Na oczach ludzkich, Twórczość 8/1963

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

NA OCZACH LUDZKICH

Jerzy Zawieyski, Romans z oj­czyzną, Warszawa 1963

W zbiorze opowiadań Romans z oj­czyzną znalazły się dwa utwory znane już ze zbioru Pokój głębi (1956). Są to opowiadania Prawdziwy koniec wielkiej wojny i Odwiedziny prezydenta. Gdy pisałem w swoim czasie o Pokoju głębi, te dwa opowiadania wydawały mi się najbardziej interesujące w sensie filozoficznym i najlepsze w sensie arty­stycznym. W nowym zbiorze z kolei te dwa opowiadania wydają mi się mniej atrakcyjne od pozostałych. Jerzy Zawieyski nie jest początkującym pisa­rzem i naturalna w tej sytuacji kon­statacja, że jego talent się rozwija, nie jest najszczęśliwszym nazwaniem zja­wiska. O wiele trafniej byłoby powie­dzieć, że literacka i filozoficzna kon­cepcja nowego zbioru opowiadań piszącemu te słowa bardziej przypada do gustu. Taka koncepcja jest do odczy­tania, bo Romans z ojczyzną nie jest przypadkowym zbiorem opowiadań.

Andrzej Kijowski tropił w Romansie z ojczyzną ślady literackiego moderni­zmu i katolickiej filozofii świętości. Siady te istnieją ponad wszelką wątpli­wość, ale ktoś, kto by Romans z ojczy­zną czytał bez wcześniejszej wiedzy o pisarstwie Jerzego Zawieyskiego, mógłby ich wcale nie zauważyć. Ro­mans z ojczyzną nie musi być kojarzo­ny z literacką genealogią Zawieyskiego. Romans z ojczyzną jest mocno osadzo­ny w klimacie artystycznym i intelektualnym najnowszej literatury pol­skiej. Opowiadanie tytułowe na przy­kład kojarzy mi się w większym sto­pniu z Romantycznością Kazimierza Brandysa niż z modernistyczną filozo­fią sztuki. Świetne opowiadanie Krzyk w próżni świata ma dla mnie wyraźniejsze związki z filozofią moralną Camusa niż z filozofią świętości Bernanosa. A nie da się zaprzeczyć, że Camus w większym stopniu niż Bernanos

uczestniczy we współczesnym polskim życiu umysłowym i w polskiej litera­turze. Także stylistycznie odszedł Za­wieyski bardzo daleko od modernizmu, a zwłaszcza tak znamiennej dla jego wcześniejszej twórczości żeromszczyzny. W Romansie z ojczyzną odnajdzie się zaledwie jakieś nie wytrzebione pozo­stałości emfatycznego stylu Żeromskiego.

Idea przewodnia zbioru opowiadań Zawieyskiego mieści się w filozofii obowiązku moralnego i filozofii winy. To są tereny, które tradycyjnie penetro­wała myśl chrześcijańska, ale nie ona je odkryła i jej nie przynależy prawo wyłączności w tym zakresie. Zawieyski z całą pewnością uznaje w tym zakre­sie argumentację chrześcijańską i kato­licką. Fakt pozostaje faktem, że w opo­wiadaniach Romansu z ojczyzną do niej się nie ucieka. Rozumiem to w ten sposób, że pisarz szuka jak gdyby szer­szej niż katolicyzm płaszczyzny porozu­mienia między ludźmi. Uznaje jak gdy­by, że taka płaszczyzna istnieje i to właśnie na gruncie powszechnych ludz­kich postulatów etycznych. Innymi sło­wy, domyślam się u Zawieyskiego tych intencji, które dostrzegano w działal­ności papieża Jana XXIII. Nie trzeba być katolikiem, żeby uczestniczyć w dramacie moralnym Róży Zborskiej z opowiadania Prawdziwy koniec wiel­kiej wojny. Walor etyczny decyzji le­karki, która zdecydowała się na śmierć wraz ze swymi podopiecznymi w opo­wiadaniu Krzyk w próżni świata, jest zrozumiały i oczywisty nie tylko dla katolików. W opowiadaniu tytułowym dramat winy Maurycego Mochnackiego nie wynika z uzasadnień religijnych. Zawieyski by je bez trudu znalazł, gdy­by mu o to chodziło. On je chowa w zanadrzu, ponieważ zakłada, że po­czucie winy i potrzeba zadośćuczynie­nia wynikają z samej natury człowieka. Zawieyski nie chce się sprzeczać na temat genezy ludzkich potrzeb moral­nych, wystarcza mu jak gdyby, że one istnieją i stanowią potężny czynnik ludzkiego życia. Nie tylko indywidual­nego i wewnętrznego. Także zbiorowe­go i społecznego.

W świetnym opowiadaniu Krzyk w próżni świata lekarka Renata W. doko­nała indywidualnego wyboru moralne­go, gdy wbrew wszystkiemu i wszyst­kim zdecydowała się pozostać wraz z psychicznie chorymi, skazanymi przez Niemców na śmierć. Tym swoim dobro­wolnym wyborem przypisała się do społeczności chorych skazańców, i od­tąd ta społeczność stanie się egzekuto­rem jej decyzji. Nawet w tej izolowanej społeczności chorych skazańców nie przestaje funkcjonować zbiorowy in­stynkt moralny. Jego manifestacją jest coś, co najwygodniej byłoby nazwać opinią publiczną, a więc coś, co było­by współczesnym odpowiednikiem chó­ru w tragedii greckiej. W opowiadaniu Krzyk w próżni świata jest to zresztą coś o wiele więcej. Postawa chorych skazańców wobec Renaty W. jest aktywna. Ich uwielbienie jest działa­niem, ich dezaprobata groźną siłą. Wprowadzenie tego czynnika do egzy­stencjalnego dramatu moralnego jedno­stki jest niezwykle atrakcyjnym inte­lektualnie motywem opowiadań Zawieyskiego. W opowiadaniu Krzyk w próżni świata dwie sytuacje są naj­bardziej dramatyczne i przejmujące. Pierwsza, gdy chorzy skazańcy odbywa­ją z Renatą W. spacer uwielbienia za jej decyzję pozostania z nimi. I druga, gdy podejrzewając ją o zamiar ucieczki manifestują swój milczący i groźny sprzeciw. „Teraz zeszli się tutaj obłą­kani, paranoicy, schizofrenicy, epilepty­cy, każdy ze swoją nocą, z rozkojarzeniem, owładnięci ciemnymi siłami, któ­re ich popychają, by mnie zabić i zgnieść na tej ścianie, pod którą się skuliłam ! (…) Chciałam krzyczeć i wo­łać pomocy, ale któż mógłby przyjść z pomocą, zresztą chorzy obserwowali pilnie każdy mój ruch. Groźba zbrodni była o krok ode mnie, tuż blisko wi­działam ręce, które mnie zaduszą i rozszarpią, nie Niemcy to zrobią, lecz oni, bo po to tutaj przyszli. Nagłym ru­chem zdjęłam kapelusz i w oka mgnie­niu porwały go czyjeś ręce, a później leciały strzępy z niego po całym poko­ju” (s. 125).

Manifestację zbiorowego instynktu moralnego nazwałem nowocześnie opi­nią publiczną. To by się kojarzyło z no­woczesnymi formami jej wyrazu. Myślę jednak, że nie o nie chodzi. Za tymi nowoczesnymi formami nic się naj­częściej nie kryje. Rzeczywista opinia publiczna rzadko korzysta z nowoczesnych form. Ona się przejawia w for­mach tak pierwotnych i archaicznych, jak w opowiadaniu Krzyk w próżni świata. To jest siła żywiołowa i elementarna. Ona istnieje nawet wtedy, gdy niczym się nie ujawnia. Chorzy skazańcy mogliby nie zjawić się wcale w pokoju Renaty W., a ona musiałaby się liczyć z ich osądem. Zawieyski w dramacie moralnym jednostki uwzglę­dnił bardzo istotny czynnik. Gdyby nie ten czynnik, dramat moralny Maury­cego Mochnackiego w opowiadaniu ty­tułowym straciłby wiele ze swej po­wagi.

W swoim opowiadaniu Zawieyski nie uczynił Mochnackiego bezradnym wo­bec dramatu. Mochnacki napisał w wię­zieniu memoriał O źródłach skąd tyle złego wyniknęło, ale całym swoim póź­niejszym życiem starał się odkupić chwilę słabości i załamania. Była więc wina i było w granicach ludzkich moż­liwości zadośćuczynienie. Gdyby sprawę sprowadzić na grunt etyki katolickiej, Mochnacki mógłby mieć spokojne su­mienie. To jeszcze nie wszystko. Zawieyski nie odmówił Mochnackiemu całkiem nowoczesnych argumentów intelektualnych, którymi taki na przy­kład Ballmayer w opowiadaniu Kazi­mierza Brandysa usprawiedliwiał dale­ko poważniejsze przewiny. Intelektual­nie mógłby Mochnacki dojść do wnio­sku, że winy w ogóle nie było. „Już wtedy ukształtowała się w nim myśl, że okoliczności są ważne, nie charakter i zachowanie się człowieka zależy od inspiracji okoliczności. – Nie ma żad­nych charakterów – oświadczył już wtedy Podczaszyńskiemu. – Jest tysiąc okoliczności i w każdej z nich można zachować się inaczej, w coraz to od­mienny sposób. Jeżeli tak, to i memo­riał karmelicki był wynikiem okolicz­ności, które nakazały postąpić tak, jak postąpił” (s. 149). Na tym pierwszym najstarszym i tym drugim najnowszym sposobie nie wyczerpują się możliwości rozwiązania dramatu bohatera Zawieyskiego. Zawieyski eksponuje nawet sposób trzeci, który można nazwać za Kijowskim sposobem modernistycznym czy artystowskim. Mochnacki chce się usprawiedliwiać tym, że zdradził dla ratowania swego talentu muzyka czy pisarza.

Wszystkie te sposoby zawodzą, bo z nimi nie liczy się to, co całkiem umownie i prowizorycznie nazwałem opinią publiczną. Ona nie liczy się ani z zadośćuczynieniem, ani z wszelkimi możliwymi usprawiedliwieniami. Ona może przybrać postać niesprawiedliwe­go posądzenia czy jawnej bzdury, a przecież trudno się jej przeciwstawić, gdy u jej podstaw jest choćby źdźbło prawdy. „A rodak, Michał Hubę… wy­daje się, a nawet z pewnością tak jest, że ten, który podły memoriał karmeli­cki caratowi złożył zdradzając w nim nazwiska konspiratorów – że ten sam lis przechera nadal w służbie carskiej pozostaje. Nikczemnej duszy nic jej piętna nie zmazę…” (s. 141). A więc znów zbiorowy instynkt moralny jako ślepa, bezwzględna, a nawet niszczyciel­ska siła. Wobec niej Mochnacki będzie musiał uznać swa bezsilność. „Nie przebaczą mu nigdy rodacy, że nie przepadł na wieki w lochach karmeli­ckiego więzienia, skuty, obłąkany od strachu. A pióro? Pióro, które ocalił? Nic to dla rodaków” (s. 149). „Gdyby on, Maurycy, pisał teraz krwią swoich dzieci, których nie miał, krwią niewin­ności, nikt by mu i tak nie przywrócił czci. Okrutne, nielitościwe prawo! Tak, jakby braterstwo pomiędzy ludźmi klei­ła cnota, ta wyniosła, nie pobłażająca, z zamarłymi oczami, z trupim obliczem fantasmagoria umysłu!” (s. 161).

O pozornej sprzeczności z tym wszy­stkim świadczyłoby zakończenie opo­wiadania Prawdziwy koniec wielkiej wojny. Epileptyk Juliusz Zborski popeł­nił samobójstwo, a uwolniona w ten sposób od zobowiązań moralnych Róża Zborska nie skorzystała z wolności i nie związała się z ukochanym Stęgieniem. Zawieyski sugeruje, że obydwa akty moralne spotkały się z niezrozumie­niem. „Samobójstwo Juliusza Zborskiego, który powiesił się na drzwiach swego pokoju, było poczytane za objaw jego choroby i nikogo zbytnio nie dzi­wiło. Natomiast zdziwienie wywołało to, że Róża Zborska zerwała z Bolesławem Stęgieniem i nie wyszła za niego za mąż, jak tego wszyscy się spodzie­wali” (s. 32). To zakończenie opowiadania nie jest niekonsekwencją pisar­ską. Zdziwienie nie oznacza tu deza­probaty. Ono jest tylko przewrotne. Róża Zborska nie skompromitowała się, choć wszystko wskazywało na to, że się skompromituje. Niech by jednak Róża Zborska wyszła za mąż za Stęgienia!

Prześledziłem moim zdaniem najbar­dziej odkrywczy trop myślowy nowych opowiadań Zawieyskiego. Ktoś mógłby być zaskoczony, że na ten trop wpadł pisarz taki właśnie jak Zawieyski. Nie darmo jest on przede wszystkim pisa­rzem dramatycznym i jako taki musi mieć poczucie widowni. Trzeba zresztą przyznać lojalnie, że ten trop my­ślowy nie wszędzie zdoła nas zapro­wadzić. Nie wykryjemy go w świet­nym na innym sposób opowiadaniu Spotkanie.

W Spotkaniu łamie bohatera siła naj­bardziej bezwzględna: czas. W walce z czasem nikomu jeszcze nie udało się zwyciężyć. Ta walka może być tylko tragiczna. Jej ostateczny rezultat nie przekreśla takich czy innych sukcesów, które jak gdyby w międzyczasie zdarza się człowiekowi odnieść w walkach mniej bezwzględnych.

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content