Oniriada, czytane w maszynopisie, Twórczość 4/1995

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

ONIRIADA
(22.3.1994, 23.3.1994, 30.3.1994, 6.4.1994, 7.4.1994, 30.4.1994)

Wtorek, 22 marca 1994
– patrzę na swoją szafę biblioteczną – stoi na ziemi – pod szafą jest grób mojej matki – trzeba zasypać dziurę w ziemi – stoję po północnej stronie przystanku Skierniewice-Rawka – czekam na pociąg do centrum Skierniewic – patrzę na zabudowania po północnej stro­nie – kojarzą mi się z wsią, gdzie była posiadłość Zahrtów – miejsce wojennego schronienia Zoffi Nałkowskiej – szukam z kimś grzybów wśród drzew – słucham słów dziecka – opowiada, jak Bożałkowie czekają na pisma – z moimi zapisami onirycznymi – ciekawi mnie, jak Ludwik to sobie załatwia – nadjeżdżają wraki pociągów od strony Żyrar­dowa – prowadzą je ludzie o wyglądzie bandytów – słyszę ich bandycką mowę – nadjeżdżają następne pociągi – widzę w nich swoich kolegów maturalnych – oni wysiadają, słyszę ich rozmowy – czekam na swój pociąg – krążę po Skierniewicach – po ulicach koło dworca – rozmawiam może z matką, może z moją nauczycielką – rozmawia się o mieszkaniu, o czymś waż­nym –

Środa, 23 marca 1994
– gęstość, ciasnota – moi krewni mieszkają w wysokościowcu – ja i Jerzy Łukosz jesteśmy u nich gośćmi – wielkie łóżka zajmują cały duży pokój – deliberacje, czy zjemy obiad razem – czy, ja i Łukosz, pójdziemy do restauracji – na talerzach dużo jedzenia – nie wiadomo co robić – wozi się mnie po Warszawie – podjeżdża się pod dawny Dom Partii – w Skierniewicach lub w Warszawie zaprosili mnie uczestnicy imprezy, obrad – na wielkiej sali łóżka nauczycielek – nauczycielki stare – pożegnania, powitania – urywkowe rozmowy – nie da się porozmawiać z tymi, którzy mnie zaprosili – opowiadam Bronkowi Gołębiowskiemu o pa­miątkach po Adamie Mickiewiczu – mówię o książce Janusza Odrowąża-Pieniążka – chcę dokładnie podać jej tytuł – mówię o zamku Montresor – chcę, żeby Bronek coś odnalazł, coś odzys­kał – jestem w wielkim budynku – mam klucze od pomieszczeń z sygnalizacją alarmową – otworzyłem coś ręką – wyłączyła się sygnalizacja – nie wiem, czy założyć, co zdjąłem – czy czekać, aż się ktoś zjawi – przyglądam się podwójnym drzwiom – patrzę po korytarzach – pogasły światła – nikt się nie zjawia –

Środa, 30 marca 1994
– objeżdżam autobusem dzielnice Warsza­wy – dzielnice rozbudowują się, powstają nowe – mam coraz dalsze trasy – myślę, jakby istniał dla mnie obowiązek tych objazdów – to się jakby samo przez się rozumie – objeżdżam rowerem groby osób z rodziny – po skierniewickich cmentarzach – cmentarzy jakby sześć lub siedem – nie byłem na grobie ojca – na cmentarz z grobem ojca należy skręcać na wschód – nie dojeżdżając do cmentarza świętego Józe­fa – jadę pociągiem – mam bilet wykupiony według jakiegoś systemu – taki bilet nie daje wszystkich praw pasażerskich – nie siedzę na swoim miejscu – zostałem przesunięty na cudze – usiłuję coś czytać – rozmyślam o podróżach Jana Kotta do Pol­ski – za te podróże płaci rząd amerykański – pasażerka mówi, że w naszym przedziale jest komplet pasażerów – moglibyśmy przedział zamknąć – wchodzą dwie kobiety w mundurach – chyba to konduktorka i kontrolerka – wyciągam swój bilet –

Środa, 6 kwietnia 1994
– przygotowujemy premierę nowej sztuki – sztuka Wiesława Myśliwskiego – scena w parku przy autostradzie – grają znani aktorzy i amatorzy jak ja – nie nauczyłem się tekstu – sztuka o wspólnocie ludzi w jeżyku, w religii – poprzez Sztukę – w trakcie próby kształtuje się układ dramaty­czny – coś się z tego pomija – coś się poprzez improwizowane dialogi dobudowuje – rozmowa ze Zbigniewem Bieńkowskim w trakcie przerwy – słyszę opowieść o studiach polonistycznych Andrzeja Jareckiego – mówi, że u mnie uczył się rozumieć Słowac­kiego – patrzę na Alicję Dryszkiewicz – jej córka Ewa je zupę z wielkiej wazy – wsadzam do wazy patyk – na patyku biorę kawałek mięsa z zupy – wyrzucam patyk do kubła – Ewa ma włosy pomalowane na rudo – nie widzę jej twarzy – trzyma głowę pochyloną nad wazą –

Czwartek, 7 kwietnia 1994
– słucham historii choroby i śmierci – historia rozpusty i kary – doświadczam choroby i śmierci – patrzę na cudze lub swoje zwłoki – zwłoki raz są w butach, raz bez butów – idziemy przez plac Saski w stronę Królew­skiej – na środku placu spotykamy Janusza Głowac­kiego – w towarzystwie zakrążył koło mnie Tadeusz Konwicki – owinął mnie wstążką – słuchani rozmowy kilkorga młodych ludzi – może to cudzoziemcy, dzieci dyplomatów – na weekendy biorą dla siebie apartament w dużym hotelu – przyglądam się im, słucham –

Sobota, 30 kwietnia 1994
– przestrzenie morza, zboża, miasta – zboże szarozielonego koloru jak morze – miasto jak nieskończony dywan – z labiryntowym wzorem – wyłaniam się z żywej przestrzeni morza, zboża, miasta – jak olbrzymia ryba – jestem w tej przestrzeni jak na małej wyspie – chcę wiedzieć, gdzie jestem – coś podsumowuję, bilansuję – w szarozielonym zbożu chcę iść za indyczką – widać jej głowę na powierzchni zboża – indyczka jest pisarką – gdzieś dąży – nie chcę indyczki zgubić – jakby na wysepce rozmawiam z dwoma mężczyznami – mówimy o przekładach poezji – wybór metrum w przekładzie jest tworzeniem zasady – zasady istnienia świata – jesteśmy zgodni na temat znaczenia metrum – patrzymy na siebie ze zrozumieniem –

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content