Oniriada, czytane w maszynopisie, Twórczość 7-8/1992

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

ONIRIADA
(16.01.1992, 21.02.1992, 27.02.1992)

Czwartek, 16 stycznia 1992
– znam historię otyłego mężczyzny bez nogi – nogę ma uciętą na wysokości łydki – idę szosą Mszczonowską w Pamiętnej, widzę bójkę otyłego mężczyzny z drugim – bójka jest fizycznie obłędna – zjawiają się przy mnie Igor Newerly i Andrzej Braun – mówimy, że tego, na co patrzymy, nie da się opowiedzieć – opowieść byłaby nie do uwierzenia – sprzątam cudze mieszkanie, nie wiem, dla­czego tak się dzieje – wśród ubogich sprzętów i rzeczy ładne są jedy­nie srebrne drobiazgi – przychodzi właścicielka mieszkania – mówię o przebiegu sprzątania, kobieta docho­dzi do wniosku, że jak ktoś przestawiał w mieszkaniu rzeczy – mówię, żeby sprawdziła, czy czegoś nie skra­dziono – sprawdziła, niczego nie brakuje – ona zaczyna z przejęciem powtarzać, że jak ktoś wszedł, to mógł wziąć – mówię, żeby założyła zamki – ona zamków nie założy, chce wierzyć, że ludzie nie kradną – trwoży mnie ludzkie szaleństwo – na prawym brzegu Rawki zbieram śmiecie z trawy, z piasku, spod drzew – zachęcam innych, żeby oczyścić teren ze śmieci – chciałbym zobaczyć zakole Rawki, ale tam nie idziemy – zaglądamy do domu, młodej kobiecie, o twarzy jakby znajomej, coś się stało ze szczęką – wszyscy radzą, co robić – idę w stronę mostu lub kładki – coś się mówi, czegoś się słucha – słucham opowieści małego chłopca – on opowiada o rybach, używa nieznanych słów, jakąś rybę nazywa kitaszem – chłopiec ma zniekształcony nos, jest brzydki, tylko oczy są z blasku i radości – chciałbym móc mu powiedzieć, jak trzeba mówić, jak trzeba pisać –

Piątek, 21 lutego 1992
– istnieję w postaci pozaludzkiej w pustych przestrzeniach – jako człowiek doznaję powszednich zdarzeń – spod domu urodzenia, spod Domu Literatury patrzę na podwórko dzieciństwa, na plac Zamkowy – w powietrzu krąży zbiorowisko małych stwo­rzeń lub małych ścinko w papieru, wygląda to jak wirująca biała kula – coś mnie z tym zjawiskiem łączy, czuję, że powinienem coś zrobić – ściągam stworzenia ręką, ręka działa jak magnes, trzymam białą nieuchwytność w garści – stoję koło fontanny w Ogrodzie Saskim, patrzę na górę sprzętów lub instrumentów muzycznych – między sprzętami lub instrumentami porusza się chłopiec – góra ma wysokość drzew – drzewo obok tej góry przedmiotów ma gałęzie kwitnącego bzu – na drzewie jest kobieta, odłamuje gałęzie – nie wiem, czy ona ma prawo robić to, co robi – pytam z wahaniem, czy to tak wolno – kobieta coś mówi i robi swoje –

Czwartek, 27 lutego 1992
– działam, nienazywalność tych działań i wszystkiego – działania mają coś ocalać, przed czymś bronić – mam świadomość, że się przed czymś obroni­łem – przysłuchuję się dialogowi seksualnemu niewi­dzialnej pary – jemu się nic nie chce, musi działać ona – przyjechałem nocą do Skierniewic – przeszedłem ulicą Gałeckiego, przeszedłem przez rynek – na Strykowskiej widzę, że mieszkanie siostry zostało przebudowane – będzie w nim wielki sklep – dociera do mnie świadomość, że siostra od dawna tu nie mieszkała, od dawna nie żyje – myślę o mieszkaniu Reszków na Gałeckiego, wiem, że Reszkowie nie żyją – wracam przez rynek – na miejscu kamienicy Rynek 32 i pobliskich kamienic widać w budowie mury, jest w nich coś średniowiecznego – po stronie północnej wyburzono kamienice Olczakowskich, jest plac pod budowę – od strony rynku patrzę na kościół, koło koś­cioła wykop na dwa piętra w dół – odsłoniły się stare mury, coś się będzie rekons­truować – koło ratusza podwyższenie jak scena – odbywa się przetarg, słyszę nazwisko Bereza, słyszę inne nazwiska – kręci się Jaś Bernat, błyska mi myśl, że on tu teraz dygnitarz – przyglądam się postaciom, rozpoznaję na podwyższeniu brata Tadka – młody człowiek, myślę, że to student, pyta, czy nie ma podobieństwa między nim i moim bra­tem – nie wiem, co powiedzieć – idę ulicą Senatorską, jest koło mnie Wiesław Myśliwski – Myśliwski jest jakby kimś z rodziny Reszków – mówię do niego, wstałem w nocy w Warszawie, przyjechałem w nocy do Skierniewic, nie wiem, po co przyjechałem, nie mam gdzie iść – szlocham – słyszę jakby ze zdumieniem pojedyncze, wyod­rębnione, szlochy Myśliwskiego –

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content