copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
ONIRIADA
(o Marku Hłasce, wybór zapisów: 22.10.1976, 5.11.1976, 23.11.1976, 22.2.1977, 23.2.1977, 20.5.1977, 6.6.1977, 7.7.1977, 4.9.1977, 4.11.1977, 10.11.1977, 22.12.1977, 11.1.1978, 31.1.1980, 15.7.1980, 28.10.1981, 26.9.1982, 15.12.1982, 22.12.1982, 8.11.1984, 13.1.1985, 14.10.1985, 4.3.1986, 24.3.1986, 3.4.1986, 11.6.1986, 30.6.1986, 3.12.1986, 18.12.1986, 12.3.1987, 25.3.1987, 30.11.1987, 12.12.1987, 9.5.1988, 31.7.1989, 20.8.1989, 5.8.1990, 26.6.1991, 7.11.1991, 17.12.1991, 31.12.1991, 13.4.1992, 7.5.1992, 16.6.1992, 8.10.1992)
Piątek, 22 października 1976 (fragment zapisu)
– nad Rawką widzę po drugiej stronie rzeki grupę mężczyzn – wśród nich jest krewny lub ktoś szczególnie mi bliski – ten ktoś poczuł się dotknięty uwagami o alkoholizmie – dla zamanifestowania swojej wartości decyduje się na dziesięć kilometrów biegu – w koło przez okolicę – jest to wyczyn, który budzi entuzjazm – zbierają się tłumy z orkiestrą – okazuje się, że bohaterem tego biegu jest Marek Hłasko – zjawia się on przede mną w pełnym blasku swojej osobowości i osoby – czułości i serdeczności między nami, poufałość i bliskość – jestem uszczęśliwiony –
Piątek, 5 listopada 1976
– jestem w Lesie Pamięckim w jego części wysokopiennej – zjawia się przede mną Marek Hłasko, patrzymy na siebie – Marek ma twarz spokojną i poważną, promieniuje z całej jego postaci jasność – jesteśmy z sobą przez długi czas w bezruchu i obaj nie wypowiadamy ani jednego słowa – Marek odchodzi w kierunku południowo-zachodnim – chciałbym iść z nim, czuję jednak, że nie powinienem – trzeba uszanować jego wolę, trzeba poczekać, aż on znów przyjdzie – jak patrzyłem na twarz Marka, tak patrzę na twarz Jerzego Andrzejewskiego – Jerzy nie patrzy na mnie, w jego twarzy spokój – jest to twarz odmieniona, starsza i zarazem ładniejsza – leżę na czymś w mieszkaniu jak poczekalnia z drzwiami wprost na ulicę – w drzwiach Jerzy przymierza mój kożuch – kożuch jest za krótki na niego – na plecach widać w kożuchu uszkodzenie – podnoszę się, Jerzy natychmiast kładzie się na moim miejscu – czekał na chwilę, kiedy ono się zwolni – z jakiegoś bufetu zabieram tacę ze śniadaniem – barmanowi bardzo zależy, żeby mu zwrócić puszkę lub słoik po kawie – za obietnicę tej przysługi częstuje kieliszkiem białego wina – nie mam ochoty na wino, wolałbym wódkę – rozumiem, że to jest rytuał, na którym barmanowi bardzo zależy – postanawiam ulec temu rytuałowi – biorę kieliszek wina i przyglądam się puszce – zastanawiam się, co w niej takiego jest, że trzeba ją zwracać –
Wtorek, 23 listopada 1976
– z Henrykiem Krzeczkowskim jestem na zapleczu w Kameralnej – siedzimy przy stole na miękkich siedzeniach, jest obok nas barman – Henryk wymyśla jakieś niezwykłe jedzenie, jest czuły – mówi do barmana, mamusiu, czuwaj nad dzieckiem – to chodzi o mnie – jemy i kładziemy się przy stole do snu – jestem w Zwierzyńcu – Zwierzyniec zwiększył podwójnie swój obszar – w najbliższym mi skrawku zagajnika jest olbrzymi schron – schron jest bardzo płytki, w górze sięga prawie powierzchni – mój lęk, że zagrożone są korzenie brzóz i krzaków leśnych – schronu pilnuje Krzysztof Mętrak z rewolwerem – wróg w każdej chwili może wtargnąć do Zwierzyńca – zjawia się mężczyzna – Mętrak wyciąga rewolwer, mężczyzna także – okazuje się, że to Michał Bristiger – Krzysztof i Michał rozmawiają o zagrożeniach i o pilnowaniu terenu – mnie gnębią dwie obawy – obawa o korzenie brzóz i o to, że schron może posłużyć także nieprzyjacielowi – mówię o tych obawach matce i bratu Józkowi – oni są głusi na to, co mówię – najmilszy mi skrawek zagajnika zniknął całkowicie – widać w dali gołą ścianę lasu i fragmenty murów w kolorze krwi – ogarnia mnie bezgraniczna rozpacz – dławię się płaczem – winie za to matkę i Józka – decyduję się odejść na zawsze – płacząc mówię do matki i brata, że darowałem im wszystkie moje krzywdy – tego, co zrobili, nigdy nie będę w stanie im darować – matka i brat są skonsternowani – nie rozumieją, o co mi chodzi – matka usiłuje mi coś niezdarnie tłumaczyć, chodzi przy mnie – pokazuje mi zabudowania przy ulicy Mazowieckiej – kupiła je lub zamierza kupić – ja zalewam się łzami – myślę, że nie będę mógł nigdy tu powrócić – tej rany już nigdy nic we mnie nie zagoi – jestem na przedstawieniu teatralnym, grana jest sztuka o miłości – autorem sztuki jest Jerzy Andrzejewski – później wygląda na to, że napisał ją Adam Reszka – do połowy przedstawienie jest jakie takie – zwłaszcza dzięki szczupłej znajomej aktorce – od połowy rzecz staje się kompromitująca – wstydzę się strasznie za autora – po skończonym przedstawieniu grupa kilkunastu osób – przy stole komentuje się przedstawienie – to była próba generalna dla znajomych – ja chcę powiedzieć prawdę, słowa więzną mi w gardle – wyduszam z siebie sztywne, dziękuję – żegnam się z Jerzym Andrzejewskim i z Adamem Reszka – jak gdyby w związku z klęską tego przedstawienia i tragedią Zwierzyńca opuszczam redakcję czy nawet mieszkanie – do papierowej torby o kwadratowej podstawie zabieram kilka najbardziej mi drogich książek – na schodach Andrzej Kijowski pyta mnie, co niosę – mówię, że muszę stąd odejść na zawsze – jestem z torbą na drodze przy torach i murze – stara kobieta o wyglądzie żebraczki lub handlarki – pyta, czy nie mam w torbie jakiegoś naczynia – odpowiadam, że nie mam – ona chce manierki, także nie mam – wreszcie chce noża, noża także nie mam – Kijowski indaguje mnie, o co tej kobiecie chodzi – on stoi gdzieś w górze – mówię mu o nożu – po chwili koło mojej głowy przelatują połamane ostrza noży, padają koło kobiety – tych ostrzy pada bardzo wiele – boję się o swoją głowę – wspinam się na wysokie zbocze drogi – widzę rozległą polną przestrzeń z drzewem w oddali, z odległymi zabudowaniami – nie ma tam nikogo w takiej odległości, z jakiej możliwe byłoby ciskanie ostrzy – krzyczę w pustą przestrzeń, żeby zaprzestano rzucania nożami – kobieta ma już, co chciała – jakby przy otwartym grobie, przy którym są ludzie – rozlega się głos Marka Hłaski – O Marku wiadomo, że nie żyje – jest to wielka tyrada z oskarżeniami – dorozumiewam się, że Marek oskarża Jerzego Andrzejewskiego – coś w tej tyradzie dotyczy przedstawienia – swoją tyradę kończy Marek słowami, które chcę zapamiętać dokładnie – czy można przez całe życie kochać jedną kobietę? – nie można – 1 to jest kłamstwo literatury – czy można kochać po kolei stu pięćdziesięciu pięciu facetów? – nie można – i to jest kłamstwo lit…, przepraszam, i to jest kłamstwo życia –
Wtorek, 22 lutego 1977 (fragment zapisu)
– Marek Hłasko rozdaje ludziom kwiaty i dyplomy – wiązanki i dyplomy mają przypięte kartki z nazwiskami – pierwsze daje Marek żonie lub matce a może nawet samemu sobie – ja jestem trzykrotnie drugi – jestem niezadowolony nie tyle z tej kolejności, co z tego, że coś jest skwitowane właśnie w ten sposób – przyglądam się twarzy Marka – jest to twarz odmieniona, jakby podłużna, jakby zapuchnięta – Marek wręczając mi dyplom zasługi puszcza do mnie dwukrotnie oko – jest to jak gdyby usprawiedliwienie z jego strony – on mówi jak gdyby, że to wszystko to oficjalny czy konwencjonalny pić – że my dwaj doskonale o tym wiemy –
Środa, 23 lutego 1977
– z Markiem Hłaską obracamy się w plażowej okolicy w Hiszpanii lub we Włoszech – przypomina to widok Doliny Świątyń koło Agrygentu – między nami jest milczące porozumienie – Marek przeżywa swoje sprawy, ja nie narzucam się, czuwam tylko nad nim – czuwamy wzajemnie nad sobą – wzajemna czułość widoczna jest w spojrzeniach – Marek wygląda pięknie, ma jednak siwe włosy – to ślad jego przeżyć i dramatów – przed Uniwersytetem Warszawskim zauważam wysokiego faceta, Andersa ze Skierniewic – pędzi on na spotkanie z kobietą – podchodzę, żeby przyjrzeć się twarzy kobiety – twarz banalnie ładna – wydaje mi się, że poznałem wreszcie tajemnicę tego najdziwaczniejszego człowieka z moich okupacyjnych czasów – jestem z Andrzejem Milikiem-Wiśniewskim – po raz pierwszy widzę jego matkę – matka mówi do Andrzeja, żebyśmy poszli do domu – ja mam tam nocować – plączemy się – Andrzej przedstawia mi swojego pomocnika w jakimś warsztacie – potem znajdujemy się jakby w ambulatorium – niesympatyczny sanitariusz bada uporczywie moje paznokcie u rąk – skarżę się na niego do kogoś – w wielkim pokoju widzę Mariana Brandysa i dziecko – tam dowiaduję się o nagłej śmierci Urszuli – jestem tym tak wstrząśnięty, że odczuwam bóle podbrzusza – rozmawiamy o Urszuli i rozmawiamy o losie tego dziecka – to chyba syn Mariana – ale nie z Haliną Mikołajską, tylko z jego wcześniejszą kochanką lub żoną – myślę, że to dziecko odziedziczy majątek po Marianie – jego losem nie ma co się przejmować –
Piątek, 20 maja 1977
– myślę o powieści Donata Kirscha, Donat jako postać jest wewnątrz utworu – powieściowy Donat stara się o to, żeby sens utworu stał się uchwytny – Donat występuje także na żywo – Basi Januchcie robią afronty sąsiedzi, oskarżają ją o niemoralność – wychodzimy z Basią, Donatem i jeszcze z kimś młodym z jej domu – błąkamy się po wertepach – umawiamy się dokądś, może mamy iść do mnie – w sklepie kupuję kawał kiełbasy, biorę sobie sam papier, żeby kiełbasę zawinąć – napada na mnie ekspedientka – zaczynam krzyczeć o potworności tego wszystkiego – słyszał to Henryk Krzeczkowski – on chce mi pomóc, żebym zmienił pracę i zajął się czym innym – obiecuje zadzwonić i załatwić mi pracę w wojsku – właśnie patrzyliśmy na żołnierzy w mundurach lotniczych – rozważam propozycję Henryka – zastanawiam się, co ja mógłbym w wojsku robić – na polnej drodze ucztują ludzie – jest wśród nich Danka Kępczyńska – wszyscy częstują mnie jedzeniem – stoi kolejka starych dam z ministerstwa, jest wśród nich Halszka (Helena Wilczkowa) martwi się ona o starych panów, oni kręcą się w pobliżu – jestem z Markiem Hłaską – on jest postacią żywą, jednocześnie jakby postacią z innego wymiaru – coś utrudnia porozumienie między nami – widzę twarz Artura Swinarskiego, Artur reżyserował sztukę Donata Kirscha – jest z tego niezadowolony – obiecuje robić to raz jeszcze, oczekuje pomocy ode mnie – jakby w przedstawieniu mężczyźni dyskutują po francusku o sytuacji politycznej – niezupełnie rozumiem sens francuskich słów – świetnie rozumiem sens gry politycznej, jaką prowadzą – jest to walka o stanowiska – w tej walce wykorzystuje się styl francuskiej retoryki – i styl francuskiego aktorstwa życiowego –
Poniedziałek, 6 czerwca 1977
– jestem na swoim własnym pogrzebie – ciało moje jest w sarkofagu w kształcie sześcianu – sarkofag owinięty w moją kołdrę, umieszcza się go w kaplicy – podobne sarkofagi znajdują się jak gdyby pod kamiennymi fotelami, które tworzą ławę – przeraża mnie proces rozkładu ciała nieprzykrytego ziemią – w kaplicy znajduję się razem z moją matką – rozmawiam z nią, jak jest możliwy taki pochówek – matka lekceważy moje wątpliwości – miejsce jest zakupione na 35 lat – przedtem pochowana tam była moja siostra, która zmarła dwa lata przed moim urodzeniem – podejrzewam, że ciała poddaje się w tej kaplicy kremacji – matka nie zaprzecza i nie potwierdza – jest już po pogrzebie, to był pogrzeb Marka Hłaski – na cmentarzu w Skierniewicach – jest mnóstwo najrozmaitszych literatów – Paweł Hertz odwołuje mnie na bok, mówi o pogrzebie ze zgorszeniem – odbywa się rodzaj losowania do czegoś (sic), ale nie wiem do czego – ja ze względu na moje stosunki z Markiem jestem jak gdyby od tego zwolniony – to mają wykonywać inni w kolejności losowania – opuszczani zebranych – w pobliżu ulicy Kozietulskiego i mostu na Łupi widzę kobietę – ona posądza kogoś lub jest przez kogoś posądzana o kradzież – w moim mieszkaniu w Warszawie słyszę przez drzwi awanturę u sąsiada Hoffnunga – w sposób przerażający Hoffnung krzyczy – kobieta, z którą mieszka, nie ma prawa pokazać się u niego – krzyki wielu osób trwają – słucham tego w przygnębieniu i zawstydzeniu –
Czwartek, 7 lipca 1977
– świadomość dyktuje mi filozoficzną opowieść o mnie i o Marku Hłasce – za życia Bóg poplątał nam losy – musieliśmy umrzeć, żeby pokonać czas i przestrzeń – śmierć umożliwiła nam „bycie blisko siebie w bezczasie, czyli w wieczności” – końcowe partie opowieści zawierają efektowne paradoksy filozoficzne – wypowiada ją bezosobowy głos – oglądam dramat sceniczny – kochankowie znajdują rozwiązanie swojej sytuacji już w pierwszym akcie – popełniają samobójstwo – w następnych aktach, dwóch, toczy się ich życie pośmiertne bez konfliktów – siedzę z Wackiem Sadkowskim, pojawia się Bohdan Czeszko – ma podkrążone oczy, idzie jak niewidomy – przy witaniu wyczuwam jego bezsłowną serdeczność – odchodząc, ogląda się za mną – urzędniczce daje ktoś, chyba Artur Swinarski, karty pamiątkowe – urzędniczka ma to zinwentaryzować – ja także wyciągam takie pamiątki – trzymam w ręku rodzaj kotyliona z dwoma szarfami i kartą z tekstem – szukam nazwiska tego, kto to pisał – znajduję podpisy Ireny Laskowskiej i Mięcia Piotrowskiego – to jakieś żartobliwe życzenia dla mnie – ludzie śmieją się z tej pamiątki – tłumaczę im, że to dzieło ludzi sławnych – oni parodiują stare bibeloty – chodzę z tym kotylionem – zaczynają się tańce – mnie chwyta do tańca brzydka, gruba kobieta w szarym palcie – przewracamy się – ona mnie przygniata, nie mogę się podnieść – ona nie wykazuje dobrej woli, żeby się podnieść – liczę na pomoc innych tańczących – jakaś kobieta pyta mnie, gdy się wreszcie podniosłem, co robi Olimpia – mówię jej coś o Olimpii –
Niedziela, 4 września 1977
– przy ozdobnym secesyjnym grobie rodziny Zofii Nałkowskiej – to jest jakby gdzieś w Miedniewicach – są Maria Dąbrowska i Anna Kowalska – one mają okrągłe, bardzo duże, kapelusze na głowach – chcą coś stwierdzić na tym grobie – mnie jakoby interesuje tylko nazwisko kogoś z przodków Nałkowskiej – Dąbrowska nie ukrywa, że ją moje zainteresowanie Nałkowską denerwuje – mówi coś złośliwego na ten temat – Myśliwscy chcą, żebym był świadkiem jakiejś sytuacji – mają mnie zawieźć bryczką – wynikają przeszkody, Myśliwska rezygnuje z wszystkiego – w olbrzymim mieszkaniu i w olbrzymim domu widzę Marka Hłaskę z dziewczyną – ta dziewczyna jest mała i wątła – ma, zdaje się, na imię Rita – po schodach idą w dół Międzyrzeccy, oni w tym domu mieszkają – na zebraniu pijemy wódkę – zebranie trwa całą noc – Zbigniew Załuski jest kompletnie pijany – nad ranem wchodzą Henryk Gaworski i Marek Nowakowski – Gaworski rozgląda się nieufnie po całym towarzystwie – jestem figurantem, formalnie bardzo ważnym, od personalnych spraw wojskowych – mam załatwić odejście kogoś z wysokiego stanowiska – może ma to być Eugeniusz Banaszczyk, może ktoś inny – przychodzi do mnie adiutant generała lub ministra – prosi o podpis na dokumencie zwolnienia tamtej osoby – jednocześnie prosi, żebym zwolnienie załatwił możliwie najbardziej elegancko – uspokajam go – podpisuję dokument – wiem, że to ma znaczenie tylko formalne – mówię, że wszystko jest w porządku – rzeczywiście wszystko z ową osobą w sprawie odejścia załatwiłem – ma się jedynie odbyć uroczystość pożegnalna –
Wtorek, 4 października 1977
– jestem w jakimś domu, chyba w Skierniewicach – zjawia się Józef Tejchma jako osoba prywatna – w Alejach Jerozolimskich i na Nowym Świecie spotykam się ciągle z facetem – on jest trochę jak Jan Himilsbach, ale nazywam go Wójcikiem – chce on do mnie przyjść na wódkę, ale na wódkę wyciąga go Marek Hłasko – Marka widzę i nie widzę – cieszę się, że on skądś wrócił – ów Himilsbach-Wójcik ma iść do Marka, ale ma i przyjść do mnie – opowiada mi o szaleństwach z Markiem przy wspólnych wyjazdach na wieś – uświadamiam sobie, że popełniłem błąd, układając swoje stosunki z Markiem tak a nie inaczej – coś przez to straciłem –
Czwartek, 10 listopada 1977
– przeprowadzam rozmowy literackie z Romanem Bratnym – to się wiąże z nagłym powrotem Janusza Głowackiego z Ameryki – Janusz rozmawia z Ewą Zadrzyńską – jestem gościem matki Janusza – jest u niej wiele osób, przeważnie kobiety – z Januszem jadę pociągiem w Alejach Jerozolimskich – gubimy się i odnajdujemy – może to zresztą nie Janusz, ale Marek Hłasko – osoba jest niewyraźna – wyraźniejsza jest sytuacja zagubienia –
Czwartek, 22 grudnia 1977
– absorbuje mnie sprawa tekstów o Janie Drzeżdżonie – Kropka Minkiewiczowa chce mnie zaprosić do siebie do mieszkania – mam być po dwunastej w nocy – ona zażywa środków uspokajających, jest przy niej rozhisteryzowana kobieta – cały ciąg zdarzeń, których sprawcą jest Marek Hłasko – montuje on spektakularny dramat – być może, ja jestem przyczyną – usuwam się, choć Marka kilkakrotnie widzę – szuka on mnie a jednocześnie działa jakby przeciw mnie – dzieje się to jakby w miejscu Lasu Pamięckiego – gdy stamtąd mam odejść, Marek idzie za mną – widzę jego postać, ale odchodzę w kierunku szosy Mszczonowskiej – przechodzę obok grupy ludzi obserwujących zjawisko astronomiczne – oni dogadują, że nie mam biletu i im przeszkadzam – jestem już na szosie – tu coś przebudowano przed ważną uroczystością – patrzę na kwietniki i ustrojone płotki – w miejscu przydrożnej kapliczki Grzegdalów – rozglądam się, spodziewam się, że przyjdzie za mną Marek – myślę o Arturze Swinarskim – widziałem go z dwoma Niemcami lub Austriakami – moje myśli krążą wokół Marka – zastanawiam się, czy nie widziałem go po raz ostatni w życiu – był szczupły, wysoki – ciemny garnitur to uwypuklał – twarz Marka dramatyczna –
Środa, 11 stycznia 1978
– na nieznanej mi granicy pól Pamiętnej, Samic i Kamiona – patrzę zza drzew na pogrzeb – jedna grupa celebruje obrzędy, druga je ośmiesza – jestem zgorszony – tkwi we mnie poczucie poszanowania dla zmarłych – nie mogę nic zrobić – w tym samym miejscu odbywa się ceremonia ku czci pomordowanych Żydów – widać rodzaj pomnika, jest dużo ludzi – rozmawiam z Kazimierzem Brandysem – przechodzi Marian Brandys i patrzy na mnie bez wyrazu – widzę twarz obserwującego mnie uważnie Tadeusza Drewnowskiego – czuję, że jestem uważnie obserwowany przez różnych ludzi – jestem jakby w samych Skierniewicach – rozmawiam z Adamem Reszką – on mnie przestrzega przed jakimś facetem – dziwię się, że Adam orientuje się co do tego faceta – znajduję się w mieszkaniu jakby warszawskim, ale jest ono w Skierniewicach – wrócił Marek Hłasko – patrzę na jego postarzałą twarz – Marek, brat Józiek i ja nocujemy w tym mieszkaniu – widzę zerwaną część balkonu – tłumaczę siostrze Stefie, że musiałem w mieszkaniu nocować – Marek jest nieodpowiedzialny – mógłby gdzieś wyjść i zostawić mieszkanie – siedzę przy Andrzeju Krasińskim, są obok Irena Laskowska i chyba Ewa Krasińska – filiżankę z herbatą Andrzeja przesuwam do siebie – Andrzej bierze ją z powrotem – zastanawiam się, dlaczego to zrobiłem – tłumaczę Irenie, choć może to Olimpia albo nawet siostra Stefa, że zrobiłem to mechanicznie – że sam sobie się dziwię –
Czwartek, 31 stycznia 1980
– idę od Brackiej na ulicę Widok – widzę staruszkę plotącą jakieś słowa i podskakującą jak dziewczynka – ogarnia mnie obrzydzenie – w domu nie mogę dojechać windą do mieszkania – jadę windą gospodarczą (sic) do drugiego piętra – nie ma stamtąd sposobu dostania się na górę – trzeba zejść i jechać inną windą, ale i zejść nie można – czuję się obezwładniony – jestem przy domu urodzenia – stoję przy drzwiach i przyglądam się Markowi Hłasce – patrzymy na siebie z głęboką uwagą – przyglądam się wydelikaconym i pięknym rękom Marka – uświadamiam sobie, że, choć minęło osiemnaście lat (sic), kocham go jak dawniej – wzrusza mnie, że się postarzał – widać na nim zmęczenie życiem –
Wtorek, 15 lipca 1980
– wizje dziwacznych, nieuchwytnych w słowie, struktur – mnóstwo dziania się przy szafie – z układem wewnętrznych całości jak w starych sekreterach – ktoś wyjmuje te elementy – zwracam uwagę, żeby tych elementów nie poprzesta wiać – jest w pobliżu matka, ale jakby niewidoczna – widzę moją szafę biblioteczną – kobieta mówi, że szafie grozi rozwalenie się – moje mieszkanie, jakby na placu i to dwupoziomowym – konstatuję, że przestrzeń tego mieszkania jest ogromna – jakby nie do wydzielenia z przestrzeni publicznej – ktoś mi zadaje pytania w sprawie Marka Hłaski – w pytaniach zakłada się, że Marek w ukryciu przebywał w Polsce – gdy nominalnie był poza Polską – oburza mnie to założenie – mówię, że coś takiego insynuowała policja – ktoś opowiada pensjonarską historię miłości – traktuję to jak amatorski utwór literacki – analizuję jego narracyjne naiwności – wysuwani pomysły, jakby to można było w sposób prawomocny literacko opowiedzieć – widzę trzy możliwości – ktoś ma je wykorzystać w trzech wersjach tego utworu –
Środa, 28 października 1981
– przechodzę z Tadeuszem Sikorskim koło baru Praha – wykrzykuje coś nieprzyjemnego pod moim adresem facet, którego znam z widzenia – zdenerwowałem się – jesteśmy, ja i Tadeusz, koło domu siostry – przy szosie Mszczonowskiej w Skierniewicach – rozmowy z siostrą, jakieś sprawy – jadę pociągiem ze Skierniewic do Warszawy – ktoś taki jak Zofia Łapicka ciągnie mnie do drzwi wagonu – w następnym wagonie jedzie Marek Hłasko – ta kobieta wyskakuje ze zwalniającego pociągu – widzę Marka, ale w biegu nie wyskakuję – wzrusza mnie głos Marka – wykrzyknął on w warszawsko-pijackim żargonie jakieś dwa słowa – jestem na przyjęciu u pierwszej osoby w państwie – kto jest tą osobą, nie wiadomo – są goście i goryle – z daleka widzę otoczonego ludźmi Marka – obserwuję go, ale do niego nie podchodzę – po przyjęciu słyszy się komentarze do przyjęcia –
Niedziela, 26 września 1982
– ktoś mi przypomina, że nie dość pielęgnuję pamięć o Marku Hłasce – widzę fotografię Marka i matki jego dzieci – niżej są fotografie dwóch synów – dziwię się – o drugim dziecku Marka nic nie wiem – syna wiadomego też prawie nie znam – mieszkanie Rynek 32 w Skierniewicach – rozmawiam z Markiem – jest skupiony i poważny – mówię Markowi, że za ścianą mieszka córka Rudzińskiej – z mężem, oficerem milicji – przy nas są moja matka i Paweł Hertz – rozmawiają o moim wywiadzie dla gazety – oglądam gazetę, to organ młodzieżowy – Hertz nie ma do mnie pretensji o wywiad – jestem przy kiosku na Miedniewickiej w Skierniewicach – kioskarz jakby znajomy – prosi, żebym wszedł do środka – on musi na chwilę wyjść – jest w nim coś sympatycznego –
Środa, 15 grudnia 1982
– w grupie ludzi mówi się o mnie – mam prowadzić na nowo zajęcia uniwersyteckie ze studentami – rozważam tę możliwość – jesteśmy w mieszkaniu profesora – dziwne mieszkanie, dziwny profesor – żona profesora, starsza pani – rozpoznaje mnie po latach – mówi, że jej zaimponowałem – znam prawdziwe nazwisko malarki, która posługuje się pseudonimem – chodzę po ogrodzie lub cmentarzu – widzę obok siebie Marka Hłaskę – ma twarz bardzo postarzałego chłopca – myślę o jego wyglądzie z zatrwożeniem –
Środa, 22 grudnia 1982
– coś się dzieje – mam poczucie, że dzieje się to w Skierniewicach – jestem jak gdyby w rynku po stronie ratusza – i na Senatorskiej w pobliżu kościoła – ktoś mi pokazuje teksty Marka Hłaski – w formie szpalt – są w szpaltach narracje Marka o mnie – czuję się zawstydzony, że ich nie znam –
Czwartek, 8 listopada 1984
– pali się druga strona ulicy Widok – ogień przerzucił się na mój blok – rozmawiam na podwórku z sąsiadami – jestem z nimi w komitywie – nie ma popłochu – idę drogą w stronę Samic nad Rawką – są wiosenne roztopy – zbieram po drodze koszule do prania – ma mi je ktoś prać w Samicach – jestem u siebie w mieszkaniu – jest u mnie Marek Hłasko z młodym człowiekiem – do Marka odnoszę się z czułością i jednocześnie z dystansem – Marek wychodzi ze swoją ciotką Marią – i z jeszcze jedną starą kobietą – stoję na ulicy – Marek wrócił lub wróci do mojego mieszkania – chcę z nim omówić sprawę kluczy – trochę się boję – Marek zechce może zaanektować moje mieszkanie – nie chciałbym do tego dopuścić –
Niedziela, 13 stycznia 1985
– rozmawiam z Edkiem Redlińskim – wrócił statkiem – jest jeszcze na statku – towarzystwo młodych ludzi – młody człowiek wygłasza kazanie – chyba to ksiądz Jerzy Popiełuszko – w kazaniu mówi do mnie, Henryku – zachęca mnie do przemyślenia twórczości katolickiego pisarza – obserwuję Popiełuszkę w rozmowie z młodą dziewczyną – ma on niezwykły urok – zastanawiam się, czy nie jest podobny do Marka Hłaski – pogadujemy sobie – z grupką pisarzy jestem jakby nad Rawką – mamy parę minut do pociągu – spóźniamy się, gadanie trwa – prym wiedzie Wiesław Myśliwski – na przyjęciu opowiada coś Andrzej Kuśniewicz – widzę koło niego niziutką kobietę – pytam Zygmunta Trziszkę, czy to nowa żona Kuśniewicza – czytam tekst o czasach Franciszka Józefa –
Poniedziałek, 14 października 1985
– obserwuję człowieka, którego los społeczny jest dramatyczny – jest wynalazcą i racjonalizatorem – wszystko jest mu przeciwne – opiekuje się on porzuconym przez matkę dzieckiem – w trakcie zdarzeń okazuje się, że jest to Marek Hłasko – dostrzegam fizyczne podobieństwo faceta do Marka – Marek z przodu wyłysiał, ma na głowie narośl – wszystko dzieje się jak w teatrze – jestem koło kościoła w Skierniewicach – obok mnie kręci się Artur Międzyrzecki – poruszamy się jak w procesji – znaleźliśmy się na stacyjce Skierniewice-Atlee – ktoś nam objaśnia, w jakiej procesji uczestniczymy – procesja obchodzi dokoła całą parafię skierniewicką – należą do niej podmiejskie wsie – pojawia się odmieniony fizycznie Marek Hłasko – o coś walczy, na coś bluzga – Międzyrzecki wtyka mu do kieszeni monety – Marek popada w furię – monety odrzuca Międzyrzeckiemu w twarz – jestem w towarzystwie warszawskim – ktoś mi wręcza nylonowy worek – w worku znajduje się seria publikacji o Marku Hłasce – jest książka z jego fotografiami – są książki z reprodukcjami malarstwa światowego – obrazy nawiązują do czasu, kiedy żył Marek Hłasko – jest rodzaj naukowej książki o Marku – czytam to i włosy mi stają na głowie – wszystko czysta bzdura – książki nie mieszczą się już w worku – upycham je na siłę – obok plącze się Krzysztof Metrak – z amerykańskim senatorem – Metrak patrzy na mnie tępym wzrokiem –
Wtorek, 4 marca 1986
– czeka się na pogrzeb Marka Hłaski – zaglądam do Czytelnika, zebrało się sporo osób – zaglądam do Olimpii, tam też czekają ludzie w pogrzebowych strojach – wyglądam z Wiejskiej w stronę Nowego Światu – prawie niezauważalnie kondukt przeszedł w Aleje Ujazdowskie – Staś Cichowicz posadził mnie na ramieniu – prawie biegiem dogania kondukt – zsadził mnie z ramienia niedaleko placu Na Rozdrożu – jestem z Henrykiem Krzeczkowskim koło Królewskiej – Henryk jest szalenie serdeczny – widzę, jak Henryk wita się z chłopakiem – domyślam się, że to ktoś z jego dawnych znajomych – jestem w stołówce ZLP – na schodach zatrzymuje mnie rumiany żołnierz – mówi, że ma czas –
Poniedziałek, 24 marca 1986
– przechodzę z Teresą Pilotową przez podwórka skierniewickie – ona jeździ nad rzekę, nad rzekę jeżdżę ja – jest to jeżdżenie nad Rawkę – nad Rawkę jeździ się jakby wprost z restauracji warszawskich – nad Rawką przy drewnianym moście sprzed wojny stoją restauracyjne stoły – jeżdżę tam z Markiem Hłaską – Marek pokazuje mi książki, które mu ktoś podarował – przeglądam tytuły – zastanawiam się, kto te książki wybrał – widać w wyborze tytułów świadomy zamysł – z Markiem jestem związany – jest między nami dystans –
Czwartek, 3 kwietnia 1986
– mnóstwo twarzy, sprzętów domowych, przedmiotów – mam egzemplarz książki Adolfa Rudnickiego – określa on w niej swój stosunek do doświadczeń całego życia – mam koncepcję interpretacji tej książki – rozmawiam z Markiem Hłaskę na Ochocie – rozstajemy się na noc – rano znów mam się z nim spotkać – odbywa się pożegnanie z Felą Walczak (Lichodziejewska) – patrzy na mnie jej rodzina –
Środa, 11 czerwca 1986
– okolica Lasu Miejskiego w Skierniewicach – awanturuję się z Bohdanem Czeszką – o pisarstwo Marka Hłaski – niemal się tłuczemy – zjawia się Marek Hłasko – jakby się boczy na mnie, chce mnie przy sobie zatrzymać – popisuje się przede mną swoimi umiejętnościami w załatwianiu spraw – załatwia cztery bilety do kina – mamy iść do kina z kobietami – jestem na kursie, może na imprezie literackiej – w czymś narozrabiała Helena Zaworska, o czymś z nią dyskutuję – na jednej sali schodzą się dwie grupy ludzi, organizatorki w mojej obecności mówią o mnie, chronat – oburzam się i mówię, że nie powinny tak mówić – jestem dobrze wykształcony i rozumiem to osobliwe słowo – one patrzą na siebie – zaczynają ze mną dyskusję o powieści Litość Boga – wyciągam z tego wniosek, że znają Prozę z importu –
Poniedziałek, 30 czerwca 1986
– po wschodniej stronie rynku w Skierniewicach – wysłuchuję wykładu lub prelekcji o wychowaniu – słucha tego ze mną Zofia Reszkowa – gdzieś chcę iść, gdzieś mamy iść – jakby po wschodniej stronie Puławskiej w Warszawie – występuję w sztuce Marka Hłaski – może to adaptacja sceniczna jego utworów – wśród innych postaci przeważają aktorzy, których los Marek widzi z ironią i z dystansem – czuję uproszczenia w koncepcjach Marka, czuję także prostą prawdę tych koncepcji – doświadczam sytuacji bezwyjściowych – wiem, że jest to bezwyjściowość literacka –
Środa, 3 grudnia 1986
– z mieszkania Reszków w Skierniewicach patrzę na twarz młodego mężczyzny z wąsami – ma to być Adam Reszka – roztrząsam sprawę, ile w tej twarzy jest z ojca, ile z matki – jestem z Markiem Hłaską, on powrócił z Francji – przebywam wśród ludzi, którzy prowadzą literackie pismo i działają na emigracji – wiem, że Marek liczy na jakieś stanowisko – liczy na mnie – jest do mnie zdystansowany – zarazem widać w jego oczach uległość wobec mnie – obaj krążymy wokół siebie – przebywam w towarzystwie, w którym są Halina Mikołajska i Marian Brandys – gra się w karty, gra w karty Halina – ma włosy uczesane w koronę (sic) – Brandys chce jechać do domu, Halina niechętnie się podnosi – mówi się o pieniądzach na taksówkę – jestem w towarzystwie kobiet z „Życia Warszawy” – bluzgam na wypowiedź wdowy po Strugu – na pisarstwo Struga – panie solidaryzują się ze mną – chcą coś zrobić przeciwko takim osobom jak Strugowa (nic o niej nie wiem) –
Czwartek, 18 grudnia 1986
– odbywa się głosowanie nad ważnością edycji utworów czterech pisarzy – pierwsze miejsce w konkurencji z Markiem Hłaską uzyskuje Witold Gombrowicz – ktoś, chyba Stanisław Siekierski, chce Hłaskę przesunąć na trzecie lub czwarte miejsce – przeciwstawiam się takiej manipulacji, Hłasko ma być na drugim miejscu – patrzę na ucztowanie Halszki Wilczkowej, jej córki Joanny i jeszcze jakiejś kobiety – Joanna mówi coś dwuznacznego o mnie – częstuje mnie pomidorami – gdzieś podchodzi do mnie Jan Brudnicki – mówi mi, że wyjeżdża w podróż zagraniczną – spędziłem w towarzystwie noc w lokalu – Julek Stryjkowski, nie żegnając się z nikim, wychodzi – to wzbudza komentarze kobiet – chciałbym o coś Stryjkowskiego zapytać – zastanawiam się, czy go nie dopędzić –
Czwartek, 12 marca 1987
– jadę do Paryża z jakąś kobietą, z jakąś wycieczką – kobieta przewozi klucze, jakie jej dałem – przewozi kopertę ode mnie – także pieniądze w banknotach stuzłotowych – przy kontroli celnej coś ona o mnie mówi – jesteśmy w Paryżu – Paryż jest z odwołań do moich dawnych snów o Paryżu – odnajdujemy jakiś paryski adres – idę na miasto z kobietą z Paryża i z jej dzieckiem – trzeba odnaleźć Marka Hłaskę – mam nie tylko adres, mam rysunek domu, w którym Marek mieszka – prowadzę rozmowę w języku franglais – tłumaczy mi się, że Marek ma obowiązki – zauważam Marka – idzie on jako kelner lub pomocnik kelnera na salę restauracyjną – słyszy, że ktoś go szuka – Marek robi gesty, że jest zajęty – dociera do niego moje nazwisko – wtedy zaczyna się TANIEC – Marek niby idzie na salę i jednocześnie zbliża się do mnie – dzieje się coś niezwykłego – na taniec Marka patrzy kilkanaście osób – jest oczekiwanie – Marek „dotańczył się do mnie” – witamy się jakby zwyczajnie, przyglądamy się sobie – Marek kombinuje, jak zdobyć wolny czas, jak mnie ulokować – ja patrzę na jego figurę – na brodę, którą zapuścił –
Środa, 25 marca 1987
– rozmawiam z Pawłem Hertzem – mówi, że Leszek Szaruga dokonuje wolty politycznej – tłumaczę Hertzowi sytuację ludzi młodych – jestem z Myśliwskim w Skierniewicach – kręcę się po rynku, gdzie są aż dwie restauracje – na cześć, jeśli tak można powiedzieć, Marka Hłaski – stoję z Myśliwskim na ulicy Batorego – patrzymy na uroczystość powrotu Marka Hłaski – Marka otaczają pijacy – on sam wygląda promiennie i pięknie – patrzę na niego z radością – jestem ciekaw, czy Marek „przywłaszczy” mnie sobie – jednocześnie mam świadomość, że jestem związany z Myśliwskim – jestem jakoby w domu Marka – rozchodzą się goście pijacy – domownicy kładą nas spać w pokoju – Marek odnosi się do mnie z czułością, wygląda pięknie jak święty – Marek Hłasko gdzieś wyszedł – Marek Nowakowski przyprowadza mnóstwo młodych chłopców – oni chcą należeć do organizacji związanej z Markiem Hłaską – ci chłopcy rozmawiają na razie ze mną – szalenie się do mnie łaszą –
Poniedziałek, 30 listopada 1987
– dochodzą mnie zewsząd wiadomości o powrocie Marka Hłaski – zjawia się w wydawnictwach – ktoś z „Życia Literackiego” pyta mnie, czy utwory, które ktoś przyniósł w imieniu Marka, nie były już drukowane – „Polityka” otrzymała do druku utwory drukowane wcześniej – Maria Jentys opowiada, jak Marek zachowuje się w Iskrach – jestem z Markiem – Marek wygląda jak zażywny pięćdziesięciolatek – ma obrzękłą twarz, jest podobny do swojej matki, ma rzadkie włosy – spotykam go w lokalu, ma czerwony nos jak Wiesław Myśliwski lub Józef Ozga Michalski – między nami jest dystans, odczuwam wręcz obcość tego człowieka – opowiadam o Marku w kościele, słucha tego moja koleżanka ze studiów – zarzuca mi, że jej czegoś nie opowiedziałem, obrażona wybiega z kościoła – jestem z Renatą (Zdanowska) i z Pawłem Hertzem w lokalu – rozmawia z nami mężczyzna o dużej urodzie – zauważam Henryka Krzeczkowskiego – wygląda jak żywy, choć wiem, że umarł – zastanawiam się, jak to jest – jaki jest jego status ontologiczny – cieszę się jego widokiem – to jest drugi przypadek, że stykam się ze zmarłym jak z żywym – w sklepie oglądam zegarki – pytam, jaki zegarek jest najtańszy – ekspedientka pokazuje mi zegarek ceramiczny – nie mogę odczytać ceny – pytam o najdroższy zegarek zachodni – jestem w Spatifie, ma się odbyć pokaz filmu – ustawiono specjalnie stoły – siedzę pod oknem, obok mnie siedzi ktoś znany z widzenia – z daleka widzę Tomka Lengrena – może to pokaz jego filmu – wchodzą damy w wyszukanych strojach – słyszę nazwisko, Sława Przybylska – nie mogę pojąć, jak to się stało, że ona tak wygląda – facet koło mnie wypowiada jakby do siebie nieprzyjemne rzeczy pod adresem dam – jedna z nich reaguje oburzeniem – facet ma przed sobą kunsztowną salaterkę pełną marynowanych gąsek – pytam, czy coś takiego podają w Spatifie – on wyjaśnia, że grzyby przyniósł z sobą – chce mnie częstować – podsuwa mi naczynie nie z gąskami, lecz z prawdziwkami –
Sobota, 12 grudnia 1987
– żyję jakby wariantem innego losu (los wyminięty) – ten los wyznacza mi powrót Marka Hłaski – prowadzę wielką rozmowę z Andrzejem Kijowskim – o nowej prozie – on wysuwa ostateczną pretensję – to jest literatura ROZPACZY – mówię, tak, bo to jest literatura TRAGICZNA – dyskusja toczy się jakby w obecności mojej matki – idę do Lasu Pamięckiego – spotykam aktorów zbierających grzyby – rozmawiam jakby z Alicją Pawlicką – obserwuję sytuację między Gustawem Holoubkiem i Stasiem Włodkiem – Holoubek mówi, że Staś dobrze spełnia swoją rolę –
Poniedziałek, 9 maja 1988
– stoję z Bożeną Wahl, jest tak jakbyśmy się zatrzymali tańcząc walca – ona pyta, czy chcę, żeby mi zorganizowała wieczór z Januszem Głowackim – ona może to załatwić – jestem w jakimś olbrzymim mieszkaniu Jerzego Lisowskiego – Lisowski przekłada swoją publikację o Marku Hłasce do mojej walizki – pytam, dlaczego to robi – wyjaśnia, że dołączył to do moich materiałów bibliograficznych o Marku – rozmowa o pisarstwie Hłaski – o rzekomych konfesjach w Pięknych dwudziestoletnich – nagle ktoś dzwoni – wchodzi kobieta, wchodzi mężczyzna, jakbym go znał – mężczyzna mówi, że umawiał się ze mną w sprawie roboty – ale coś mu wypadło – on by chciał, żebym z robotą poczekał, kiedy będzie miał czas – intensywnie myślę, skąd go znam – co on miałby u mnie zrobić – domyślam się, że poznał mnie z nim Henryk Krzeczkowski – przyglądam mu się, jest podstarzały – ma sympatyczną twarz – widzę obrączkę na palcu – przychodzi mi na myśl, że on ma kłopoty małżeńskie –
Poniedziałek, 31 lipca 1989
– rozmyślam o swoim budżecie na sierpień – brakuje mi na jedzenie sto tysięcy złotych – Wiesław Myśliwski prosi mnie o opowieść o Marku Hłasce – w swojej opowieści dużo socjologizuję – z Marianem Pilotem lub z Jasiem Bernatem spaceruję po Warszawie – opowiadam o nieudanej podróży do Niemiec – doszedłem w opowieści do wjazdu zepsutym samochodem do Wrocławia – Marek Hłasko wrócił ze świata – rozmyślam o mężczyźnie, z którym Marek ostentacyjnie się przyjaźnił – żeby mnie drażnić – śmieję się w duchu – teraz tego typu zagrywki Marka będą mi obojętne – wiem, że nie będę zazdrosny o przyjaźń, której nie ma – jakby koło domu urodzenia obserwuję zachowania Marka – Marek jakby szuka kogoś po północnej stronie podwórka – myślę, że to nie jest gra przede mną – Markowi brak kobiety, do której przywykł seksualnie – myślę, że chodzi o Hanię Golde – Marek tarza się po ziemi – nie chcę patrzeć na jego udrękę – na ziemi widzę swoją kartę, którą do kogoś wysłałem – chyba to karta do Henryka Tomaszewskiego – może do Henryka Krzeczkowskiego – o Henryku Krzeczkowskim opowiada mi Paweł Hertz – znalazły się dokumenty, odsłonią się niektóre tajemnice życia Henryka – Henryk miał brata – dokumenty przechowuje Marian lub Marek Wrzeszcz – jestem wśród ludzi, szukam przyrządów do golenia – będę się golił na oczach obecnych – w towarzystwie jest Marek Hłasko, mówi coś do innych o moim goleniu – odezwania Marka są życzliwe dla mnie – kręcą się koło mnie znajome kobiety – przerywam golenie i zaczynam się golić od nowa – myślę o obecności Marka Hłaski –
Niedziela, 20 sierpnia 1989
– Bohdan Czeszko kręci się koło mnie – mówi, że 2 marca (sic) trzeba uporządkować grób Marka Hłaski – ja mogę dać pieniądze, do czegoś zobowiązuje się Olimpia – mówimy o grobie Haliny Mikołajskiej – jesteśmy przy grobie Bohdana Czeszki – grób wysoki – za szkłem widać dokumenty i odznaczenia – przyglądam się wszystkiemu – wrócił Marek Hłasko – przejmuję się jego powrotem ja, przejmuje prosta dziewczyna – Marek pojawia się i znika, śpi w moim łóżku – mówi się o jedzeniu dla niego – Marek rozmawia ze mną – przyglądam się jego stopie, jest jakby dziwna – biorę jego stopę do ręki – myślę o Marka wyglądzie – nie wiem, jak to teraz będzie – Marek będzie przychodził w nocy – będzie żądał, żeby być ciągle dla niego – żeby być do jego dyspozycji –
Niedziela, 5 sierpnia 1990
– widuję się z Markiem Hłaską – obaj pracujemy nad kompozycją kilku jego opowiadań – połączy się je w jedną całość – obmyślam tytuł całości – Marek odnosi się do mnie z respektem – trzymam w ręku książkę Stanisława Kowalewskiego – lub o Stanisławie Kowalewskim – czytam partię wierszowaną – z książką ma związek Helena Zaworska – poruszam się w wielkich przestrzeniach – jakbym oglądał miasto w Czechosłowacji – jakbym widział z lotu ptaka, z góry, Neapol lub inne miasto – przestrzenie wśród pól, działania, uczestnictwa – wykonuję zadania, tkwię w zdarzeniach –
Środa, 26 czerwca 1991
– w zakolu Rawki czołgam się w ciemnościach – przez chaszcze – po pamiątki po Marku Hłasce – po omacku znajduję pamiątki i dokumenty – słucham recytacji listów Marka Hłaski – myślę, że recytatorzy nie rozumieją tekstów Marka – zasłuchałem się w narrację Marka o dygnitarzach z lat pięćdziesiątych – ktoś został dygnitarzem za uratowanie sióstr Wahlówien – przed utonięciem – jakbym widział Marka i nie widział – trzymam w rękach jego synka – mały chłopiec mówi jak dorosły – my jesteśmy ze sobą nierozdzielnie związani – odbywa się sympozjum poświęcone Markowi Hłasce – schodzę z literatami z piętra – przede mną zejściem dla inwalidów schodzi Marian Brandys – Marian nie ma nogi, jest bez protezy – budynek jest świeżo zbudowany, stoi chyba w zakolu Rawki –
Czwartek, 7 listopada 1991
– przebywam z Markiem Hłaską – Marek przychodzi, odchodzi – spotykamy się na ulicach miasta, na ścieżkach i polanach w lesie – znam historie Marka z innymi ludźmi, jego przyjaźnie – rozumiem wszystko – wiem, że Marek jest wewnętrznie narzędziem swojego pisania – wchodzę do dużego mieszkania, widzę Łukasza Szymańskiego – on się do tego mieszkania przeprowadził – niżej lub wyżej mieszka Danuta Łukawska – ona martwi się o koszta uporządkowania parkietu – wizyta wiąże się z Markiem Hłaską – rozmawiam z Janem Kottem – gwałtownie mówię, jakim cudem jest ocieranie się o prawdę przez artystę, przez sztukę – dlatego artystów nie wolno zabijać – Kott nie oponuje – przeraża go moja gwałtowność – nad Przepaścią, albo jakby w kościele, Fela Lichodziejewska albo Renata (Zdanowska) przebiera w niezwykłym pieczywie – trudno to pieczywo kupić – zastanawiamy się, jak wrócimy z tego miejsca – Jerzy Lisowski chyba odjechał – jakby w mieszkaniu Lisowskiego zmywam hydrantem zabrudzoną ścianę – zabrudzenia sięgają pod sufit – żartuję, że lepiej byłoby od razu zmywać ścianę – albo nie srać pod sam sufit – zabrudzenie ściany zmywa się przyzwoicie –
Wtorek, 17 grudnia 1991
– patrzę na dwóch mężczyzn – przysłała ich do mnie Halszka (Wilczkowa) – oni mają jej powiedzieć, co się u mnie dzieje – stykam się z Alicją Dryszkiewicz, z kręgiem jej ludzi – są wśród nich Ewa Gaysinsky i jej mąż – raz jest wśród nich Marek Hłasko, raz go nie ma – wodzimy się po Warszawie, po mieście francuskim – może po mieście włoskim – chodzimy po lokalach, po kościołach – jesteśmy pod francuską ambasadą – zdumiewają mnie eksperymentalne pomniki – w postaci rzeźb na trotuarze, na chodnikach – prześladuje mnie rozlatujący się staruszek – on mnie atakuje, nie ma w nim żadnej siły – wśród mnóstwa ludzi leżę na posadzce – obok mnie leży Marek Hłasko – cieszy mnie jego fizyczna bliskość – Alicja Dryszkiewicz zapowiada przyjęcie, chodzimy po piętrach – ruch, zmienność, oczekiwanie – pośród wszystkiego myślę o obecności Marka Hłaski –
Wtorek, 31 grudnia 1991
– wiem, że Janusz Głowacki ulokował się z dwoma kobietami w domu pod Skierniewicami – może to dom mojego siostrzeńca Ryśka – na skrzyżowaniu Miedniewickiej i Mazowieckiej spotykam Ewę Zadrzyńską – będzie kłopot – trzeba coś zrobić, żeby Janusza nie skompromitować – rozmowy towarzyskie, różni ludzie – z Markiem Hłaską idę koło ogrodu Ambroziaka – Marek jest melancholijny – pyta, czym się martwię – mówię, przede mną katastrofa z zębami – Marek mówi o tym lekceważąco – idę pośród mnóstwa ludzi, korytarze, sale – szuka mnie Alicja Grajewska, coś dla mnie przygotowuje – Zdzisław Najder pokazuje mi tekst o sobie – zarzuca mu się udział w aferze – może przyjęcie od kogoś samochodu – mówię, że to przejaw zwyczajnych dziś rozgrywek politycznych – Najder daje do zrozumienia, że jestem naiwny – kogoś szukam pośród grupek ludzi – może szukam Janusza Głowackiego – może Marka Hłaski –
Poniedziałek, 13 kwietnia 1992
– powrócił Marek Hłasko – chce wiedzieć, jak się zmieniło moje pisanie – chce się zorientować, na czym polega nowa proza – mówię o transformacji mojej krytyki w coś bardziej literackiego – o prozie, której nie zna, mówię w relacjach do tej, jaką zna – powołuję się na twórczość Jerzego Andrzejewskiego – twórczość Andrzejewskiego można zrozumieć poprzez esej o Mussecie – pomyliłem nazwisko – mam na myśli innego pisarza francuskiego – mówię o Andrzeju Łuczeńczyku – wszystko, co o nim pisałem, drukuje się jako wstęp do Gwiezdnego księcia – drukowanie polega na malowaniu ściany w pokoju – ciemniejszy kolor ściany oznacza mój wstęp – o czymś ma świadczyć człowiek o nazwisku Kubica – ja nie znam tego człowieka – wybieram go dlatego, że mi się podoba jego nazwisko – przyszedł do mnie Marcin Bereza (syn zmarłego bratanka) – dziwię się, że Emilia wypuściła go samego na miasto – Marcin dziwacznie się wypowiada – chcę, żeby ode mnie zadzwonił do matki i powiedział, że u mnie jest – on się ociąga, czegoś nie chce powiedzieć – przychodzą goście, matka przygotowała jedzenie – trzeba brać samemu jedzenie na talerze – widzę, że talerze są brudne – biorę talerz, nie mogę go domyć – talerz jest oblepiony ziemią – niepokoję się tym stanem rzeczy – nie rozumiem, dlaczego tak się dzieje –
Czwartek, 7 maja 1992
– z perspektywy centrum Skierniewic patrzę na ulicę Miedniewicką – ulica ciągnie się u stóp rozległej góry (sic) – góra porośnięta lasem – zboczem góry jedzie kilku wagonowa kolejka w kierunku wschodnim – wychylani się – chcę wiedzieć, do jakiego punktu da się widzieć bieg kolejki – przy Marku Hłasce opowiadam o wspólnym z nim dniu – mówię, Marek zapowiedział, że następnego dnia będzie u ojca – Marek prostuje moje słowa – mówił, że następnego dnia będzie gdzie indziej – przyglądam się uważnie twarzy Marka – twarz Marka jakby nieznana, w jednym kolorze jak na malowidle –
Wtorek, 16 czerwca 1992
– dyskusja na skraju lasu lub parku – należę jakoby do tłumaczy dzieła pisarskiego świętego Jana Ewangelisty – uważam, że na to warto stracić życie – ktoś, chyba Paweł Hertz, mówi, że nazwisk tłumaczy świętego Jana się nie podaje – jest ich trzystu – godzę się, że przekład jest zbiorowym dziełem – zaszczytna jest przynależność do takiej zbiorowości – na ławce w parku, na ulicy w Warszawie, w poczekalni siedzę z nieznanymi kobietami – rozmowa – mówię, jak płaciłem w życiu za przyjaciół – mam na myśli Marka Hłaskę – nie mogłem latami wyjeżdżać za granicę – traciłem zagraniczne stypendia – wyrzucano mnie z pracy – kobiety jakoby słyszały coś o czymś takim jak historia moja i Marka – dokładnie nie mogę sobie niczego przypomnieć – widzę gdzieś kobietę, która mi przypomina Zosię, żonę Krzysztofa Gruszczyńskiego – patrzę na nią z daleka – ona siedzi ze spuszczoną głową – opowiadam komuś o Marku Hłasce – może opowiadam Markowi Słykowi, może jego matce – Markowi Hłasce zmarła matka, nie byłem na pogrzebie – mam się z nim zobaczyć – Marek Słyk lub może Zbigniew Kupis prosi mnie do siebie na obiad – wzdragam się, mam skrupuły – dyskutujemy o literaturze – Marek Słyk zarzuca mi sprzeczności w moich poglądach na literaturę – w ocenie jego powieści w maszynopisie –
Czwartek, 8 października 1992
– podróż na południe – film o Marku Hłasce, lektury Hłaski, rozmowy o nim – w filmach nadużycia wobec Marka – pani Helena Stachova opowiada o korespondencji z Markiem – pokazuje czeskie przekłady jego książek – w drodze powrotnej nocleg w hotelu, w pałacu – niska budowla – przestrzenna, otwarta z dwóch stron – przyjeżdża, zatrzymuje się Marek Hłasko – ciekaw jestem Marka – przyglądam mu się z daleka – Marek zaczyna rozmowę – mówi, pojedziesz ze mną – w Warszawie zajmiemy się naszymi sprawami – trzeba zadbać o wszystko – Marek mówi spokojnie, naturalnie – traktuje mnie jak swego – myślę o nim z troską, z tkliwością –
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy