copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
NOWA RZECZYWISTOŚĆ
Kazimierz Brandys, Rynek. Wspomnienia z teraźniejszości
Pisząc w artykule Między ślepymi ścianami o utworach Sposób bycia i Bardzo starzy oboje, zakończyłem swoje wywody dosyć enigmatyczną uwagą: „Doleczek i Bubulka znieśli wszystko, bo wszystkiego tylko w drobnej części byli świadomi. Gdyby byli świadomi jeszcze mniej, ich sprawę zobaczyłby pisarz taki jak Brandys znów na tle ślepej ściany”. W tej uwadze starałem się wyrazić konstatację, dotyczącą jednej z granic – miałem prawo sądzić, że nieprzekraczalnych – pisarskich możliwości Kazimierza Brandysa. Chodziło mi o to, że Brandys w całym swoim pisarstwie był tylko i wyłącznie złym lub dobrym eksploatatorem fałszywej lub prawdziwej świadomości ludzkiej i poza sferę świadomości nigdy i w niczym nie wykraczał.
Człowiek był dla niego tylko świadomością, i to świadomością w całości wyrażalną w dzisiejszym obiegowym języku intelektualnym. To, co poza świadomością,, mogło istnieć dla Brandysa tylko jako teren ekspansji dla świadomości lub jako zadanie, które świadomość powinna wykonać. Jeszcze w Dżokerze stawiał Brandys świadomość przed zadaniem trudnym, ale wykonalnym. Świadomość ma w tym utworze towarzyszyć przymusowej i jednocześnie zaakceptowanej (a więc dobrowolnej) śmierci. I towarzyszy, potwierdzając starą hierarchię gestów, na jakie świadomość ludzka może się zdobyć. Gest prowokacyjny z Sobie i państwu został zdystansowany gestem ostatecznym w Dżokerze. Ślepa ściana została przesunięta na odległość, jaka dzieli gest straceńczy od gestu ostatecznego.
Powracam do swojej metafory krytycznej głównie po to, żeby ją przypasować do tej sytuacji pisarskiej Kazimierza Brandy są, jaką stwarza napisanie Rynku. Ten utwór, tak – zdawałoby się – podobny do Dżokera, jest od niego niemal biegunowo różny. W Dżokerze przesuwa Brandys swoją ślepą ścianę, którą miał przed oczyma, w Rynku rozbija tę, którą miał za plecami. Rynek jest może najbardziej zaskakującą niespodzianką w pisarstwie Brandysa. Pisarz, który uznawał jedynie sferę świadomości w człowieku, odkrywa nagle całe obszary istnienia nieświadomego albo świadomego tak zupełnie inaczej, że ta nieznana świadomość jest tożsama z tym, co wcześniejszy Brandys musiałby nazwać brakiem świadomości.
Podobieństwo Dżokera i Rynku wynika z tożsamości postaci narratora, który i w jednym, i w drugim przypadku jest nie ukrywaną literacką autokreacją samego Kazimierza Brandysa, który bez kamuflażu przekazuje dwa przylegające do siebie odcinki czasowe swojej duchowej biografii. Ten sam narrator (ale czy ta sama świadomość?) zajmuje się jednak w obydwu utworach zupełnie czym innym. W Dżokerze świadomość Brandysa dokonuje aktu ekspansji intelektualnej, w Rynku uznaje autonomię sfer istnienia nieświadomego i rejestruje jej fenomeny.
Do Rynku nic prawie nie świadczyło o tym, że Brandys widzi coś ponadto, co rozumie lub mógłby zrozumieć. Na tej podstawie przypuszczałem, że para małżeńska z Bardzo starzy oboje przestałaby dla niego istnieć, gdyby jeszcze trochę tylko była mniej świadoma, niż jest. Gdyby Doleczek i Bubulka nie byli w stanie przyjąć języka, który im Brandys powierzył, ich istnienie byłoby dla Brandysa tylko plamą na ślepej ścianie. W Rynku natomiast już nie groziłoby im nieistnienie. W Rynku Doleczek i Bubulka nawet bez żadnych opowieści ze swego życia, z którego tak prawie nic nie pojmowali, mogliby znaleźć się w najróżnorodniejszym i bardzo często wręcz znakomitym towarzystwie. Narrator Rynku byłby w stanie zobaczyć ich istnienie niezależne od świadomości i nie jest niemożliwe, że zobaczyłby w tym istnieniu wzniosłość lub heroizm. W Rynku zerwał Brandys radykalnie ze światem, który konstytuowała dedukcja intelektualna i po raz pierwszy chyba uznał pierwszeństwo świata, którego się doświadcza.
Narrator Rynku nie przekreślił swojej świadomości i nie zrezygnował z jej ambicji, pogodził się jednak z jej ograniczonością i z tym, że świat jest nie na jej miarę, i możliwości, że świat jest większy. Świadomość nie może mu sprostać i musi ponosić klęski. Narrator Rynku wydobywa z pamięci przykłady klęsk znakomitych świadomości. Tak znakomitych, jak świadomości Nałkowskiej i Irzykowskiego. Świadomość może być tak świadoma swojej bezsilności wobec świata, że chce świat zaczarować i obezwładnić uległością. To przypadek Xandra, o którym w Rynku zostały napisane pierwsze prawdziwe słowa, choć poświęcono mu już lawiny słów. Świadomość może się przemienić w zrezygnowaną cierpliwość istnienia, na które nie wywiera już żadnego wpływu. To matka narratora, której istnienie formalne zamieniło się w rzeczywiste w wiele lat po jej śmierci. Świadomość daje się świadomie lub nieświadomie zabić i nie przekreśla to egzystencji, jak o tym świadczy realność słów i gestów „pijaczków”, którzy uzyskali u Brandysa swój status egzystencjalny. Świadomości można przeciwstawić rutynę i technikę powszedniej egzystencji, którą wyobraźnia narratora Rynku usiłuje prześwietlić w fikcyjnym wątku urzędnika i dentystki. Brak świadomości może być ironicznym darem losu (chłopiec kaleka), źródłem wdzięku (ojciec narratora), źródłem siły trwania w życiu (dziesiątki przykładów) i siły w godzinę śmierci (Bajkopisarz).
W Rynku jest coś z euforii pierwszego oglądu jakiegoś nowego i nie przewidywanego pejzażu świata, choć jest to dla narratora pejzaż nie tyle nowy, co nigdy przedtem nie widziany naprawdę. Na temat widzenia można powiedzieć to samo, co narrator Rynku mówi na temat widzenia. Trzeba chcieć widzieć, trzeba umieć widzieć. Może nawet trzeba być zmuszonym, żeby zobaczyć. Nie czuję się w prawie do snucia choćby tylko domysłów, co zmusiło Brandysa do zobaczenia tego, czego nie chciał czy mię umiał widzieć. Nie sądzę, żeby to był przymus kalkulacji czysto literackiej. Dla kalkulacji literackiej nie opuszcza się bezpiecznej rzeczywistości naiwnego lub krytycznego racjonalizmu, którą się z uporem stwarzało i do której się przywykło, żeby znaleźć się w rzeczywistości groźnej, w której trzeba uczyć się wszystkiego od początku i bez pewności, że można się z nią oswoić.
Z niebezpieczeństw postawy empirycznej zdaje sobie Brandy s w pełni sprawę, bo już tych niebezpieczeństw doświadczał, zanim stworzył sobie azyl dzięki aktywności racjonalizacyjnej. Wie, co traci i na co się naraża, zastępując ciągły trud intelektu ciągłym ryzykiem doświadczenia: „Idąc gdzieś, zbliżając się do jakiejś chwili czy miejsca, zawsze trzeba wiedzieć, że będzie inaczej. Nie ma sekundy możliwej do wyobrażenia. Świat, który jest we mnie, nieustannie otrzymuje odpowiedź od świata, który jest poza mną. I odwrotnie: ja też stanowię część owej korekty, ja także bywam niespodziewaną pointą…” (s. 200).
Niebezpieczeństwom przeciwstawia Brandys zaufanie do praw dialektyki, co w przytoczonym sformułowaniu brzmi może nawet odrobinę butnie. Nie wiadomo jednak, czy nie jest to doraźny stylistyczny efekt, ponieważ Brandys bardzo lubi stylistyczne efekty. Rynek jako całość jest daleki od jakiejkolwiek pewności siebie. Przeciwnie nawet, jest to książka pełna najrozmaitszych niepewności, które są nie do uniknięcia, gdy się po bardzo długim przebywaniu w pokoju z biurkiem i książkami wychodzi na rynek, na którym nie ma wprawdzie targowiska, ale jest coś z improwizowanego lunaparku. Nawet z dużym psem można czuć się w czymś takim nieswojo, bez psa fałszywy lunapark zamienia się w dżunglę, w dżungli mogą ożyć pierwsze przerażenia własne, a przy odrobinie wyobrażenia mogą ożyć pierwotne przerażenia rodzaju ludzkiego. Genezyjska wizja zawarta w „wątku Puargów” jest czymś, czego u Brandysa w żadnej mierze nie można było się spodziewać. Mniejsza o tak modną dziś inspirację etnograficzną, mniejsza o tak wyraźną u Brandysa niewprawność w posługiwaniu się językiem poetyckich symboli i metafor. Fakt, że u Brandysa pojawiło się w ogóle coś takiego, jak „wątek Puargów”, świadczy najjaskrawiej o tym, jak gwałtownie rewolucja zaczęła się dokonywać w pisarstwie Kazimierza Brandysa. Przyszłość pokaże – miejmy nadzieję – jej skutki i konsekwencje i może wyjaśni jej genezę.
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy