadzić jak najwięcej sytuacji ludzkich bez jakiejkolwiek interesownej motywacji.
Bohaterka świetnego opowiadania tytułowego popada w namiętność, która zagraża wszystkiemu, na czym opierają się jej kalkulacje życiowe. Żeby nie można było posadzić jej o to, iż cała sprawa polega tylko na zmianie hierarchii interesów, autor wykluczył interesowność seksualną i jej ukochanego uczynił impotentem. Wszystko w tym opowiadaniu służy temu, żeby wydobyć możliwie czysty preparat bezinteresowności i uczynić z niego równoważnik tego, co w jakikolwiek sposób interesowne. Identyczne zabiegi przeprowadzane są prawie we wszystkich opowiadaniach zbioru. Narrator Opowieści doświadcza bezinteresownej dobroci, która go musi zdumiewać: „W moim łbie tylko kombinacje forsodajne. Nie wstydzę się tego. Nic nie mam. Muszę coś mieć” (s. 113). Gdy nie sprawdzą się wszelkie posądzenia o jakąkolwiek interesowność dobrodziejki (chociażby tak wysublimowaną, jak to, że przypomina jej podobieństwem kogoś bliskiego), bohater zrezygnuje z własnych korzyści, ponieważ cudza czysta bezinteresowność budzi w nim lęk jak wszystko, co niewytłumaczalne. I nie skorzysta on z takiej możliwości kwalifikacji niewytłumaczalnego, z jakiej zawsze korzystali dawniejsi bohaterowie Nowakowskiego, dla których za niewytłumaczalnością kryło się zwyczajne szaleństwo.
Opowieść niemal sąsiaduje w Gonitwie z opowiadaniem Wariatka. To opowiadanie napisane zostało dużo wcześniej niż Opowieść i znaczyło na tle dawniejszej twórczości zupełnie co innego, niż znaczy w nowym kontekście. Gdy to opowiadanie było pisane, Nowakowski był jak najdalszy od tropienia motywów bezinteresowności ludzkiego postępowania. W Wariatce nie chodzi nawet o motywy bezinteresowne, lecz idealne, których Nowakowski nie miał zamiaru bronić. W dawnym świecie Nowakowskiego bohaterkę tego opowiadania musiało spotkać to, co spotkało, i kryło się za tym okrutne, lecz obowiązujące i nieuniknione prawo życia. Skoro znosi się prawo nie uznające motywów idealnych, na bohaterkę opowiadania trzeba spojrzeć inaczej: ona nie jest bardziej szalona niż bohaterka Opętanej i niż bezinteresowna dobrodziejka z Opowieści, powinno więc znaleźć się dla niej miejsce w życiu tak jak dla tamtych. Spełniło się więc w jej losie nie prawo życia, lecz barbarzyńskie bezprawie, a wykonawcy jej losu z bezwzględnych sędziów zamienili się w zwyrodniałych oprawców. Sens moralny opowiadania zmienił się biegunowo przez sam fakt umieszczenia go w innym kontekście literackim. I to jest szczególnie jaskrawy przykład, jak łatwo można zaprzeczyć interpretacjom, jeśli tylko chce się im zaprzeczyć. Sądzę zresztą, że Nowakowski miał najrozmaitsze własne powody, żeby tego chcieć.
Nowakowski w całej swej wcześniejszej twórczości poddawał człowieka rozkoszom i torturom pełnej wymierności tego, co człowiek jest wart. Jeśli nie wyczerpał w tym zakresie wszystkich możliwości do końca, to na pewno do własnego zmęczenia. Nie ma powodów przypuszczać, że wymierność miałaby być mniej uciążliwa niż niewymierność. Pierwsza męczy brakiem luzu, druga brakiem oparcia. W ostatecznym rachunku pierwsza nie jest lepsza od drugiej i na odwrót. Zawsze jednak ponętne staje się w końcu to, czego się nie doświadcza. Na literaturę, która preferuje wartości niewymierne i niesprawdzalne, czyha zawsze niebezpieczeństwo nagłego przeskoku w naiwną wymierność i sprawdzalność. Znamy to z tysiąca przykładów. Jeśli wymierność i sprawdzalność stanowi punkt wyjścia, pokusę stanowi przeskok w przeciwnym kierunku.
Nowakowski postanowił właśnie zaznać przygody. I nie brak mu naiwności, gdy odkrywa, że ludzie poddają się namiętnościom, które trudno wytłumaczyć jakąkolwiek interesownością, jakimkolwiek rozsądkiem, w ogóle czymkolwiek. Ktoś kocha bez powodów i wtedy, gdy już wie, że nic nie może zyskać, a wszystko może utracić. Ktoś bez powodów nienawidzi, nie licząc się z żadnymi konsekwencjami bezzasadnej nienawiści. Matka wbrew faktom wierzy, że syn został zamordowany, chociaż istnieją niezbite dowody, że sam był winien własnej śmierci. Kochający mąż i ojciec przekreśla każdą szansę rodzinnej i społecznej stabilizacji i absolutnie nie wie, dlaczego tak właśnie postępuje. Sfera niewymierności stręczy autorowi Gonitwy przygodę za przygodą i raczej bawi go ich osobliwość, niż niepokoi przeczucie ciężarów metafizyki. Mało jest prawdopodobne, żeby Nowakowski został pisarzem metafizycznym. Prawdopodobniejszy jest dla niego sentymentalizm niż metafizyka, chociaż ani jedno, ani drugie nie jest mu bliskie. Także dlatego nie zaliczam Gonitwy do głównego nurtu jego pisarstwa. Sentymentalizmowi i metafizyce Nowakowskiego brak siły i autentyzmu.
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy