Płody edukacji, Twórczość 02/1959

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

PŁODY EDUKACJI

Bohdan Czeszko, Edukacja niesentymentalna. Wybór opowiadań, Warszawa 1958

Ze wszystkich możliwych sensów odpowiedzialności pisarza za słowo naj­bardziej bliski jest mi jego sens dosłowny. Pisarz określa się każdą stroną swego dzieła, każdym, zdaniem, każdym słowem niemal. Od dawna myślę so­bie o takim rodzaju krytyki, w którym poddawałoby się analizie nie kompleksy dzieł, nie dzieła same, lecz poszczególne zdania. Na razie na swój prywatny użytek kolekcjonuję takie jednozdaniowe cytaty, z których według mego mniemania można by wydedukować wszystko, co wyraża danego pisarza. Może tkwi w tym zarodek pomysłu na częściowe rozwiązanie konfliktu między skończonością indywidualnych możliwości lekturowych a nieskończonością zasobów światowego piśmiennictwa? Może biedny bohater Dżumy, który w cią­gu całego życia nie zdołał napisać pierwszego zdania swej powieści, nie jest wcale taki śmieszny? Nie każdy przecież musi być pisarzem i nie każdemu musi się udać to pierwsze zdanie. Pisarstwo, tak jak życie, jest przecież udanym albo i nieudanym rezultatem nader przypadkowego zbiegu okoliczności. Podcho­dząc do rzeczy realnie, nie należy wyśmiewać tych, którzy mają możliwość poznawania literatury pięknej tylko z nazwisk autorów i tytułów ich dzieł. Z odpo­wiedzialnie układanych tytułów dzieł literatury pięknej można wiele wyczy­tać: historię stylów, historię filozofii, cechy społeczne i indywidualne osobo­wości twórcy. Rzetelna interpretacja udanego tytułu może wyjaśnić tyle samo, co interpretacja całego dzieła. Jakże wymowna jest na przykład taka kon­frontacja tytułów: Węzły życia, Nowele włoskie, Noc, Pogranicze powieści i Nr 16 produkuje, Węgiel, Penicyllina, Kierunek natarcia.

Dywagacje powyższe nasunęły mi się przy lekturze książek Bohdana Czeszki, najbardziej wyczulonego na wagę słowa pisarza młodej generacji. Czeszko lubi pieścić słowa jak stary snycerz swoje wytwory. Jest w nim zresztą więcej rozkochania w kształcie słów niż przebiegłości w ich używaniu, choć i tej mu nie brak. Smakoszostwo formalne rzuca się jedynie bardziej w oczy. W nowej prozie nie spotyka się już zdań tak niemal perwersyjnie cyzelowa­nych pod względem formalnym, jak takie oto pierwsze z brzegu u Czeszki: „Rzeka w tym miejscu łagodnym zakołem opływała górę Atan i bulgotała wśród głazów, które stoczyły się ze zbocza obrywanego co roku przez wio­senną powódź”. Smakuje się tu jak w starych wierszach kształt samogłosek otwartych, spółgłosek dźwięcznych, rytm zdania i nobliwość owego „łagodnym zakołem”. Radzą zresztą usłyszeć, jak Czeszko mówi lub śpiewa słowo „cześć!”. Czeszko obnaża w nim całą swoją fonetyczną lubieżność językową, którą mniej jawnie demonstruje w każdym swoim zdaniu. Myślę, że u Czeszki wy­czucie sensu słowa jest konsekwencją wyczucia jego kształtu. W jego sformu­łowaniach sugestywniejsza jest ładność niż mądrość czy odkrywczość. Mądro­ścią błyska zresztą Czeszko częściej w sformułowaniach podsłuchanych niż wymyślonych. Najmądrzejsze zdanie Pokolenia to owo ludowe powiedzenie doktora Konstantego: „Słowem: niech się wlecze, aby się nie szargało”. Czeszkę urzekła uroda formalna tego powiedzenia, aczkolwiek jego sens był mu co najmniej obcy. W Czeszce jest materiał na najbardziej rasowego epika, jego myślicielstwo jest dużo bardziej pośledniego gatunku. Nic nie mogłoby być bardziej szczęśliwe dla przyszłości jego sztuki, jak wyciągnięcie z dotychczasowej edukacji wniosku Franciszka Bacona: „Nie chcę wierzyć niczemu, co zostało przepisane ponad okolicznościami ludzkiego doświadcze­nia. Chcę się zdać na oczy, chcę widzieć okoliczności wypadków i wierzyć tylko w to, co zobaczyłem”. Wszystko wskazuje na to, że Czeszko jest bliski wyciągnięcia takiego wniosku. Szkodliwa sprzeczność w jego postawie między empiryzmem z natury a swoistym sentymentalizmem mimo woli zostałaby w ten sposób szczęśliwie zlikwidowana.

To, co nazywam sentymentalizmem u Czeszki, wynikło u niego z braku wewnętrznej odporności na doświadczenie, z nadmiaru wrażliwości. Tytuł pierwszej książki Czeszki (Początek edukacji) nie oznacza niestety spokojnej i skromnej konstatacji faktu. Przeciwnie, jest tak nabrzmiały liryczną emfazą (patrzcie, co wytrzymałem na początku), że przypomina mimo wytworności literackiej gromki krzyk: „Śmierci nie ma!”. Krzyk ten wybuchnął zresztą w Pokoleniu. Tu epickość jest już tak fałszywa, że tytuł powinien być pisany z wykrzyknikiem. Wiarę przeciwstawił Czeszko doświadczeniu, złudzenia przy­brały pozór rzeczywistości. Robociarz Stach, który widział głowy ludzkie obcięte szpadlem, szczebiocze o życiu jak pisklę: „Warsztat przecież pozo­stanie. Odejdą Bergowie, Słupeccy, Koleta. Powróci Sekuła. Wtedy jak damy po robocie… Nie będzie to fuszerka niemiecka, ale robota ze sznytem. Fabryka stanie się jak jedna rodzina. Pójdą z niej pomiędzy ludzi przedmioty mocne, trwałe na sto lat, pięknie wykończone, o bogatych, miłych dla oka kształ­tach”. Najnowsza książka Czeszki, w której podsumowuje autor swój dotychczasowy dorobek pisarski, powinna się więc raczej nazywać Edukacja, sentymentalna. Byłoby to zgodne z prawdą stwierdzenie stanu rzeczy. W Edukacji niesentymentalnej pobrzmiewa liryczne zawodzenie. A naprawdę nie słychać już zawodzenia w ostatnich opowiadaniach Czeszki. Naukowa roz­prawa o kicie jest już w sposób rzetelny epicka i szkoda, że autor nie zachował pierwotnego tytułu utworu, Ballada o kicie (pierwodruk w „Przeglą­dzie Kulturalnym”).

Z nowych opowiadań, z doboru dawnych, z charakteru drobnych zmian, które do dawnych opowiadań zostały wprowadzone, da się wyczytać świa­domą tendencję epicką – można by powiedzieć – antysentymentalną i antyliryczną. W trochę dwuznacznych i zawoalowanych Krzewach koralowych było to zresztą także widoczne.

W Krzewach koralowych refleksja zdominowała sentymenty. Narrator Opo­wieści katorżniczej bardzo rozsądnie rozważa mechanizm młodzieńczych urzeczeń. „A więc można powiedzieć, że nie wątpiłem nigdy w zdanie Rudolfa, wtedy gdy. je wypowiadał. Mój sceptycyzm odzywał się dopiero wówczas, kie­dy obumierał urok żarliwości, z jaką zostało wypowiedziane. Proces ten trwał czasem latami. (…) Czasami wiedziałem o niesłuszności jego sformułowań, a mimo to zachowywałem milczenie, przekonany, że prawdopodobnie poza pozornym błędem kryje się dalekosiężny, słuszny i piękny zamysł”. W Kło­potach władzy narrator, tym razem sam Czeszko, jeszcze głębiej określi przyczyny moralnej kapitulacji wobec doświadczenia. „Pójdę do armii – myślałem – ponieważ w armii mną będą dowodzili, a zakres mych obowiązków będzie jasno określony regulaminem. Mojej rozlazłej duszy potrzebny jest rozkaz”. Krzewy koralowe są wszakże jako sens tytułu niedopowiedziane, aluzyjne i wieloznaczne. Po zadufanej pewności Pokolenia musiał nastąpić okres wzmożonych wątpliwości.

Wątpliwość i niepewność spotęgowały w Czeszce poczucie wagi słowa. Nie­które opowiadania z Krzewów koralowych świadczą o obsesyjnym lęku Czeszki przed nadużyciem słowa. Czeszko czai się jak lis, żeby nie zrobić żadnego fałszywego kroku. Ta niepewność po pewności jest u Czeszki więcej niż sympatyczna. W znakomitym opowiadaniu Wielka budowa i stary człowiek pointa jest majstersztykiem wyrachowania pisarskiego.

„– Ty myślisz, że on przywykł? – spytał Tadeusz. – Jak można przy­wyknąć do takiej biedy? Ty myślisz, że on przywykł…

– Ba – powiedziałem – gdyby to ludzie nie przywykali”.

W tej poincie ozdobił Czeszko precyzyjność wypowiedzianego prowokacyjnością niedopowiedzenia. Określoność stwierdzanego faktu wywiódł z nie­określonych możliwości, które ten fakt przekreślają. W tym odwołaniu się do możliwości, które rzeczywistość eliminuje, jest sporo kokieterii, ale nie ma to nic wspólnego z dawniejszym podstawianiem urojeń w miejsce faktów. Najnowszy Czeszko ma szacunek tylko dla faktów.

Już w opowiadaniu Przelanie krwi za ojczyzną jakże inaczej widział do­świadczenia wojny. Sentymentalne wybujałości zostały zredukowane, z mgła­wicy heroicznych emocji wyłonił się kształt rzeczywistego doświadczenia. „Jak to taniutko wychodzi – myślałem. – Żyję oto i nie zginąłem ani z tchórzostwa, jak ten idiota Michałko, ani z gorliwej odwagi – jak porucznik. A przy tym wszystkim mam wiele zasługi i chwały”. Heroizm został odsunięty w sferę niezrealizowanych możliwości, do których można platonicznie wzdychać. „Ogarnął mnie nagły ostry żal, że nie jestem razem z nimi i nie jadę na twardej skorupie maszyny w pięknym, grzejącym mocno słoń­cu wiosny, ku rychłemu zwycięstwu. Nigdy nie mogłem sobie dostatecznie wygodzić ani wtedy, ani przedtem, ani później”. Dostatecznie wygodzić można sobie przy decyzjach ostatecznych, ale ostateczność jest – jak wiadomo – sprawą końca, nie kontynuacji. Warunkiem kontynuacji jest kompromis. Doświadczenia, które mają dalszy ciąg, są rezultatem kompromisu. Sztuka życia jest sztuką wyboru kompromisów, które stręczą się w całym podziwu godnym bogactwie. Prawdę tę uznał Czeszko za pewnik i na nim zbudował konstrukcję dwóch swoich najlepszych nowych opowiadań: Naukowej roz­prawy o kicie i Złodzieja. Życie toczy się w nich na fali kompromisów, które płyną raz wezbranym nurtem, raz tak skąpym, że ledwie umożliwiają trwanie.

Wie o tym filozoficzny złodziej – Słoń-Apostoł. „Jestem młodym i silnym mężczyzną. Moje siły i możliwości chciałbym obrócić na pożytek dla społe­czeństwa. Chcą mieć za to trzy posiłki dziennie, własny dach nad głową, ubranie i trochę luźnych pieniędzy na uprzyjemnienie sobie życia. Tej umo­wy nikt ze mną nie chce zawrzeć. Nie chcą nic ode mnie, poza tym, abym dał im święty spokój, i nie chcą mi dać trzech posiłków, kąta i odzieży. Muszę zatem zdobywać jedzenie i odzież, a także kwaterę, wbrew ich woli, ponieważ, jeśli jestem, powinienem żyć. Pozostaje mi oszustwo i kradzież. Oszustwo nią w sobie podły smak tchórzostwa. Pozostaje kradzież”. Słoń-Apo­stoł nie chce do końca rezygnować z prawa wyboru kompromisów, zachowując we wszelkich okolicznościach niejaką wykwintność duszy. W jego sytuacji wykwintność ta ma zresztą posmak uroczego kabotyństwa. Jestem jak naj­bardziej za kabotyńskimi grymasami Czeszki, który stara się niekiedy sło­dzić okrucieństwo faktów. Jest to perspektywa na kpiarstwo, a kpiarzem po trosze musi być każdy rasowy epik. Zalążkowe kpiarstwo Czeszki ma urok całkiem swoisty. Nie dziwię się, że młoda dziedziczka z opowiadania Synowie zwróciła uwagę na robociarza, który na pytanie, kto będzie rozbierał budo­wany przez niego z rozkazu Niemców barak, odpowiedział jak najbardziej dystyngowanie: „Łaskawa pani pozwoli, że ten fragment pracy pozostawimy do wykonania jej lokatorom z parteru”. Ostatecznie kabotyństwo tej odpo­wiedzi strawił bądź co bądź całkiem seriozny towarzysz jej autora. Można by więc mieć nadzieję, że na kpiarstwo będzie sobie mógł Czeszko pozwolić. Odrobina kpiny jest nieodzowna dla tego, kto wierzy tylko w to, co zobaczył.

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content