Oniriada, czytane w maszynopisie, Twórczość 11/1996

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

ONIRIADA
(5.7.1995, 10.7.1995, 13.7.1995, 16.7.1995, 18.7.1995, 3.2.1996)

Środa, 5 lipca 1995
– zdarzenia, ciasno od zdarzeń – chcę się od tego uwolnić – chcę być sam – żyję w śpiworze – w pudle jak skrzypce – pod ziemią, w zieleni – kobieta ciągnie mnie do powrotu – trzeba wrócić do organizacji literackiej – z kobietą siedzę na sali, na zebraniu – wiem, że to zebranie Stowarzyszenia Pisarzy Polskich – dużo ludzi, ludzie w ruchu – zmieniają się sale – rozpoznaję pisarzy mi bliskich – widzę trzech mężczyzn z brodami – jeden ma być Stanisławem Piętakiem, drugi jakby Zbigniewem Zielonką – siadam przy nich – wszyscy wyciągają wiktuały – będzie się ucztować – mimo inności twarzy cieszę się – że z nimi jestem – wstaję rano w dużej sali – są obok mnie Jerzy Lisowski i znany aktor – trzeba się ubrać – czas zejść na dół na śniadanie – mam w ręku spodnie aktora – szukam swoich – słyszę z dołu głos Leszka Bugajskiego – nawołuje mnie – wchodzą Leszek Bugajski, dziewczyna, ksiądz – rozglądają się po ścianach jak w muzeum –

Poniedziałek, 10 lipca 1995
– rozglądam się po olbrzymim pokoju – jedynym meblem jest biurko – ktoś przy mnie siedzi – chodzi po pokoju wysoki mężczyzna – mężczyzna ma ciemną twarz – myśli mi się, że to Kazimierz Bartoszyński – choć pamiętam, że był mały – na podłodze siedzi Marek Słyk – mówi się o Norwidzie – chce się coś zrobić, coś zorganizować – mężczyzna z ciemną twarzą spogląda na mnie – nie wiem, czy on mnie pamięta – nie wiem, dlaczego w związku z Norwidem zostałem zaproszony – dlaczego został zaproszony Marek Słyk – mężczyzna z ciemną twarzą wychodzi – moje myślenie o Norwidzie trochę się popra­wiło – jego wiersze miłosne są lepsze niż filozofi­czne –

Czwartek, 13 lipca 1995
– wiry zdarzeń – spotykam się z bratem lub z przyjacielem – on jeździ do pracy, do szkół – mówi się o Rawie – jego dom między Skierniewicami i Rawą – lgniemy do siebie – jasna przestrzeń koło niego – w jasnej przestrzeni poruszamy się obydwaj – on żegna się ze mną – i umawia na wieczór – może spotkamy się w Rawie – nie wiem, co go wiąże z Rawą – wiem, że chcę i powinienem z nim być –

Niedziela, 16 lipca 1995
– z ludźmi, z książkami – koło ogrodu Ambroziaka, na drodze – książki Włodzimierza Boleckiego – dużo tych książek – na obwolutach informacje o Boleckim – on od drugiego roku życia podróżował na wyspy – nieprawdopodobieństwo w tych informa­cjach – nic się z niczym nie zgadza – Włodzimierz Bolecki idzie na całość – tak o nim myślę – Klemens Górski pracuje wśród moich książek – wśród podręczników – książki są w lamusie, w domu urodzenia – lamus pusty – poza książkami nic w nim nie ma – dziwię się – że tak się wszystko pozmieniało – perypetie na ulicach Warszawy – trzy osoby z Polski, z daleka – wśród nich wysoki chłopak, bardzo szczupły – jak Paweł Przywara kiedyś – gdy ze swoim kolegą przyjechał do War­szawy, po raz pierwszy – coś się ma rozstrzygnąć – o wysokim chłopaku – u niego, dla niego – czuję swoją odpowiedzialność za to rozstrzyg­nięcie –

Wtorek, 18 lipca 1995
– pasma, wstęgi słów – rozmów, dyskusji, wspominań – rozmawiam ze Sławomirem Magalą – nie widzę go – nie patrzę na niego – jak się patrzy na kogoś, kogo widzi się po raz pierwszy – słyszę słowa, fale słów – dyskusja o Jerzym Andrzejewskim – z Andrzejem Biernackim, z Ludwikiem Grzeniewskim – z kimś znanym – dyskusja w kuluarach, na schodach – mówię, pamiętam pisanie Andrzejewskiego – w czasie Popiołu i diamentu – w czasie monologów, w czasie Bram raju – gdy Andrzejewski nie podrabiał realizmu – wizja procesji, pikniku, odpustu – pojawia się i znika Kropka Minkiewiczowa – ona powinna z tamtego czasu wiele pamię­tać – z czasu okupacji, z lat pięćdziesiątych – chaos rozmów, tłum – czeka się na zdarzenia – pozór zdarzeń w liturgiach, w rytuałach –

Sobota, 3 lutego 1996
– dom wczasowy, dla sportu, dla wojska – dotańcza się do mnie tancerz, trener – miałbym trenować, odbywać ćwiczenia – wiem, że muszę się od tego uwolnić – przygniata mnie nadmiar rzeczy, domowych, osobistych – patrzę na pełne regały, teczki, szafy, zaka­marki – utykam w zakamarkach stare zegarki – patrzę na niebo – słucham muzyki – harmonia obrazów nieba – harmonia z muzyką – ktoś z bliskiego sąsiedztwa pyta o muzykę, o malarstwo – muszę uniknąć rozmowy – rozmowa z ignorantami zwiększa ciężar ży­cia – wielki pokój u Konwickich – niska część gigantycznego tapczanu równo­legła do podłogi – leżą nisko Danuta Konwicka i mała dzie­wczynka – druga część tapczanu sięga sufitu – jest prawie pionowa – leżymy-stoimy na tej części tapczanu, Tadeusz Konwicki i ja – Konwicki rozmawia ze mną o czymś waż­nym – może o sensie życia – rozmawiamy przyjacielsko – patrzę na małego synka Konwickich – dziecko jak żywe srebro – jakby się boczy na mnie – nagły wybuch u niego serdeczności dla mnie – wiem, że to dziecko jest siebie świadome – ono wie, że całym sobą poznaje świat – to dziecko mnie wzrusza – idę ulicą Królewską lub Grzybowską – niosę w ręku pędzel do golenia – obmywam przy odkręconym kranie na ulicy – podchodzi do mnie najpierw kobieta, potem policjant – pytają, co robiłem – pokazuję, policjant salutuje – myślę, dlaczego do mnie podeszli –

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content