Oniriada, czytane w maszynopisie, Twórczość 4/1993

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

ONIRIADA
(2.8.1992, 31.8.1992, 21.11.1992, 23.12.1992, 29.12.1992, 31.12.1992)

Niedziela, 2 sierpnia 1992
– widzę smutek w twarzy Jarosława Iwaszkiewicza, rezygnację – rozmawiamy o pisaniu pani Hani – pytam, czy Jarosław chciałby poznać brulio­nową wersję mojego tekstu o niej – woli przeczytać wersję na czysto – mówi, że w papierach po pani Hani znalazł wzmiankę o mnie – opisała wspólny, obojga Iwaszkiewiczów i mój, wieczór w teatrze na sztuce Trawa – staram się przypomnieć sobie, co się wtedy zdarzyło – Jarosław rozmawia z Jerzym Lisowskim i ze mną, weseleje – żartuje z nami, ze mną – w jego twarzy błyskają uśmiechy – spotykam po latach kogoś z dawnych przyjaciół – jestem z nim i z jego żoną, leżymy we troje – naszą trójkę łączy coś szczególnego – jestem z kimś z młodości, może z dzieciństwa – patrzę na jego ciało, na chore nogi – dotykam jego łydek, łydki go bolą – mój dotyk jest łagodny i czuły – jest to czułość wobec ciała –

Poniedziałek, 31 sierpnia 1992
– powrót do podziałów politycznych z czasu wojny, powrót do dawnych nazw – oglądam piękne wydanie przekładu Artura Maryi Swinarskiego – Artur spolszczył, używa się tego słowa, sztukę lub dokument – wygłaszam mowę, pomyliłem nazwy polityczne – spodziewam się nieprzyjemności – Tadeusz Konwicki mówi o błędzie, jaki po­pełniłem, mowę będzie drukował – odbywa się próba przedstawienia politycznego – jakby to teatr, jakby kościół, jakby wydaw­nictwo w przebudowie – widzę Beatę Tyszkiewicz – dziwię się, że niczym nie nawiązuje do zapisu onirycznego o naszym weselu – niezręcznie mi o tym wspomnieć – kręci się Janka Sokołowska, sekretarka z Iskier – występuje w roli żony szefa – przelicza masę pieniędzy – wskakuje przez okno Jerzy Ficowski – on może się handryczyć z Jerzym Lisowskim – tłum gości w lokalu literackim – spory, gdzie zjeść obiad – można jechać do Domu Literatury – zamieszanie – mnóstwo dzieci, tłum gości –

Środa, 21 października 1992
– budzę się u Zadurów w Puławach w środku nocy – wszedł do pokoju teść Bohdana Zadury – siada na tapczanie, zaczyna opowieść dla Boh­dana – mówię, kim jestem – teść Bohdana wrócił z Bułgarii – przyprowadził z sobą kilkanaście osób z wy­cieczki do Bułgarii – są to Rosjanie – rozeszli się po całym mieszkaniu – mówię w Warszawie o treściach moralnych w Gwiezdnym księciu i w pisarstwie Andrzeja Łuczeńczyka – Adam Ważyk sądzi, że te treści widzę tylko ja – oponuję, mówię o reakcjach innych ludzi – wychodzimy na Wiejską – pod murem stoi Alicja L., jest wielkości dziesięcioletniej dziewczynki – wygląda jak plastykowa lalka z tworzywa sza­rego koloru – śpiewa balladę lub pieśń liryczną o młodej dziewczynie – dziewczyna błaga o miłosierdzie, o zmiłowanie – czuję się porażony – trwożę się strasznością losu –

Środa, 23 grudnia 1992
– badam film o Janie Drzeżdżonie, analizuję myśl filmu – może ja sam film projektuję – chce się pokazać twórczość z ostatnich lat – trudne jest przejście od Pergamonii do Rotardanii – powstaje spór o rozumienie tych dwóch po­wieści – rozważa się różne możliwości – tworzy się film o Marku Hłasce – Marek powrócił – Marek wierzy, że ja jego twórczość rozumiem lepiej niż inni – upiera się w sprawie związków jego twórczości z atmosferą lat pięćdziesiątych – spotykamy się, dyskutujemy – rozmawiamy o Cmentarzach – w tekście utworu Marka mówi się o zadaniu matematycznym, które mi przedstawił nieda­wno Michał Kott – znam funkcję znaczeniową tej partii tekstu – Marek mi przypomina swoją postawę wobec polityki, wobec rządzących – wyszedłem do parku – czytam z braku czegoś do czytania bilety tram­wajowe – staje koło mnie funkcjonariusz parkowy, radzi mi nie czytać – nie rozumiem, o co mu chodzi – chcę mu delikatnie wytłumaczyć, żeby nie mó­wił głupot – mówię, że nikt mu przecież niczego takiego nie mógł nakazać – on niczego nie rozumie, patrzy głupkowato – wracam przez park, przez restaurację – z zastawionych stołów biorę dwa pomidory – trzeba znaleźć kogoś, komu mógłbym za pomidory zapłacić – powinienem mieć tu znajomych, jestem wśród swoich –

Wtorek, 29 grudnia 1992
– przyjechał Witold Gombrowicz – odbywa się uroczystość – przez megafon czytam na placu Zanikowym mowę o twórczości Gombrowicza – początkowo tekst czytam, dalej improwizuję coś mi improwizację przerywa – kończę mowę wewnątrz Domu Literatury – patrzy na mnie Gombrowicz, ja patrzę na niego – komentuje się, co mówię – o powrocie Gombrowicza mówi się przez ra­dio – nie wiem, czy Gombrowicz jest zadowolony z mojej mowy – uważnie mi się przygląda – słyszę, że chciałby uczestniczyć w egzaminach szkolnych lub uniwersyteckich – ktoś mu opowiada o obecnej skali ocen – Gombrowicz jest zdania, że niezdolnych po­winno się oceniać lepiej niż zdolnych – oni muszą się więcej wysilać – widzę, że Gombrowicz ma zadbane zęby, do­brze wygoloną twarz – z bliska widać starcze zmętnienie oczu – wobec mnie Gombrowicz nie robi żadnego gestu – dowiaduję się, chyba od matki, że przez radio mówiono o mojej mowie – moja mowa jest już w druku –

Czwartek, 31 grudnia 1992
– odmowa, rezygnacja z czegoś, stan niemo­żności – w swoim mieszkaniu jestem z bratem Józkiem – w nocy zauważam, że wanna jest wyjęta ze swego łożyska – sedes został przesunięty, widać zaciek na ścia­nie od strony kuchni – zastanawiam się, czy budzić Józka – mówię głośno, co się w łazience dzieje – Józiek wychodzi przez okno – za oknem, czwarte piętro, rozgląda się wokół budynku – słyszę słowo, pożar – wracam do domu, widzę na podwórku korespondencję dla mnie – nieznana listonoszka odnalazła zaginione listy – dołączyła do paczki listów znaczki na odpo­wiedzi – nie wiem, ile jej dać pieniędzy – wybieram się do Ogrodu Saskiego – dowiaduję się, że do Grobu Nieznanego Żołnierza należy przyjść ze śniegiem – w Ogrodzie Saskim śnieg stopniał – mam w ręku szuflę – znalazłem śnieg, niosę śnieg w misce – ustawiam miskę z boku grobu – w pobliżu grobu leży Jarosław Iwaszkiewicz na wysokim stole jak na katafalku – Jarosław żyje, jest chory – zbierają się koło niego ludzie z jego rodzinnego klanu – czasem Jarosław wstaje, wspiera się na mnie, całuje mnie w głowę – ktoś mówi, że trzeba zaopiekować się Stawi­skiem i całym spadkiem po Jarosławie – mówię, że spadkobiercy powinni się zobowią­zać do zachowania Stawiska w całości – nikt nie powinien sprzedawać swojego działu spadkowego –

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content