Oniriada, czytane w maszynopisie, Twórczość 8/1997

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

ONIRIADA
(14.12.1995, 17.12.1995, 20.12.1995, 24.12.1995, 28.12.1995)

Czwartek, 14 grudnia 1995
– słowa utworu Dariusza Sośnickiego – słowa poezji – Dariusz Sośnicki broni Jewhena Michnowsky’ego – teksty młodych poetów o Dariuszu Sośnickim – o jego ludzkiej wyrozumiałości – czytam teksty korespondencji w gazetach – pisze się przeciw pisaniu Andrzeja Łuczeńczyka – przeciw absurdalnej narracji u Marka Słyka – wiem, że to atak na mnie – z placu Zamkowego patrzę w stronę wschod­nią – na grupę młodych ludzi – mówią o książkach – powtarzają nazwisko autora – jego książki mają powodzenie – nazwisko chyba jak moje – wyraźnie słyszę sylaby, reza – przed Domem Literatury coś się dzieje – stoję w bramie z Markiem Słykiem i jego bra­tem (sic) – słucha naszej rozmowy kobieta – Marek Słyk mówi o wizytach u brata – mógłby przychodzić do mnie – słucham Marka, patrzę na kobietę – z Jerzym Lisowskim mamy zjechać na rondo Nowego Światu – ma wsiąść Tadeusz Komendant przed ron­dem – zjeżdżamy od strony Muzeum Narodowego –

Niedziela, 17 grudnia 1995
– istnienie w siedmiu razach – w siedmiu egzemplarzach – istnienie w liczbie siedem – istnieję wjeździe pojazdu – w pociągu, w tramwaju – pociąg-tramwaj jedzie wprost na mnie – jedzie w nim Darek Bitner – na ulicy Wiejskiej widzę legowisko Darka – na bruku – na trotuarze pod arkadami – dziwię się, że policja na to pozwala – przechodzą pod arkadami trzej policjanci – moje mieszkanie puste – są resztki farby do malowania – chcę je wykorzystać – do zamalowania najbrudniejszych miejsc – pokój jest dzisiejszy lub dawny – z dzieciństwa, ze Skierniewic – na podwórku dzieciństwa widzę swoje kole­żanki, ze studiów – Fela Lichodziejewska mówi do naszej kole­żanki per pani – nie rozumiem tego – mówię do niej jak dawniej, ty – są koło nas dzieci – ktoś mówi, że do Paryża dochodzą egzempla­rze „Twórczości” – są w paryskiej bibliotece –

Środa, 20 grudnia 1995
– stragan w Alejach Jerozolimskich – ludzie przy straganie – wśród ludzi Janusz Głowacki, z kobietą – ktoś mnie wiezie po obrzeżach Warszawy – stare domy, ulica prawie wiejska, peryferie – nadjeżdża Janusz Głowacki – odnalazł mnie, gdzieś mnie zabierze – jazda, po obrzeżach, dookoła Warszawy – pusty rynek we wsi, w miasteczku – jakby gdzieś koło Żyrardowa – na rynku stoi szafa, kilka szaf – w szafie trzymam swoje ubranie – wiszą w szafie łachy, stare mundury – od czasu do czasu przyjeżdżam, zaglądam do szafy – chodzę po rynku – odchodzę z rynku, drogą na zachód – wracam – szafy ktoś przestawia – słucham rozmów właścicieli domów, zwierząt domowych – decyduję się na zabranie ubrania – w szafie coś się ciągle zmienia – dziwię się, że ubrania nie ukradziono – zagaduje mnie właściciel szafy – on wie, że mam w szafie ubranie – widywał mnie – szafę zostawia otwartą, z premedytacji – nikt mu nie wyrwie zamków – ubranie może w szafie zostać – mogę je zabrać – chcę je zabrać, gdzieś je zawiozę –

Niedziela, 24 grudnia 1995
– tłum na sali, na salach – tłum na ulicy – nad brzegiem rzeki, morza – słowa ludzi, między sobą, do mnie – mówi się o Berliozie – o cenach dzieł sztuki, dań na przyjęciu – spór o duże porcje, droższe – o małe porcje, tańsze – oczekiwanie, żebym fundował – stawiał wódkę, płacił – wykonuję mnóstwo czynności – mówię o sobie – para starszych ludzi, wyglądają nobliwie – mężczyzna nie może obyć się bez swojej kobiety – jest z nią, szuka jej w tłumie – zastanawiam się nad nim – on jest taki jak ja – jak ja kiedyś w młodości – prawie wierzę w jego namiętność – mówią do mnie Alicja i Bożena Wahl – opowiadają o dziwnościach mężczyzn – o ich obyczajach seksualnych – twarze Alicji i Bożeny młode, promienne – rozmawiam z nimi z radością, w podniece­niu – zrywam kawałek skóry, strupa ze stopy – wrzucam do wody, do rzeki – czerwona twarz kogoś znajomego – na twarzy, na głowie czerwona farba – zaschnięta krew – ścieram farbę z jego głowy, zmywam – jakby to Jurek Kulczycki, ktoś bliski – pokazuję jego czoło, mówię o nim –

Czwartek, 28 grudnia 1995
– podróżowanie z Marianem lub Kazimierzem Brandysem – jedzie się nad morze – podróż jak sprzed lat – lub dzisiejsza, tropem podróży dawnej – wspomina się Halinę Mikołajską – może jedzie się do niej – jestem przy domu siostry – drogą w stronę Zwierzyńca jadą wozy wesel­ne – wygląda to egzotycznie – siostra opowiada o swoim połogu, w szpi­talu – mąż Kazimierz wrócił skądś po latach – z wojny, może z więzienia – poród niebezpieczny – siostra zachowywała się dzielnie – jak kobiety dawniejsze – nie dawano jej zastrzyków – siedzę z wieloma osobami przy wielkim sto­le – Maria Renata Mayenowa prowadzi zajęcia ze stylistyki – wypowiadają się słuchacze – otrzymuję plik papierów – w papierach pytanie egzaminacyjne dla mnie – mam opisać właściwości stylistyczne prozy Józefa Mortona – mówię o naturze polszczyzny w jego debiu­cie – nazywam Spowiedź innym tytułem – mówię o relacji polszczyzny chłopskiej do pol­szczyzny literackiej – słucha mnie Wiesław Myśliwski – brakuje mi czasu na charakterystykę zmian stylu u Mortona – mówię, że debiut zauważył Jerzy Andrzejewski – opowieść o samobójstwie kogoś – z kręgu Jerzego Andrzejewskiego – idziemy przez plac Zamkowy – narzekam na trudności mówienia o stylu – Mayenowa na to, co to dla pana – pan się urodził w Karczewiu – dziwię się, że interesuje się moją biografią – tylko skąd wymyśliła sobie Karczew –

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content