Niejednoznaczność, czytane w maszynopisie, Twórczość 10/1990

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

NIEJEDNOZNACZNOŚĆ

W czasie porażenia tragiczną śmiercią Wil­helma Macha (2 lipca 1965) myślałem o straceńczej dobroci tego człowieka.

W ćwierćwiecze od tej daty (2 lipca 1990) dochodzę do zrozumienia, że cenniejsza od dobroci była jego ludzka i pisarska niejedno­znaczność.

Tę niejednoznaczność demaskowali pod­opieczni niezdolni do elementarnej lojalności i surowo osądzali badacze, którym nie podo­bało się, że Wilhelma Macha nie daje się przypasować jednoznacznie do żadnej polity­cznej, artystycznej i w ogóle jakiejkolwiek doktryny.

W ciągu ćwierćwiecza (ponad dziewięć ty­sięcy dni i nocy) można zapomnieć własną matkę i znienawidzić jedynego syna, taki czas dla pamięci o człowieku, który ani przez chwilę nie był najważniejszy, może być bezli­tosny.

Jeśli dziś, jak przed laty, przyjazną zażyłość z Wilhelmem Machem uważam za dobry podarunek losu, to nie ze względu na bezgra­niczną dobroć Wilhelma Macha, lecz ze względu na jego organiczną i niezbywalną niejednoznaczność.

Ona decydowała o bujności i barwności jego życia jakby skrywanego i pokątnego, całkiem nie na widoku.

Dzięki niej można go było zastać na przy­kład przy przygotowaniach kolacji dla ulicznika w trakcie intelektualnej rozmowy o Obcym Alberta Camusa z Marysią Brandysową.

Niejednoznaczność sprawiała, że mogła się zdarzyć okazja do słuchania jego opowieści o rozmowie politycznej z marszałkiem Maria­nem Spychalskim lub o całonocnym sporze z grupą generałów, gdy szło się akurat na wie­czorną wódkę, a to z Jerzym Andrzejewskim, a to z Haliną Mikołajską, lub czasem z samym Jerzym Zawieyskim.

Towarzystwo ulicznika lub ulicznicy Ma­chowi nie ubliżało, w towarzystwie generałów nie widział zaszczytu.

Pozycje społeczne, maski polityczne, prze­brania światopoglądowe nie miały dla niego istotniejszego znaczenia.

Nie mogły go mieć dla kogoś, kto wiedział jak gdyby przedustawnie, że to, co może pretendować do autentyczności w człowieku, jest rzadko wykrywalne w pokładach zewnętrznej i wewnętrznej nieautentyczności.

To nieautentyczność w każdej swojej posta­ci prze do udziału w maskaradach i błazeństwach wystawianej na widok jednocznaczności.

Dziwiła mnie przed laty refrenicznie mani­festowana w Górach nad czarnym morzem – trzeba użyć tego słowa – nienawiść do „kry­tycznych biedactw”, dopiero dziś rozumiem, że budowana w głównym jego dziele pisar­skim filozofia wielorakiej niejednoznaczności wszystkiego w człowieku wymagała w miarę wyraźnej deklaracji, przed kim się tej filozofii broni.

Adres „krytycznych biedactw” był pod każ­dym względem intelektualnie wygodny i empirycznie prawdziwy.

Wilhelmowi Machowi dali się we znaki nie piszący krytycy z nazwiskiem, lecz całe sfory „krytycznych biedactw” z wydawnictw, z re­dakcji i z instytutów naukowych, z tymi sfo­rami funkcjonariuszy jednoznaczności toczył całą wojnę o wstęp do Pism wybranych Zofii Nałkowskiej, narażając się na dotkliwe po­rażki.

W adresie „krytycznych biedactw” nie było nic przypadkowego, ten adres się narzucał w programowym utworze autotematycznym, w dziele literackiej i życiowej walki o prawo do filozofii i praktyki niejednoznaczności, którą jednoznaczność zawsze i we wszystkich swoich wcieleniach kwestionuje, odrzuca i potępia.

Jednoznaczność forsuje bez pardonu sfiksowaną ideę, żeby człowieka – czyli górę możliwych znaczeń – przerobić w Niemca, w Polaka, w Żyda, w komunistę, w antykomunistę, w czciciela palca w bucie lub palca w nosie.

Wszystkim, jakiekolwiek się pojawiają, wcieleniom jednoznaczności obcy jest wstyd z powodu bezpodstawności i nieludzkości swoich pretensji, uzurpacji i oszukańczych pozoracji.

Wierząc, jak wierzył, w słowo, nie wierzył w nie aż tak, żeby być słowa czcicielem. Potrafił słowem gardzić w potrzebie lub z fanaberii.

Z pogardą dla słowa, gdy jej doświadczał, szafował słowem, kpiąc w duchu z „kryty­cznych biedactw” przyszłości, które nie będą w stanie rozpoznać, jak różne mogą być słowa w swoich wagach, kształtach, kolorach, od­cieniach i przede wszystkim funkcjach.

Wilhelm Mach nie mógł przewidzieć, że choroba przymusowej jednoznaczności będzie się nasilać i rozprzestrzeniać, że w niektórych sferach ludzkiego działania osiągnie wymiar epidemii, niszcząc ważne dziedziny ludzkich osiągnięć, sztukę i szczególnie literaturę.

Takie niszczycielstwo dosięga samego czło­wieka, który sobą może być tylko wtedy, gdy nie jest i nie musi być jednoznaczny, gdy włada, gra i swobodnie rozporządza wielością swoich możliwych znaczeń, gdy je w imię swoich podstawowych praw swobodnie dla siebie wybiera lub odrzuca.

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content