Najlepszość, Twórczość 5/1999

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

NAJLEPSZOŚĆ

Pisarstwu artystycznemu Łukasza Gorczycy sprzyjam, można powiedzieć, od zawsze, czyli od pierwszych ujawnień publicznych.

Opowiadanie Nekrolog, które zamyka debiutancki zbiór Najlepsze polskie opowiada­nia (Poznań 1999), czytałem przed nagrodą konkursową „Czasu Kultury”.

Przed publikacją w tym piśmie czytałem opowiadanie Łukaszczyk.

Lekturę opowiadania Pies utrwaliłem w zapisie, który jest przywołany na okładce pierwszej książki autora, szkoda, że nie jest przywołany w całości, w moich paru zda­niach jest zarys interpretacji utworu otwierającego debiut Łukasza Gorczycy.

Nazwisko Gorczyca jest literackie bez zasługi autora, występuje ono w prozie Stani­sława Piętaka, którego pisarstwo – poezja i proza – najniesłuszniej przegrywa w nie­przyzwoitej dla niego konkurencji z dzisiejszym bludlumizmem (tak lepiej) literackim.

Wdzięk nazwiska autora – dla mnie w tym przypadku przemożny, jestem wrażliwy na onomastykę z czasów piastowskich – nie może nic znaczyć w aksjologii artystycznej, ale przecież nie może być całkiem obojętny w tysiącu tych nic nie znaczących różności, które mają wpływ na nasze dobre i złe emocje, na przedrozumowe nastawienia.

Dla mnie nazwisko – i w ogóle wszelka nazwa własna – ma moc słowa poezji, wywołuje skomplikowane precedury emocjonalne, mogą one trwać latami i składać się w rozbudowane anegdoty i historie.

Nazwisko pisarza dla mnie wiele znaczącego – Andrzej Łuczeńczyk – stanowiło przez lata ekscytującą zagadkę, która mi się rozwiązała w trakcie jego pogrzebu.

Nie szkodząc w niczym mocy słowa i ukrytej niezwykłości nazwiska.

Domyślam się podobnej wrażliwości onomastycznej u Łukasza Gorczycy (musi się w niej wyrażać wrażliwość na każde słowo).

Dowód widziałbym w opowiadaniu Łukaszczyk, co jest zarazem odpowiedzią na retoryczne pytanie pierwszego zdania narracji w tym utworze: „Czy jeżeli ktoś nazywa się tak, jak ja mam na imię, to wystarczający powód, by pisać o nim opowiadanie?”

Rozwijając tę odpowiedź, można powiedzieć, że całe to opowiadanie powstało z uświadomienia sobie możliwości istnienia takiego słowa, takiego nazwiska, z pokusy ucieleśnienia tej możliwości w człowieku, w losie, z chęci poprojektowania sobie czło­wieka, świata, losu, z zabawy tą projekcją.

Wyczucie prawdy każe ją zakończyć dramatycznie i tragicznie, choć mogą to być dramatyczność i tragiczność trochę jak z baśni i jak dla samej formy.

W opowiadaniu Łukaszczyk widać jak na dłoni, że powstaje ono w brawurowym użytku mowy, która sama narzuca swoją wolę, dyktuje, jak ma być użyta, na co może pozwolić, do czego w użyciu siebie nie dopuści.

W anonimowym tekście na okładce – stylistyka sugeruje, że jest to tekst samego autora – wskazuje się na język (wolałbym tu słowo mowa) jako na bohatera Najlepszych polskich opowiadań. Na bohatera jakby odpowiedzialnego za niezwykłość utworów, może nawet za ich tytułową najlepszość.

Tytuł i tekst na okładce mają w tym przypadku taką szczególność, której warto poświęcić dwa słowa.

One w większym stopniu, niż to się dzieje w tytułach i w autorskich autokomentarzach, mieszczą się wewnątrz procedury kreacyjnej, są jej składnikiem lub raczej czynni­kiem, nie wystają z niej, nie świadczą o dystansie do tego, co z procedury kreacyjnej wynikło.

W procesie kreacji, zwłaszcza jeśli to jest kreacja autentyczna artystycznie, wiara w najlepszość i niezwykłość kreacyjnych działań jest od nich nieodłączna.

Ukrywanie tego należy co najmniej do zwyczaju, jeśli nie do obowiązku zachowania tajemnicy twórczej, żadna twórczość nie zrywa całkowicie z tajemnicą i magią.

Łamanie kreacyjnego tabu – zwłaszcza w pełnej jawności i ostentacji – stało się wyróżnikiem sztuki dzisiejszej, często stanowi jej znak rozpoznawczy.

Nie można powiedzieć, że debiutant Łukasz Gorczyca nie poszedł w tytule debiu­tanckiego zbioru opowiadań i w domniemanym autokomentarzu do niego na przysło­wiową całość.

Mnie w sztuce nic nie może zgorszyć, zgorszenie rezerwuję dla sztuki z bezpodstaw­nej uzurpacji, czyli dla niesztuki.

Tytuł debiutanckiej książki tylko na moment mnie speszył, domniemany autokomentarz na moment zaintrygował.

W tytule natychmiast wyczułem prowokacyjną konfesję, w autokomentarzu nazbyt – na skutek skrótowości – enigmatyczną deklarację artystyczną.

Język – mam na myśli przede wszystkim mowę – jest bohaterem większości prozy polskiej, która ma prawo do miana prozy artystycznej.

W niej kreacji tego akurat bohatera dokonuje się może nie na setki, ale na pewno na dziesiątki sposobów.

Dla orientacji, co mam na myśli, podam przykłady o większej wyrazistości i o ponadindywidualnym zasięgu, ograniczę się do pięciu tendencji.

Prozatorzy wielogłosu, polifoniści (ich patronem może być Juliusz Kaden-Bandrowski, nowsze przejawy między innymi u Ryszarda Schuberta, Krystyny Sakowicz, Tadeusza Siejaka).

Odkrywcy poezji mowy (na przykład Miron Białoszewski, Andrzej Łuczeńczyk, Grzegorz Strumyk, Zyta Rudzka i wielu innych).

Kreatorzy mowy przyspieszonej (czołówka, Edward Redliński, Janusz Rudnicki, Paweł Przywara i kilku innych).

Rewelatorzy swobód syntaktycznych (tu na przodzie Witold Gombrowicz, Leopold Buczkowski, Edward Stachura, Jan Drzeżdżon).

Na koniec prześmiewcy mowy, ci w bogatej reprezentacji (pośród wielu Janusz Gło­wacki, Józef Łoziński, Roman Wysogląd, Krzysztof Bielecki).

Przejawy tych i innych tendencji współistnieją obok siebie, podlegają sobie, splatają się lub krzyżują, nie można więc w żadnym razie widzieć w Łukaszu Gorczycy samot­nego kreatora języka (mowy) na bohatera prozy.

Kłopot w czym innym, z czym go skojarzyć, do czego go przypisać.

Na dobrą sprawę dałoby się go kojarzyć z wszystkimi wymienionymi i z jeszcze innymi sposobami kreacji językowej.

Z przekonania, że wyzwolenie składni jest szczególnie doniosłe, z obawy, żeby się Łukaszowi Gorczycy do końca nie narazić, przypiszę mu przynależność zaszczytną, skojarzę go z poszukiwaczami i kreatorami nowej syntaksy.

To musi oznaczać skojarzenie z Witoldem Gombrowiczem, czyli zaliczenie go do jego uczniów.

Uczniów Witolda Gombrowicza jest wielu, ich liczba z pokolenia na pokolenie roś­nie, uczniowie pokoleniowe i indywidualnie szukają u mistrza coraz to czego innego, sięgają do różnych jego dzieł.

Patronem kreacji swobód syntaktycznych może być głównie autor Trans-Atlantyku, czyli dzieła, które Łukaszowi Gorczycy nie musi być akurat najmilsze.

Dla prawdziwego pisarza sztuka jest ważniejsza niż filozofia, pisarze innych pisarzy czytają zwykle dla sztuki, nie dla filozofii.

Filozofia Trans-Atlant ku jest łatwiejsza niż jego sztuka, w sztuce tego utworu jest tajemnica, sięgnięcie do staropolszczyzny w tym utworze można rozumieć w rozmaity sposób.

Dla Gombrowicza staropolszczyzna jest najbliższym i najlepiej znanym żywym języ­kiem, żywy język nie może być celem samym w sobie, żywy język jakże łatwo przerobić własnym piórem na martwy.

Trans-Atlantyk dowodzi każdą swoją stroną, że staropolszczyzna dawała narratorowi utworu wolną składnię. Wyzwalała go ze składni belferskiej, czyli upośledzonej, czyli idiotycznej w swojej logiczności.

Jemu potrzebna była inna logika, logika nielogiczności, ona tworzy wielką syntaktyczną wolność Trans-Atlantyku,

Gombrowicz ducha wolnej składni znajdował – symbolicznie mówiąc – w Pamięt­nikach Paska i w Pamiątkach Soplicy Henryka Rzewuskiego.

Gdzie indziej jej szukał Leopold Buczkowski, jeszcze gdzie indziej znajdowali ją i odkrywali dla siebie Edward Stachura i Jan Drzeżdżon, ten ostatni ucząc się bezpośred­nio u mistrza, ale nie w sposób naśladowniczy.

Naśladownictwa nie ma u Łukasza Gorczycy. Kreuje on swój własny język, jest to zarazem język indywidualny i powszechny, język we wszystkim dzisiejszy, język bez znamion jakiejkolwiek stylizacji pod Gombrowicza.

Echa gombrowiczowskie są czasem wyczuwalne, ale tylko poprzez składnię, poprzez syntaktyczne luzy, syntaktyczne wolności, poprzez składnię sprzeczności.

Wszyscy znają sławny okres z Trans-Atlantyku, który zaczyna, się zdaniem o mnie­maniu i niemniemaniu w dzisiejszych czasach.

W tym okresie jest sardoniczna deklaracja Nowej Logiki, logiki niesprzecznej z doświadczeniem, logiki sprzęgniętej z życiem, z jego sprzecznościami.

Z tej logiki korzysta autor Najlepszych polskich opowiadań, bez niej nie dałoby się opowiedzieć tego, co się opowiada w najlepszych – nie w tytułowym sensie – opowiadaniach zbioru.

Na przykład, nie sięgając do już wymienionych, w opowiadaniu Neutrino, w którym narrator ogląda swoje własne narodziny i doświadcza trzech rodzajów własnej śmierci, będąc jednocześnie jej obserwatorem.

Logika sprzeczności, logika paradoksalna, obowiązuje we wszystkich narracjach Łukasza Gorczycy.

Jej się nie odkrywa jak Gombrowicz, nie ustanawia, ona jest, ona rządzi, ona stanowi fundament tego języka, który się kreuje, któremu się podlega.

Ten język i ta logika nie są dla Łukasza Gorczycy przekleństwem, one są źródłem zła i dobra.

Między tymi możliwościami można i trzeba wybierać, trzeba się wobec nich usta­wiać, trzeba między nimi lawirować.

Czy opowiadania Łukasza Gorczycy są „o tym, jak żyć w dobrym stylu”, co sugeruje tekst na okładce, tego do końca nie jestem pewien.

Jak można pogodzić ludzki los z wymuszoną transformacją w alegorię (opowiadanie Polska), jak się da lawirować w labiryntach języka dosłowności i pozornej logiki, który dopuszcza się do głosu w opowiadaniu Jaskinia.

Opowiadanie Jaskinia jest z całego zbioru najbardziej zagadkowe, w nim pojawia się inny język, język komentatorstwa.

Funkcja artystyczna tej niespodziewanej wizyty narracyjnej jest tak niewiadoma, jak niewiadomy jest los pisarski Łukasza Gorczycy.

Swoimi opowiadaniami zapowiedział on pisarsko całą wiązankę najlepszych obietnic, których, chcę wierzyć, dotrzyma.

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content