copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
ONIRIADA
(5.10.1998, 8.10.1998, 11.10.1998, 13.10.1998, 15.10.1998)
Poniedziałek, 5 października 1998
– posiadłość prywatna lub państwowa – pokazuje się nam pokoje – dla gości, może dla pacjentów – mam uwagi, o czymś chcę kogoś przekonać – myślę o Lenie Zaworskiej –
nie chcę jej narazić – jazdy ulicą Mszczonowską i dalej szosą – w jedną lub w drugą stronę – ze Skierniewic lub do Skierniewic – wozi mnie Jerzy Lisowski – wożą ludzie z telewizji – siedziba telewizji jakby w Skierniewicach – blisko rzeki, przy moście nad Łupią – przy Mszczonowskiej niezwykła zabudowa – ruiny kościołów, egzotyczne gaje – niezwykłe drzewa – dojeżdżam od Skierniewic do Lasu Miejskiego – w lesie niezwykły starodrzew – wracam do Skierniewic – wsiadam do telewizyjnego pojazdu, wysiadam – widzę przy szosie coś podobnego do łodzi – wchodzę do środka – odbywam błyskawiczną podróż – do początku Mszczonowskiej – zachwycani się jazdą – nie znałem takiej możliwości – rozmawiam o tym z ludźmi z telewizji – nie pomyślałem nigdy, że Skierniewice są w dole – w dolinie rzeki Łupi – opowiadam kobiecie o moich przygodach – o niezwykłościach ulicy Mszczonowskiej –
Czwartek, 8 października 1998
– myślę o źródłach stylistyki Jacka Dobrowolskiego – analizuję teksty, łaciński i niemiecki – w nich jest źródło stylistyczne Wściekłego – niełatwo tego dowieść – przepływ zdarzeń, opowieści – szpital, dostajemy środki przeciw zakażeniom wenerycznym – towarzysze szpitalni snują plany seksualne – widzę ich w ciemnych kątach – słucham ich opowieści w barze – opowiada szewc – miał i ma nawał reperacji – jego pracę opóźnia poprawianie napisów niemieckich – ktoś mu pomógł – zmniejszyły się pięćdziesięcioletnie zaległości – opowiada zaprzyjaźniona kobieta – słucham i patrzę na jej twarz – na twarz młodą i postarzałą – gdyby nie postarzenie, jej twarz byłaby piękna – jej piękność musiała być olśniewająca – mówi o przesłuchaniu przez Niemców – ale to ona chciała z Niemca wydobyć prawdę – prawdę o losie swojej rodziny – myślę o Niemcu – musiał sobie zdawać sprawę z urody tej twarzy – twarz jak na owalnym portrecie – rozmawiam z Myśliwskimi, z Marianem Pilotem – Pilot odjeżdża małym samochodem – widzę z daleka coś niezwykłego – Pilot stoi lub siedzi na dachu samochodu – Myśliwski stoi swoją głową na jego głowie – stoi do góry nogami – nie da się tego pojąć – jestem koło samochodu – nie rozumiem, co widziałem z daleka – towarzystwo, patrzę na Darka Bitnera – muszę powiedzieć o liście – dziś wysłałem desperacki list – teraz wesoło rozmawiamy – Darek pomyśli, że w liście kłamstwo – w liście sama prawda –
Niedziela, 11 października 1998
– jestem zaproszony na zjazd – Wiesław Myśliwski jest we władzach organizacji mam świstek papieru – to daje prawo jedzenia w prywatnej restauracji – patrzę najedzenie – nie mam ochoty jeść – rozglądam się po sali zjazdowej – nie wiem, dlaczego tu jestem – Myśliwskich nie ma – spóźnili się, wiadomość, że już są – chcę wyjść z domu zjazdowego – dom jakby na osiedlu Rawka – przechodzę przez prywatną restaurację – nie chcę wziąć prowiantu – tory kolejowe, pociągi, perony w Alejach Jerozolimskich – coś dzieje się w majątkach ziemskich – właściciele przyjmują dawną służbę dworską – mówi się o osobliwościach tego zjawiska – mieszkam w Domu Literatury – mam w pokoju jak komórka swoje rzeczy – wchodzą rzemieślnicy – nie wiem, dlaczego korzystam z tego lokum – chodzę po Domu Literatury – zaczepia mnie rumuńska poetka – jest gruba, stara – zabiega u mnie o względy dla kogoś – toleruję jej zabiegi, jej natręctwo –
Wtorek, 13 października 1998
– wybrzeże morskie, na Litwie – idę przez plażę – odczucie gorąca lub zimna – opowieść o znaczeniu takich odczuć – tych na litewskiej plaży – ma to znaczenie historyczne, historiozoficzne – słyszę teorię wspólnoty języków, polskiego i litewskiego – plaża z fotelami – komitywy mężczyzn w fotelach – przyglądam się, chcę zrozumieć charakter komityw – wielkie korytarze, piętra, ruchome schody – tłum świąteczny – patrzę na wspaniałą czapkę zimową – przypominam sobie nazwę, czapka barankowa – wiem, że to jest czapka karakułowa – zachwyca mnie czerń czapki – myślę o jej dawności – budzę się, coś mnie budzi – widzę wiele zmian w mieszkaniu – ktoś mieszkanie do czegoś przygotował – patrzę na biurko, na skrzynie w holu –
Czwartek, 15 października 1998
– chodzę po deptaku, w Skierniewicach – raz w stronę dworca, raz w przeciwną – kłaniam się komuś od czasu do czasu – ukłoniłem się Wojciechowi Jaruzelskiemu – jeszcze komuś, kto miał władzę – rozmawiam z kimś – mielibyśmy razem iść do Suliszewa – trzeba iść pieszo – do Suliszewa chyba dziesięć kilometrów – może mam tam iść z synem stróżki Gaikowej – jestem z nim w łaźni – mam w ręku dwa kawałki mydła – on prosi mnie o mydło – na jego ciele strupy, wrzody – daję mu mydło, obawy – myślę o jego jakiejś chorobie – ktoś mu proponuje duże pieniądze – wyjaśnia, że to pieniądze kradzione – trzeba je puścić w obieg – syn stróżki odmawia – na deptaku kłaniam się po raz drugi Jaruzelskiemu – on mnie pyta, czy tak się robi – mówię, nie wiem – to żadna fatyga –
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy