Nawiązanie, Twórczość 10/1994

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

NAWIĄZANIE

Pytanie o moje stanowisko krytyczne wobec utworów, które sam Edward Redliński zalicza do publicystyki, zostało sformułowane publicznie na promocji Szczuropolaków w Domu Literatury.

W pytaniu, tego się domyślam, tkwiło założenie, że taki jak ja zwolennik Konopielki nie opowie się za takim kształtem literatury jak w powieści Szczuropolacy.

To prawda, że w wojnie, jaką żurnalizm tak często prowadzi o supremację nad literaturą, opowiadam się zawsze po stronie literatury.

W relacjach między sztuką słowa (literatura) i żurnalizmem nie brak jednak komp­likacji i ostrożność każe unikać jakiejkolwiek jednoznaczności.

Jedno jest pewne: żurnalizm, jeśli zdoła podporządkować sobie literaturę, niszczy ją lub deprawuje, literatura bywa dla żurnalizmu zagrożeniem znacznie mniej niebez­piecznym.

Można to wyrazić jeszcze inaczej: dziennikarz w literaturze to dla niej katastrofa, pisarz w dziennikarstwie, zwłaszcza w niektórych jego dziedzinach, to jego, dzienni­karstwa, nobilitacja.

Przypadek Edwarda Redlińskiego jest, jak wiadomo, szczególny.

On jest, to prawdziwa rzadkość i wręcz osobliwość, pisarzem artystą i dziennika­rzem w jednej osobie i, można powiedzieć, po równi.

On po równi, choć inaczej, jest znakomity jako artysta sztuki słowa w Konopielce i jako dziennikarz w książce Ja w nerwowej sprawie.

Może tylko łączenie jednego z drugim, jak w Awansie, nie daje równorzędnego efektu.

Przyznać się do powieściowej publicystyki to w przypadku Redlińskiego nie arty­styczna asekuracja, lecz prowokacyjna zuchwałość.

Słowo publicystyka, czyli tu akurat powieść publicystyczna, musi budzić najgorsze skojarzenia.

Na przykład z narracjami byłych lub aktualnych polityków, może z powieściami politycznymi Jerzego Putramenta lub Stefana Kisielewskiego, tych dwóch wrogów politycznych łączy bowiem takie samo upodobanie do złej beletrystyki.

Możliwości najgorszych skojarzeń jest wiele: beletrystyczny dydaktyzm spod wszy­stkich ideologicznych znaków, reanimowana i modyfikowana co dwadzieścia lat lite­ratura kombatancka, wiecznie żywa w Polsce tradycja takiej lub owakiej, zwłaszcza owakiej, moralistyki.

Na szczęście, także w tych niebezpiecznych rewirach literatury wszystko zależy od tego, kto się w nie zapuszcza.

Te rewiry bywają dla niektórych zbawcze (nie wymienię nazwisk), dla innych zabójcze (jak dla Stefana Kisielewskiego, który powinien strzec swojej wielkości w felietonistyce), dla większości piszących są neutralne, nie mogą im ani pomóc, ani zaszkodzić.

Dla takiej osobowości twórczej jak Edward Redliński nic w tych rewirach nie może być niebezpiecznego.

On jest osobowością pisarską tak wyraźną i tak oczywistą, że pozostałby sobą, gdyby mu przyszło pisać – z jakiejś konieczności – nawet na desce sedesowej.

W sensie metaforycznym już to robił zresztą, w Nikiformach, osiągając rezultat niewiele mniej ważny niż w Konopielce.

Powieść Szczuropolacy jest publicystyczna albo i nie jest.

Dużo więcej przemawia za tym, że nie jest, niż że jest.

Publicystyczność w beletrystyce musi oznaczać, tak czy inaczej, drętwą mowę, mowę komentatorstwa, mowę pouczeń, instrukcji i dydaktyzmu, którym żadne prze­branie nie jest w stanie odebrać piętna powagi z wyrachowania.

Nic takiego w Szczuropolakach nie ma, a jeśli się pojawia, to tylko dla zmyłki.

Konfrontacja polskości i polskiej mitologii Ameryki z realną możliwością doś­wiadczenia amerykanizmu nie ma w powieści – całkowicie inaczej niż w sławnym wywiadzie dla „Polityki” (1994 nr 18) – charakteru dydaktycznego, jej cele są inne niż w wywiadzie, są przede wszystkim intelektualne i poznawcze.

Może nie tak intelektualne i nie tak odkrywcze jak w Trans-Atlantyku, ale głównie dlatego, że Trans-Atlantyk jest pierwszy i stanowi niewątpliwe źródło inspiracji dla Szczuropolaków.

Ideę Trans-Atlantyku podejmuje pisarz, mniej więcej, o dwa pokolenia późniejszy i o całkowicie innych inklinacjach artystycznych.

Są to pisarze tak różni, że jest aż nieprawdopodobne, że mogliby się spotkać, choćby raz, choćby przez jeden utwór.

Kto to wie jednak, do czego potrzebna była Redlińskiemu podróż za ocean? Myś­lałem o tym dużo już wtedy, kiedy Redliński wyjeżdżał.

Konfrontacja polskości z amerykańskością (nie Polski z Ameryką) nie jest w nar­racji Redlińskiego eksplikowana, ona jest ukryta w materii języka, w jego ukrytych znaczeniach, w jego działaniu nie tyle dyskursywnym, co poetyckim.

Najgorsze doświadczenia każą mi dopowiedzieć maksymalnie dobitnie. Nie po­równuję Szczuropolaków z Trans-Atlantykiem pod względem wartości i znaczenia, sygnalizuję jedynie intelektualną i artystyczną relację między tymi utworami.

Taka relacja literackich powiązań istnieje, jest nawet oczywista, jeśli tylko jest się w stanie rozumieć sens i znaczenie tej mowy, której Redliński w narracji używa.

Jeśli, oczywiście, w tej mowie słyszy się – w znacznej mierze podskórny, nie tylko ten na powierzchni – dialog dwóch formuł istnienia społecznego, formuły polskiej i na polską modłę zniekształconej formuły amerykańskiej.

W ukrytym dialogu sensów, w narracyjnym wielogłosie powieści Redlińskiego tra­fiają się racje formułowane dyskursywnie i publicystycznie jak w gazecie, są one jed­nak formułowane osobowo i indywidualnie, nie mają żadnej bezosobowej (i tym samym ponadosobowej) nadrzędności, ich sens jest osobowo, czyli indywidualnie, uwarunkowany i każdorazowo wymaga rozszyfrowania jak każda kolokwialność, która z natury rzeczy musi być trudniejsza niż jakikolwiek dyskurs. Także dyskurs w Trans-Atlantyku.

Redliński nie buduje wielogłosu tak radykalnego artystycznie, jak to się zdarza w utworach Leopolda Buczkowskiego, w Trenta Tre Ryszarda Schuberta lub w Po bólu Krystyny Sakowicz, ale przecież nie jest to wielogłos płaski i gazetowo dosłowny.

Nad lub pod wielogłosem Szczuropolaków usłyszy, kto jest w stanie i potrafi, ukryte źródła i ukryte sensy, rozpozna kryptocytaty i aluzje w słowach, dostrzeże aluzyjności formalne i strukturalne w ukształtowaniu narracji.

W kolokwialnym traktacie o szczerości i sztuczności w twarzach ludzi da się usły­szeć echo tyrad jak w Trans-Atlantyku, w lapidarnym monologu na dachu z widokiem na Manhattan ma się prawo usłyszeć żarty choćby i z monologu na Mont Blanc.

Rezygnując w kształcie wielogłosu powieściowego z artystycznego radykalizmu, nie zaprzedaje się Redliński jakiemukolwiek literackiemu symplactwu. Kto czyta jego powieść jak gazetę, źle ją czyta i bardzo mało z niej rozumie.

Wielogłosowość w Szczuropolakach nie jest pozorna, ona jest wielogłosowa istot­nie i do końca, ona jest jak każda prawdziwa wielogłosowość dramatyczna.

I nie jest to dramatyzm na użytek tezy lub wydźwięku.

W Szczuropolakach nie ma wydźwięku ani anty amerykańskiego, ani antypol­skiego, ani nawet antyemigracyjnego, to byłyby zarazem jedynie możliwe sensy publi­cystyczne powieści.

Jest w niej rzeczywisty dramat, tak to nazwę, złego usytuowania i tu, i tam, i w ogóle wszędzie, jeśli nie liczyć takiego niuansu jak w porzekadle, tam lepiej, gdzie nas nie ma.

Taki dramat nie ma praktycznych rozwiązań, jeśli pominąć tragiczne, musi więc być – tak samo jak w Trans-Atlantyku – dramatem szyderstwa.

Bez szyderstwa i autoszyderstwa, które w finałowych partiach narracji są brawu­rowe, powieść Edwarda Redlińskiego nie byłaby tym, czym jest, czyli powieścią nie jednorazowego użytku, jaką musiałaby się stać, gdyby była literacko tożsama z wywiadem Byłem szczuropolakiem. Świetności wywiadu nie kwestionuję.

Z realnej lub tylko interpretacyjnie wydedukowanej inspiracji Trans-Atlantyku powstała powieść, w której Edward Redliński na swój sposób – autonomicznie pod względem intelektualnym i artystycznym – zderza raz jeszcze antropologiczny synd­rom polski z antropologicznym syndromem światowym w modnej wersji (zza najważ­niejszego dziś oceanu).

W Szczuropolakach widzę najbardziej samodzielne – ze znanych mi – beletrysty­czne nawiązanie do jednej z kilku najważniejszych powieści polskich dwudziestego wieku.

Jak Gombrowicz, wyznacza Redliński po swojemu kurs polskości – społecznej, cywilizacyjnej, kulturalnej – w jednej z walut światowych. Dba, żeby to był kurs sprawiedliwy, bez żadnych względów dla białych i czarnych praktyk fałszowania wartości.

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content