copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
PISARSKOŚĆ
Z planowanego tytułu mojej wypowiedzi (Pisarskość a naukowość) zachowuję tylko jeden człon, pisarskość.
Drugi – naukowość – sytuuję w pojęciu dyskursywności, którą postponuję w niepublikowanych wcześniej uwagach pod tytułem Dyskursywność, wygłoszonych podczas sesji na Uniwersytecie Warszawskim (w listopadzie 1998).
Czytam maszynopis Dyskursywności po bez mała trzech latach, nic dodać, nic ująć.
Każdy język dyskursywny – w czasach dzisiejszych – jest martwy od urodzenia, składa się ze słów zredukowanych, wydrążonych, przemysłowo zunifikowanych jak fabryczne frytki, od razu prawie bez reszty zużytych.
Bronię w swojej wypowiedzi niezależności słowa poezji i twórczego pisarstwa od totalnego Wszechdyskursu i wszystkich dyskursów poszczególnych, więcej jeszcze, wypowiadam się jednoznacznie za wyższością słowa poezji i pisarstwa nad takim słowem, które w swoich użytkach i zastosowaniach dyskursywnych pretenduje do wyższości i sobie ją bezpodstawnie uzurpuje.
W uzurpacjach przodują nauki (użytkowe dyskursy rzadko zdobywają niezbędny autorytet), dotyczy to zwłaszcza nauk humanistycznych, czyli tych, dla których głównym przedmiotem poznania jest słowo.
Szczególna zbieżność przedmiotu poznania z narzędziami poznawczymi, które w słowie i przez słowo mogą istnieć, poddaje w konsekwencji naturalną wyższość (język poezji) sztuczności i podrzędności (język naukowy), stwarzając równocześnie możliwość uzurpacji i okazję dla arogancji, która staje się remedium na poczucie poznawczego niespełnienia.
Na to poczucie niespełnienia żadnego remedium być nie może, jego nie da się uniknąć, skoro przedmiotem poznania nie do wyminięcia muszą być słowo i język, czyli fenomeny i kategorie o takim stopniu ontologicznej i epistemologicznej komplikacji i niedostępności jak człowiek, świadomość, Bóg, materia, życie, śmierć.
Sokratesa nie tylko należy cytować, ale i pamiętać, że sens jego formuły jest do dziś i będzie aż do końca kresem poznania, czyli realnie jedynym możliwym celem wszystkich wysiłków poznawczych.
Z tego co mówię, powinno wynikać, że moim celem nie jest deprecjacja lub degradacja nauk, dyskursów, komentarzy i przypisów.
Wszystko to musi istnieć, żeby w nieskończoność można było dochodzić do prawdziwego zrozumienia formuły Sokratesa.
Ona definiuje w sposób trwały kondycję człowieka i ludzkości, mam na myśli kondycję epistemologiczną.
Cel mojej wypowiedzi jest skromny i mały, apeluję w imię hasła, znaj miarę, tę miarę.
Ujawniam więc dezaprobatę dla arogancji i związanych z nią nadużyć uzurpatorstwa, które chwalebne lub chybione wysiłki poznawcze przekształca w złudzenie osiąganego celu, w takie poznanie, które miałoby dawać prawo do pouczeń i – horrendum – do przejawów intelektualnej samowoli.
Skoro poznawanie słowa, języka, sztuki, czyli poznawanie człowieka, świadomości, życia i śmierci nie może istnieć i nie istnieje poza słowem, językiem, sztuką, jedno i drugie – przedmiot poznania i rezultat poznawczy – powinny istnieć w podobny sposób i podlegać co najmniej podobnym procedurom wartościowania, jak to się dzieje, na przykład, ze sztuką dramatopisarską i sztuką teatralną.
Może zresztą powinno to dotyczyć wszystkich zakresów poznania, czyli wszystkich nauk, chociaż takie założenie skazywałoby na większą odwagę niż ta, do której jestem zdolny.
Kogóż dałoby się przekonać, że prawo Newtona i równanie Einsteina można by uznać za największe arcydzieła pisarstwa.
Hasłu – znaj miarę – nie wypada się sprzeniewierzyć, trzeba więc wrócić do tego zakresu, w którym odległość od oczywistości nie jest na tyle zawrotna, że nie ma szans, żeby kogokolwiek do oczywistości przekonać.
Z sugestii, że poznawanie i wartościowanie pisarstwa powinno podlegać takiemu samemu wartościowaniu, jak samo pisarstwo, wynikałoby coś takiego jak względna porównywalność dyscyplin artystycznych z dyscyplinami naukowymi.
Mogłoby to radykalnie ubezpodstawnić pretensje pisarstwa do wyższości nad naukowością i pretensje nauk do wyższości nad pisarstwem i tym samym zmodyfikować wewnętrzne hierarchie w jednych i w drugich.
W naukach mogłoby to być istne trzęsienie ziemi.
W dyscyplinach artystycznych (ograniczam się do pisarstwa) oznaczałoby to dodatkowe splendory uczoności dla wielu twórców, wymienię pewną liczbę polskich nazwisk bez ładu i składu (Zofia Nałkowska, Maria Dąbrowska, Jarosław Iwaszkiewicz, Jan Parandowski, Julian Przyboś, Witold Gombrowicz, Teodor Parnicki, Czesław Miłosz, Hanna Malewska, Paweł Hertz, Tadeusz Różewicz, Kazimierz Hoffman).
W dyscyplinach naukowych mogłoby dojść do Bóg wie czego, aż strach pomyśleć. Pozwolę sobie na żarty.
Może uczonych ewidentnie niepiśmiennych trzeba by zdegradować albo tylko neutralnie przekwalifikować na pedagogów (niekoniecznie akademickich), na bibliotekarzy, księgarzy, dziennikarzy (ten fach nie wymaga u nas sztuki pisania), prelegentów oświatowych.
Wtedy katedry mogłyby zostać przyznane pisarzom z praktycznymi kompetencjami uczonych, takim na przykład – tu nie potrzeba ukrywać nazwisk – jak Tadeusz Boy-Żeleński, Karol Irzykowski, Ludwik Fryde, Paweł Jasienica, Paweł Hertz, Jan Strzelecki, Jerzy Kwiatkowski i – z żywych, jeszcze niestarych – Zbigniew Machej, Jerzy Łukosz, Szymon Wróbel, Cezary Kęder (nie wymieniam tych, którzy sami katedry mają na oku).
Trzeba przy takich pomysłach wyraźnie dopowiedzieć, że pisarskości nie rozumiem banalnie, nie kojarzę jej z ładnością lub ozdobnością pisania, ze zwyczajną –poprawnościową – literacką kulturą słowa.
Język pisarski (twórczy) to jest zupełnie co innego niż konwencjonalna literacka sprawność słowa, którą dlatego tak imponuj ą dzisiejsi francuscy filozofowie, że nawet ona jest wśród uczonych prawdziwą rzadkością.
Tacy myśliciele jak Michel Foucault lub Jacques Derrida mogą nią – literacka sprawność słowa – szpanować na cały świat.
Pisarskość należy rozumieć niemal identycznie jak głębokie – ukryte – rygory języka poetyckiego, co nie ma nic wspólnego z jakąkolwiek poetyckością.
Wyjaśnienie, jak należałoby rozumieć pisarskość i język pisarski wymagałoby skomplikowanych wywodów.
Posłużę się więc eksplikacją jednego z dwudziestowiecznych pisarzy, który znakomicie uchwycił różnicę między pisarstwem i niepisarską krytyką literacką.
Praca pisarza zależy od najrozmaitszych – przewidzianych i nie do przewidzenia – okoliczności, gdy tymczasem krytyk niepisarz może sobie wyznaczyć dowolny czas wykonywania swojej pracy.
Ta prosta eksplikacja jest szczególnie przydatna dla wszystkich ludzi piszących – pisarzy i niepisarzy – dlatego, że oni sami dla siebie mogą mieć swój znak rozpoznawczy.
Dla innych, dla czytających, nie jest to ułatwienie.
Rozróżnić w słowie efekty pracy pisarza i niepisarza jest tak samo trudno, jak z każdym twórczym rozpoznaniem i wartościowaniem słowa.
To sztuka, jeszcze bardziej rzadka i tajemnicza niż samo twórcze pisanie.
Jak dowieść, że każde słowo Witolda Gombrowicza – także to w Opętanych, także to w Dzienniku – jest pisarskie, że każde słowo Gustawa Herlinga-Grudzińskiego jest w każdym napisanym zdaniu niepisarskie.
Wiem o tym i może nawet mógłbym tego dowieść, ale i tak nie przekonałbym nikogo z tych, którzy sami z siebie nie potrafią tego rozpoznać.
Kto nie odróżnia zdań pisarskich w felietonach Adolfa Rudnickiego i niepisarskich w felietonach Kazimiera Brandysa (który niezależnie od tego jest mistrzem słowa literackiego), tego się nie przekona do twórczego pisarstwa.
Kto nie rozpoznaje zdań Heleny Boguszewskiej i zdań Jerzego Kornackiego we wspólnie pisanych dziełach, temu się nie wytłumaczy, czym się różni sztuka pisania od maniackiego wyrobnictwa.
Kto nie widzi różnicy między słowem Hansa-Georga Gadamera i słowem Michela Foucaulta, ten nie zgodzi się z zagadkowością takiego stanu rzeczy, że posługując się jak najsprawniej pozornie podobnym słowem pisanym można być albo prawdziwym pisarzem jak Johannes Bobrowski, albo literatem z zawodu jak Siegfried Lenz.
Pisarstwo od niepisarstwa oddziela głęboka – ukryta, prawie tajemna – natura samego języka, z czego tak wspaniale zdaje sobie sprawę Erich Fromm w książce Zapomniany język.
Fromm jest zdania, że „zapomniany język”, język naszych snów, język pełny, czyli język sam z siebie – ze swej natury – symboliczny został bezpowrotnie utracony.
Jest w tym wiele prawdy, ale i wtedy wolno myśleć, że prawdziwe pisarstwo jest niedoskonałą i może nawet niemożliwą próbą odnalezienia lub tylko odnajdywania śladów tego języka.
One istnieją w snach, poza nimi są bardziej widoczne w języku mówionym niż w pisanym, w pisanym są zauważalne u tych, którzy go wyczuwają i potrafią trafić na jego ślady, czyli są lub mogą być pisarzami.
Posługuję się pewnym zestawem napomknięć i sugestii, które, może, mogą dać komuś coś do myślenia.
Chcę zakończyć jaskrawym uproszczeniem, język pisarski jest z gruntu przeciwny językowi naukowemu, czyli z programu dyskursywnemu.
Przeciwieństwo polega na wymijaniu dosłowności, która w naukach jest w najwyższej cenie, chociaż i w naukach jest ona zaledwie – bardziej praktyczną niż filozoficzną – możliwością słowa.
Ona – na domiar złego – nie jest tak cenna, jak się w naukach sądzi.
Ona w każdym razie jest mniej cenna niż – chociażby tylko przybliżona – pełność słowa, czyli jego naturalna wieloznaczność.
Tylko takie słowo mogło być fundamentem pierwszej kreacji, którą poprzez pisarskość i poprzez sztukę chce się w mizernej postaci powtórzyć.
Mizerne powtórzenia są pułapem naszych możliwości, dlatego mogą być i są naszą największą chlubą.
2001
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy