Pisarskość, dwusłowie, Twórczość 12/2001

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

PISARSKOŚĆ

Z planowanego tytułu mojej wypowiedzi (Pisarskość a naukowość) zachowuję tylko jeden człon, pisarskość.

Drugi – naukowość – sytuuję w pojęciu dyskursywności, którą postponuję w niepublikowanych wcześniej uwagach pod tytułem Dyskursywność, wygłoszonych pod­czas sesji na Uniwersytecie Warszawskim (w listopadzie 1998).

Czytam maszynopis Dyskursywności po bez mała trzech latach, nic dodać, nic ująć.

Każdy język dyskursywny – w czasach dzisiejszych – jest martwy od urodzenia, składa się ze słów zredukowanych, wydrążonych, przemysłowo zunifikowanych jak fabryczne frytki, od razu prawie bez reszty zużytych.

Bronię w swojej wypowiedzi niezależności słowa poezji i twórczego pisarstwa od totalnego Wszechdyskursu i wszystkich dyskursów poszczególnych, więcej jeszcze, wypowiadam się jednoznacznie za wyższością słowa poezji i pisarstwa nad takim sło­wem, które w swoich użytkach i zastosowaniach dyskursywnych pretenduje do wyż­szości i sobie ją bezpodstawnie uzurpuje.

W uzurpacjach przodują nauki (użytkowe dyskursy rzadko zdobywają niezbędny autorytet), dotyczy to zwłaszcza nauk humanistycznych, czyli tych, dla których głów­nym przedmiotem poznania jest słowo.

Szczególna zbieżność przedmiotu poznania z narzędziami poznawczymi, które w słowie i przez słowo mogą istnieć, poddaje w konsekwencji naturalną wyższość (język poezji) sztuczności i podrzędności (język naukowy), stwarzając równocześnie możli­wość uzurpacji i okazję dla arogancji, która staje się remedium na poczucie poznaw­czego niespełnienia.

Na to poczucie niespełnienia żadnego remedium być nie może, jego nie da się uniknąć, skoro przedmiotem poznania nie do wyminięcia muszą być słowo i język, czyli fenomeny i kategorie o takim stopniu ontologicznej i epistemologicznej kompli­kacji i niedostępności jak człowiek, świadomość, Bóg, materia, życie, śmierć.

Sokratesa nie tylko należy cytować, ale i pamiętać, że sens jego formuły jest do dziś i będzie aż do końca kresem poznania, czyli realnie jedynym możliwym celem wszystkich wysiłków poznawczych.

Z tego co mówię, powinno wynikać, że moim celem nie jest deprecjacja lub degra­dacja nauk, dyskursów, komentarzy i przypisów.

Wszystko to musi istnieć, żeby w nieskończoność można było dochodzić do praw­dziwego zrozumienia formuły Sokratesa.

Ona definiuje w sposób trwały kondycję człowieka i ludzkości, mam na myśli kondycję epistemologiczną.

Cel mojej wypowiedzi jest skromny i mały, apeluję w imię hasła, znaj miarę, tę miarę.

Ujawniam więc dezaprobatę dla arogancji i związanych z nią nadużyć uzurpatorstwa, które chwalebne lub chybione wysiłki poznawcze przekształca w złudzenie osią­ganego celu, w takie poznanie, które miałoby dawać prawo do pouczeń i – horrendum – do przejawów intelektualnej samowoli.

Skoro poznawanie słowa, języka, sztuki, czyli poznawanie człowieka, świadomo­ści, życia i śmierci nie może istnieć i nie istnieje poza słowem, językiem, sztuką, jedno i drugie – przedmiot poznania i rezultat poznawczy – powinny istnieć w podobny spo­sób i podlegać co najmniej podobnym procedurom wartościowania, jak to się dzieje, na przykład, ze sztuką dramatopisarską i sztuką teatralną.

Może zresztą powinno to dotyczyć wszystkich zakresów poznania, czyli wszyst­kich nauk, chociaż takie założenie skazywałoby na większą odwagę niż ta, do której jestem zdolny.

Kogóż dałoby się przekonać, że prawo Newtona i równanie Einsteina można by uznać za największe arcydzieła pisarstwa.

Hasłu – znaj miarę – nie wypada się sprzeniewierzyć, trzeba więc wrócić do tego zakresu, w którym odległość od oczywistości nie jest na tyle zawrotna, że nie ma szans, żeby kogokolwiek do oczywistości przekonać.

Z sugestii, że poznawanie i wartościowanie pisarstwa powinno podlegać takiemu samemu wartościowaniu, jak samo pisarstwo, wynikałoby coś takiego jak względna porównywalność dyscyplin artystycznych z dyscyplinami naukowymi.

Mogłoby to radykalnie ubezpodstawnić pretensje pisarstwa do wyższości nad na­ukowością i pretensje nauk do wyższości nad pisarstwem i tym samym zmodyfikować wewnętrzne hierarchie w jednych i w drugich.

W naukach mogłoby to być istne trzęsienie ziemi.

W dyscyplinach artystycznych (ograniczam się do pisarstwa) oznaczałoby to do­datkowe splendory uczoności dla wielu twórców, wymienię pewną liczbę polskich na­zwisk bez ładu i składu (Zofia Nałkowska, Maria Dąbrowska, Jarosław Iwaszkiewicz, Jan Parandowski, Julian Przyboś, Witold Gombrowicz, Teodor Parnicki, Cze­sław Miłosz, Hanna Malewska, Paweł Hertz, Tadeusz Różewicz, Kazimierz Hoffman).

W dyscyplinach naukowych mogłoby dojść do Bóg wie czego, aż strach pomyśleć. Pozwolę sobie na żarty.

Może uczonych ewidentnie niepiśmiennych trzeba by zdegradować albo tylko neu­tralnie przekwalifikować na pedagogów (niekoniecznie akademickich), na biblioteka­rzy, księgarzy, dziennikarzy (ten fach nie wymaga u nas sztuki pisania), prelegentów oświatowych.

Wtedy katedry mogłyby zostać przyznane pisarzom z praktycznymi kompetencja­mi uczonych, takim na przykład – tu nie potrzeba ukrywać nazwisk – jak Tadeusz Boy-Żeleński, Karol Irzykowski, Ludwik Fryde, Paweł Jasienica, Paweł Hertz, Jan Strzelecki, Jerzy Kwiatkowski i – z żywych, jeszcze niestarych – Zbigniew Machej, Jerzy Łukosz, Szymon Wróbel, Cezary Kęder (nie wymieniam tych, którzy sami katedry mają na oku).

Trzeba przy takich pomysłach wyraźnie dopowiedzieć, że pisarskości nie rozu­miem banalnie, nie kojarzę jej z ładnością lub ozdobnością pisania, ze zwyczajną –poprawnościową – literacką kulturą słowa.

Język pisarski (twórczy) to jest zupełnie co innego niż konwencjonalna literacka sprawność słowa, którą dlatego tak imponuj ą dzisiejsi francuscy filozofowie, że nawet ona jest wśród uczonych prawdziwą rzadkością.

Tacy myśliciele jak Michel Foucault lub Jacques Derrida mogą nią – literacka sprawność słowa – szpanować na cały świat.

Pisarskość należy rozumieć niemal identycznie jak głębokie – ukryte – rygory ję­zyka poetyckiego, co nie ma nic wspólnego z jakąkolwiek poetyckością.

Wyjaśnienie, jak należałoby rozumieć pisarskość i język pisarski wymagałoby skomplikowanych wywodów.

Posłużę się więc eksplikacją jednego z dwudziestowiecznych pisarzy, który zna­komicie uchwycił różnicę między pisarstwem i niepisarską krytyką literacką.

Praca pisarza zależy od najrozmaitszych – przewidzianych i nie do przewidzenia – okoliczności, gdy tymczasem krytyk niepisarz może sobie wyznaczyć dowolny czas wykonywania swojej pracy.

Ta prosta eksplikacja jest szczególnie przydatna dla wszystkich ludzi piszących – pisarzy i niepisarzy – dlatego, że oni sami dla siebie mogą mieć swój znak rozpoznaw­czy.

Dla innych, dla czytających, nie jest to ułatwienie.

Rozróżnić w słowie efekty pracy pisarza i niepisarza jest tak samo trudno, jak z każdym twórczym rozpoznaniem i wartościowaniem słowa.

To sztuka, jeszcze bardziej rzadka i tajemnicza niż samo twórcze pisanie.

Jak dowieść, że każde słowo Witolda Gombrowicza – także to w Opętanych, tak­że to w Dzienniku – jest pisarskie, że każde słowo Gustawa Herlinga-Grudzińskiego jest w każdym napisanym zdaniu niepisarskie.

Wiem o tym i może nawet mógłbym tego dowieść, ale i tak nie przekonałbym nikogo z tych, którzy sami z siebie nie potrafią tego rozpoznać.

Kto nie odróżnia zdań pisarskich w felietonach Adolfa Rudnickiego i niepisarskich w felietonach Kazimiera Brandysa (który niezależnie od tego jest mistrzem sło­wa literackiego), tego się nie przekona do twórczego pisarstwa.

Kto nie rozpoznaje zdań Heleny Boguszewskiej i zdań Jerzego Kornackiego we wspólnie pisanych dziełach, temu się nie wytłumaczy, czym się różni sztuka pisania od maniackiego wyrobnictwa.

Kto nie widzi różnicy między słowem Hansa-Georga Gadamera i słowem Michela Foucaulta, ten nie zgodzi się z zagadkowością takiego stanu rzeczy, że posługując się jak najsprawniej pozornie podobnym słowem pisanym można być albo prawdziwym pisarzem jak Johannes Bobrowski, albo literatem z zawodu jak Siegfried Lenz.

Pisarstwo od niepisarstwa oddziela głęboka – ukryta, prawie tajemna – natura samego języka, z czego tak wspaniale zdaje sobie sprawę Erich Fromm w książce Zapomniany język.

Fromm jest zdania, że „zapomniany język”, język naszych snów, język pełny, czy­li język sam z siebie – ze swej natury – symboliczny został bezpowrotnie utracony.

Jest w tym wiele prawdy, ale i wtedy wolno myśleć, że prawdziwe pisarstwo jest niedoskonałą i może nawet niemożliwą próbą odnalezienia lub tylko odnajdywania śladów tego języka.

One istnieją w snach, poza nimi są bardziej widoczne w języku mówionym niż w pisanym, w pisanym są zauważalne u tych, którzy go wyczuwają i potrafią trafić na jego ślady, czyli są lub mogą być pisarzami.

Posługuję się pewnym zestawem napomknięć i sugestii, które, może, mogą dać komuś coś do myślenia.

Chcę zakończyć jaskrawym uproszczeniem, język pisarski jest z gruntu przeciwny językowi naukowemu, czyli z programu dyskursywnemu.

Przeciwieństwo polega na wymijaniu dosłowności, która w naukach jest w naj­wyższej cenie, chociaż i w naukach jest ona zaledwie – bardziej praktyczną niż filozo­ficzną – możliwością słowa.

Ona – na domiar złego – nie jest tak cenna, jak się w naukach sądzi.

Ona w każdym razie jest mniej cenna niż – chociażby tylko przybliżona – pełność słowa, czyli jego naturalna wieloznaczność.

Tylko takie słowo mogło być fundamentem pierwszej kreacji, którą poprzez pisarskość i poprzez sztukę chce się w mizernej postaci powtórzyć.

Mizerne powtórzenia są pułapem naszych możliwości, dlatego mogą być i są na­szą największą chlubą.

2001
Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content