Oniriada, czytane w maszynopisie, Twórczość 9/1999

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

ONIRIADA
(9.6.1997, 10.6.1997, 11.6.1997, 12.6.1997, 13.6.1997)

Poniedziałek, 9 czerwca 1997
– z ludźmi, raz z jednymi, raz z drugimi – przestrzenie miasta, przedmieścia – trzeba być u Bohdana Czeszki, u jego rodziny – powinno się odbyć pijaństwo, jak to z nim – jedzie się do Czeszki, do Julka Żuławskiego – po drodze projekt wizyty u rysownika – kobieta uważa, że ja nie mogę iść do niego – mnie się boją malarze, rysownicy – nie rozumiem tego – myślę, że to wymysł kobiety – jakby Dom Literatury – wielka restauracja, pokoje gościnne, bary – sala jakby teatralna – jakby wielka sala szkolna – z jednej strony scena, z drugiej szkolna tab­lica – w barze znajome kobiety – Jadzia Włodkowa, dolicza do rachunku dziesięć procent – wyjaśnia ten pomysł – z Domu Literatury giną noże – kelnerki, barmanki muszą pokrywać koszta – kelnerka widziała, ktoś dziś wyniósł dziesięć noży – ma jutro u siebie imieniny – noży już nie zwróci – pokój gościnny, jakby mój pokój – patrzę na meble – ktoś wstawił kredens – myślę, czy mi się na coś przyda – przygotowania do przyjęcia – znajome kobiety przynoszą wielki półmisek – na półmisku groszek, nieznana jarzyna – mówi się, że po sałatkach będzie chłodnik – po chłodniku danie pod nazwą bergol – nie wiem, co to ma być – mówię, teraz tęskni się za dawnym jedze­niem – dawnych potraw teraz już nie ma –

Wtorek, 10 czerwca 1997
– krąg wokół mnie – relacje między mną i kimś, czymś – jakby czas wojny, jakby czas Marka Hłaski – o Marku wiadomość – zdecydował się na wyjazd – pojedzie z kimś do Niemiec – w buncie, w proteście – jadę z Powiśla na północny dworzec – patrzę na swoje dokumenty – złożyłem widocznie papiery na wyjazd – dokumenty wydane w Skierniewicach – mój pierwszy adres, jak w dzieciństwie – Miedniewice, gmina Skierniewice – myślę, policja musiała wszystko sprawdzać – zbadano, że tam od dzieciństwa nie miesz­kam – jestem na dworcu – wiem, że Marek jest w pobliżu – wie lub nie wie, że jestem gotów od wyjazdu – może mamy się pożegnać – mam jechać z nim, mam jechać osobno – widzę Marka i nie widzę – czuję, że jest blisko –

Środa, 11 czerwca 1997
– dużo ludzi, tłok – dużo spraw, rozmowy – mam przygotować przemówienie – o Janie Drzeżdżonie – przygotowuję tekst przemówienia – mówi się o książkach – o działaniach w sprawie książek – paczkę książek niesie Marian Pilot – mówi, że trzeba przenieść dużo paczek – rozmawia ze mną Jarosław Iwaszkiewicz – namawia na kupno swoich dzieł – zamawiam dziesięć kompletów – dla siebie, dla innych – rozmyślam o motywach tej transakcji – to jest korzyść, dla Jarosława, dla nas wszyst­kich – pertraktacje z Pilotem, z jego towarzystwem – rozmawia ze mną Halszka (Wilczkowa) – jest ubrana w sutą suknię – mówi o Joannie – Joannę zaprosił na obiad Gustaw Holoubek – Halszka się spieszy – chce czekać na Joannę, na koniec obiadu – myślę, Halszka troszczy się nadmiernie o córkę – patrzę na Halszkę na ulicy – myślę o niej – pertraktacje z wieloma ludźmi – trzymam w ręku garnek z jedzeniem – puszczam garnek – garnek spada bardzo powoli – chcę to zademonstrować po raz drugi – nie jestem pewien, czy się uda –

Czwartek, 12 czerwca 1997
– patrzę na wielkie pojemniki – są to groby zmarłych na raka – stoją w rzędach, w lesie – las jakby znany – na jednym z grobów napis, Jelcyn – to ktoś z rodziny Borysa Jelcyna – trochę mnie dziwi, że ten grób w Polsce – jeździ się windą w moim budynku – nie wiadomo, po co te jazdy – mijam się z sąsiadami, wind kilka – w budynku, w Alejach Jerozolimskich, jeden wielki sklep – ma się odbyć uroczystość – w gigantycznym wnętrzu stoją stoły z poczęstunkiem – przechodzę przez całą salę – kłaniam się kobietom – one mnie muszą znać z widzenia – dzwonię do Julka Stryjkowskiego – Julek mówi głosem umierającego – śmieje się, że do niego zadzwoniłem – mówię, dzwonię, bo miałem zadzwonić – Julkowi poprawia się głos – kręcę się po rynku w Skierniewicach, po Sena­torskiej – nie wiem, jak się tu znalazłem – w oknach kościoła widzę wielkie butelki wód­ki – myślę, księża przygotowują wódkę na święta – brat lub bratanek opowiada o dwóch wojskowych – jeden jest z orientalnego kraju – poznaje nasz kraj, uczy się – brat lub bratanek jest nim oczarowany – mówi, że powinienem go zobaczyć – nie sprzeciwiam się – nie wiem, co będzie – istnieję tu i teraz – na rynku, między rynkiem i kościołem – istnieje tylko ten czas, czas przed świętem –

Piątek, 13 czerwca 1997
– opowieść po opowieści – opowieść o Niemcu i Polce – Polka ma jakąś funkcję – Niemiec uderza ją szpicrutą po łydkach – Polka naciąga Niemcowi kapelusz na uszy – toczą się opowieści o wojnie, opowieści skier­niewickie – jadę z kimś ulicą Mazowiecką – przez tereny Instytutu Sadownictwa – przez dawne pola Strakacza – słuchałem opowieści lekarki – patrzę na nią – idzie w stronę skierniewickiego szpitala – skończyła studia medyczne bez matury – w czasie studiów w Zurychu odbyła kurs pie­lęgniarski – opowieść o inżynierze Drewnowskim – pokazuje mi się linie wysokiego napięcia – teren skierniewicki – można rozpoznać poprzeczne ulice, które pow­staną – zbliżamy się do wschodnich krańców miasta – ze mną jest lwica o wyglądzie krowy – lwica została w tyle – wśród drzew linia kolejowa – jedzie pociąg, płynie prąd – lwica przechodzi przez płot – odczuwam drżenie serca – pociąg przejechał – lwica przelazła szczęśliwie przez płot – biegnie do mnie – przyciska swój krowi pysk do mojej twarzy – szlochamy z radości, lwica i ja – ściskam jej pysk –

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content