Oniriada, czytane w maszynopisie, Twórczość 1/1995

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

ONIRIADA
(25.1.1994, 1.2.1994, 3.2.1994, 4.2.1994, 5.2.1994)

Wtorek, 25 stycznia 1994
– martwię się, że źle się sprzedają książki Jana Drzeżdżona – imprezy literackie jakby na Pomorzu, nad morzem – oficjalność wobec mnie podstarzałego blon­dyna – na weekend zostały do sprzedania tylko książki Drzeżdżona i Mariana Pilota – widzę, że jedne i drugie zostały rozprzedane – rozmawiam z Marianem Pilotem – w twarzy zadowolenie – rozmawiam z blondynem – okazuje się, że my się znaliśmy przed laty – ja go dopiero teraz rozpoznaję – on staje się serdeczny – układani tekst literacki – chwali język Renata – z samego rana jestem na Powiślu – jesteśmy jakby przy studni, przy źródle – zauważa mnie znany dziennikarz – chyba to Kazimierz Dziewanowski – pyta o nazwisko Kaszuba, dużo się o nim mówi w radiu – przechodzi koło nas Olimpia – nie znać zdziwienia, że mnie tu widzi – zauważyła doniczkę z kwiatem – chwyta doniczkę – mówi do kogoś, że zabiera kwiat dla mnie –

Wtorek, 1 lutego 1994
– skierniewickie ulice – spotykamy się i omijamy, ja i Tomasz Bu­rek– oś w sobie uznajemy, czegoś nie uznajemy – ze zdumieniem widzę, że jestem w nocy w skle­pie delikatesowym – pod domem towarowym – nie wiem, dlaczego tak się dzieje – czuję strach, że zostanę wzięty za złodzieja – ktoś wchodzi – bierze mnie za pijanego kumpla – za nocnego stróża sklepu – gram rolę pracownika – wchodzą różni ludzie – zauważam Mieczysława Jahodę – on może powiedzieć do mnie coś, co mnie zdemaskuje – podchodzi do mnie Stanisław Brejdygant – zaczyna rozmowę o mojej pozycji krytyka – jego zdaniem mam szansę zostać autorytetem krytyki warszawskiej – odczuwam niestosowność jego gadania – pracownicy sklepu zaczynają dochodzić, kim właściwie jestem – bronię się dobrymi powiedzeniami – sam nie wiem, kim jestem – wy też nie wiecie, kim jesteście – rozmowy trwają – może się wybronię – może wszystko dobrze się skończy –

Czwartek, 3 lutego 1994
– krążę po Przyrynku w Skierniewicach – ulica Strykowska nie do rozpoznania – siostra jakby nadal mieszka na Strykowskiej – nie idę do siostry – do matki od dawna przestałem chodzić – straciłem sublokatorski pokój – nie wiadomo, gdzie mieszkam – nie mam dokąd iść – u siostry lub u matki myślano by, że przyszed­łem tylko na obiad – albo na jeden nocleg – rozglądam się po rynku – czuję bezwyjściowość – słyszę jak z radia, jak z telewizora historię lekarza – lekarz ma kłopot – spadła na niego odpowiedzialność za prowa­dzenie (sic) wylewu – w opowieści używa się osobliwych terminów – wylew do końca, wylew zahamowany – w tej historii pacjent żyje i może jeszcze pożyć – kojarzy mi się to z życiem Mieczysława Piotrowskiego – słucham tego z zatrwożeniem – rozglądam się bezradnie po Przyrynku – wchodzę do wielkiej sali, chyba w minister­stwie – mam w czymś wziąć udział – przy biurku siedzi Izabella Cywińska – z boku widzę urzędniczkę z Domu Litera­tury – wieszam płaszcz na wieszaku – kłaniam się Cywińskiej – ona odkłania się, nie wyciąga do mnie ręki – urzędniczka mówi, że znów zaczyna przychodzić z zagranicy pismo „Proletariusz” – ona chciałaby, żeby pismo przychodziło na adres „Twórczości” – mówię, że muszę o tym porozmawiać w redak­cji –

Piątek, 4 lutego 1994
– dla przygód wymykam się przed świtem pod Las Miejski – ukrywam coś przed braćmi – pojawia się koło mnie niebezpieczny mężczy­zna– ma władzę Niemca, milicjanta, może lekarza – jest we mnie lęk – on pokazuje tropsa – trops z drastycznie zwężonym napletkiem – jakby on szuka rady u mnie – chcę mu powiedzieć, że powinien sobie zrobić drobny zabieg chirurgiczny – dziwię się, że on o tym nie wie – jestem w nieznanym domu w nieznanej miejs­cowości – zbiera się kilkanaście osób na moje imie­niny – większości ludzi nie znam – ze znanych widzę Julię Hartwig i Artura Międzyrzeckiego – Julia pyta o kobietę, która przy mnie sie­działa – mówię, znam tylko jej imię, Julia – wychodzę przed dom – pojawia się znany facet z wódką – rozmawiamy – on jest tubylec, znam go z działalności – z rozmowy wynika, że on mnie śledzi – śledził dawniej z obowiązku, teraz śledzi dla czystej sztuki – nie odejdzie, póki się nie dowie, po co tu jestem, u kogo jestem – mówi, tu wszyscy wiedzą, że on jest od donoszenia – w swoim mieszkaniu otwieram drzwi – o drzwi opiera się brudne dziecko – na korytarzu stary facet niby sprząta – przebiera i odnosi różne rzeczy z klatki schodowej –

Sobota, 5 lutego 1994
– siaduje z innymi za stołem prezydialnym – wygląda to jak stół, jak ołtarz, jak podwyższenie – z jakiegoś powodu nie będę mógł raz siedzieć za stołem – daje mi się jedzenie prezydialne na boku – wśród siedzących za stołem jest wielu wojskowych – Tomasz Burek opowiada mi o podróży z Paw­łem Hertzem – Hertz rozmawiał tylko o sobie – przypominam sobie, że Hertz opowiadał o dziwności zachowań Burka – Burek daje mi książkę o młodych prozaikach z Poznania – stoi obok nas młody pisarz lub uczony – z mojego mieszkania matka wyniosła ubrania do biurowca w sąsiedztwie – myślę o niewygodzie – trzeba będzie tam chodzić po każdą część ubioru – najpotrzebniejsze rzeczy muszę przynieść z powrotem do szafy – stoję na Krakowskim Przedmieściu przy Mio­dowej – na platformie pojazdu jedzie ksiądz – wykrzykuje szydercze słowa o formularzach podatkowych – o pitach C i Dur –

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content