Otępienie, kłamstwo, Twórczość 1/1971

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

OTĘPIENIE, KŁAMSTWO

Adam Augustyn, Wdzięczność. Miłosierdzie, Kraków 1970

Jeśli Orła i orzełka (1964) uznałoby się za powieść o przyrodzonym darze wyobraźni i widzenia, Poganina (1967) za powieść o przygodzie z wymyśloną filozofią, Mojego przyjaciela Staszka (1967) za powieść o egzystencji bez sen­su, to dwie małe powieści Wdzięczność. Miłosierdzie należałoby nazwać utwo­rami o kompletnym otępieniu i o kłamstwie. O ile jednak w trzech pierwszych przypadkach nie było powodów do wątpienia, że autor napisał akurat to, co chciał napisać, w czwartym wątpliwości takie mogłyby się przytrafić każdemu, kto by z pisarstwem tego autora zetknął się po raz pierwszy. Ktoś taki miałby prawo pomyśleć, że Wdzięczność to utwór o konflikcie pokoleniowym, a Miłosierdzie to jeszcze jedna wersja nieustającej tragedii niegdysiejszych „kolumbów”. Takie pomyślenie musia­łoby wzbudzać jednocześnie poważne obawy co do pisarskiej ewolucji Adama Augustyna, byłby to jednak nie pierw­szy przykład obaw, jakie się rodzą, gdy się śledzi koleje twórczości młodych pi­sarzy. Najpierw zwracają oni bardzo często uwagę tym, co dane od Boga i natury, potem już tylko nudzą pozor­nie własnymi zdobyczami umysłu i ser­ca. Szpikować utwór literacki pomysła­mi z dyskusji spod znaku psiej gwiaz­dy, okropność. Iść w literacki sukurs starszym kolegom po piórze, którzy sa­mi sobą znudzili się do cna, żałość nad żałościami.

Wystarczy jednak przypomnieć sobie to i owo z wcześniejszych utworów Augustyna, zwłaszcza zbawcze dla czło­wieka funkcjonowanie rozmaitych absurdów, jakim człowiek może się poddać, żeby nie rozumieć Wdzięczności i Miłosierdzia całkiem naiwnie. Skoro można uzależnić swoje postępowanie od swoistego pasjansa z domowych jajek (Mój przyjaciel Staszek), można zidio­cieć także w inny sposób, na oko mniej oczywisty.

Gdy się o tym pamięta, powstaje możliwość rozumienia Wdzięczności ja­ko utworu o kompletnym otępieniu. Dwaj bohaterowie i dwaj narratorzy Wdzięczności nie znajdują się w kon­flikcie pokoleniowym, lecz w stanie nieporozumień, które przy kompletnym otępieniu są czymś jak najbardziej na­turalnym. Stary biuralista Wolański wierzy w swoje biuro, jak dawniej wie­rzono w Boga, w Prawdę, w Piękno i w Dobro. Młody, rzekomo buntownik, Adam Bo jarzy n niczego innego nie pragnie, jak poczuć się w biurze Wolańskiego na swoim bezpiecznym miej­scu. Obydwaj są jak ojciec i syn i od­czuwają nawet coś w rodzaju ojcowsko-synowskich uczuć. Gdzież tu mówić o jakiejś choćby możliwości rzeczywiste­go konfliktu. Tylko drobne nieporozu­mienia sprawiają, że Adam Bojarzyn musi odejść z biura. Z pewnością jed­nak znajdzie sobie inne biuro i spełni się jego marzenie: „Teraz moim normalnym stanem będzie posiadanie. Nie to było ważne, że mam blisko tysiąc sześćset złotych, lecz że za miesiąc zawsze będę miał tyle samo i jeszcze za miesiąc, i jeszcze, przez całe życie” (s. 61). Stary Wolański także z pewno­ścią znajdzie jeszcze przed emeryturą kogoś, kto go w biurze zastąpi, jak mógłby go zastąpić Bojarzyn, gdyby nie owe nieporozumienia.

Nieporozumienia literackie co do sen­su utworu mogą wynikać stąd, że otę­pienie prezentuje autor bez odrobiny świadomości otępienia. W absurdalnym świecie Stanisława Zielińskiego ukryta jest świadomość absurdu. Nie ma siew każdym razie żadnych wątpliwości, że Zieliński opowiada świat absurdalny. U Augustyna ludzie kompletnie otępiali (obydwaj narratorzy Wdzięczności) opo­wiadają o sobie tak, jak by byli inteli­gentni, wrażliwi, szlachetni i mądrzy. Stary Wolański cierpi prawie jak czło­wiek, że wyrzucił z pracy Bo jarzy na. Bo jarzyn opowiada o sobie, jakby krzywda spotkała kogoś, kto rzucił na szalę wszystko, co ludzkość wymyśliła najlepszego na swój temat. Umiejętność posługiwania się słowami, z których uleciało znaczenie, pozwala im nie mieć żadnych podejrzeń, że dusze ludzkie zo­stały w nich zastąpione duszami sta­tystycznymi. Autor jednak zadbał skrupulatnie o to, żeby miary duszy staty­stycznej w niczym nie przekroczyli. Intrygujące, przy takiej interpretacji Wdzięczności, stają się aluzje, zawarte w imieniu i nazwisku Adama Bojarzyna.

Żeby literacko uratować Miłosierdzie, trzeba doszukać się w nim charakteru par ody stycznego. Na oko nie jest to wcale widoczne. Z dwoma wyjątkami wprawdzie, kiedy parodystyczność jest niewątpliwa. Epizod z gestem światoburczych strzałów na polowaniu: „Na­ładowałem i strzeliłem, i znowu nała­dowałem, kropiłem jak opętany raz za razem, aż się dziwiłem, że też się te chmurzyska nie rozwalą, nie rozlecą w strzępy, w puch. – To dla Boga Ojca – mówiłem – to dla Ducha Świętego, to dla Syna… Uważaj, jeden ładunek zostaw dla siebie! – pomyślałem i par­sknąłem śmiechem” (s. 188-189). I cały tekst reportażu z PGR Jelonki, który narrator, dziennikarz i pisarz Henryk Kaleta chce z siebie w kacu wydusić.

W epizodzie ze strzelaniem parodiuje Augustyn sławną scenę z zamierzonym światoburczym samobójstwem Mateu­sza Delarue z Dróg wolności Sartre’a. Parodia jednej z najokrutniejszych kart literatury dwudziestego wieku jest w utworze Augustyna mimo efektywno­ści dosyć myląca. Miłosierdzie nie ma nic wspólnego z Drogami wolności. Żadnego z kłopotów Mateusza Delarue Henryk Kaleta nie byłby w stanie nawet rozumieć. Jego kłopot najważniejszy to kłamstwo owego reportażu, który musi z siebie wypocić. Parodystyczność tek­stu tego reportażu konkretyzuje obiekty parodii, o które w Miłosierdziu może chodzić, jeśli ma to być w całości utwór parodystyczny. Bo historię życia Henryka Kalety, który miał trudne dzieciństwo w domu mistrza szewskie­go w miasteczku, jeszcze trudniejszą młodość w partyzantce i przeżywa „wiek męski, wiek klęski” jako dziennikarsko-literacki wyrobnik pióra, opowiada się w utworze Augustyna prawie serio, prawie sentymentalnie, prawie tak, jak to robili i czasem robią jeszcze pisarze pokolenia młodzieży wojennej. Dziesięć lat temu mógłby taką historię opowie­dzieć Tadeusz Różewicz, może Tadeusz Konwicki, dziś jeszcze mógłby ją opo­wiedzieć Bogusław Kogut.

Sądzę jednak, że fragmenty Miłosier­dzia w sposób oczywisty parodystyczne pozwalają dostrzec parodię w całej hi­storii Henryka Kalety, który pociesze­nia i miłosierdzia szuka u ładnej i wy­rozumiałej barmanki, traktującej go tym, czym traktować powinna każdego dobrze rozumiejąca swój zawód barman­ka. Henryk Kaleta nie przypomina jednak Konsula z Pod wulkanem Lowry’ego. On pije dlatego, że po trud­nym dzieciństwie nie może się przyzwyczaić do dobrej żony. Także dlate­go, że barmanka Jola jest podobna do ciotki Meli, która nieoficjalnie była także jego macochą. I przede wszyst­kim dlatego, że trzeba napisać ów nieszczęsny reportaż, który będzie kłam­stwem od początku do końca. Chyba więc nie z przejęcia się losem starszych kolegów po piórze napisał Augustyn swój utwór. Chyba zamarzyła mu się literacka zemsta za poczucie wyższości, z którym się obnoszą z racji swoich ciężarów biografii.

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content