Pochwała Maciąga, Twórczość 1/1964

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

POCHWAŁA MACIĄGA

Włodzimierz Maciąg, Opinie i wróżby, Proza i krytyka polska dnia bieżącego, Kraków 1963

Unicestwianie tego, co jest, stało się umiejętnością, którą człowiek dzisiej­szy opanował w stopniu najdoskonal­szym. Ta umiejętność jest tak niebez­pieczna, że człowiek czuje się zmuszo­ny mobilizować całą swą energię mo­ralną, żeby tę umiejętność potępić. Potępienie moralne aktów unices­twiania daje niejakie rezultaty i dlate­go istnieje jeszcze, co istnieje. Nie można unicestwiać, przynajmniej w sensie moralnym, bezkarnie, można natomiast bez żadnego sprzeciwu unie­możliwiać, żeby coś zaczęło istnieć. Te refleksje ogólne wydają mi się jak najbardziej na miejscu, gdyby ktoś w sposób uczciwy chciał zabrać głos w sprawach krytyki. Krytyka jest dziś umiejętnością, tak to trzeba określić, uniemożliwioną. Nie jest przesadą, gdy się raz po raz stwierdza, że krytyki nie ma. Tylko uczciwie byłoby powie­dzieć równocześnie, że jest niemożli­we, żeby była. U nas akurat sprawa wygląda w ten sposób, że jest tylko kilku ludzi, co do których można przypuszczać, że mają niejakie dane, żeby krytykę uprawiać. We wszelkich naszych dyskusjach ta właśnie oko­liczność jest z gruntu pomijana. Mówi się o wszystkim, tylko nie o tym.

Według mego rozeznania Włodzi­mierza Maciąga można chyba zaliczyć do tych kilku osób, które od lat z uporem i samozaparciem starają się dowieść, że mogliby uprawiać kryty­kę. Ponieważ jest to akurat maksi­mum tego, co możliwe, należałoby przede wszystkim uczcić osobę i fakt. Na dobrą sprawę przecież trzeba mieć źle w głowie, żeby na drodze największych wysiłków i wyrzeczeń po­twierdzać jedynie, że ma się dane do uprawiania jakiejś działalności. Uwa­żam, że mam prawo tak napisać, po­nieważ w identyczny sposób oceniam swoją sytuację. Wystarczyłaby odro­bina wyrachowania, żeby zająć się zwyczajnie czym innym. Któż zliczy te dziesiątki i setki ludzi, którzy prze­myślnie potraktowali krytykę nie na serio i jedynie jako sposób na załat­wienie sobie czegokolwiek innego w życiu. Kilka przypadkowych publika­cji pseudokrytycznych i gotowy za­łącznik dla biur personalnych najroz­maitszych pożytecznych instytucji. Do­szło nawet do tego, że studenci po­zbawieni skrupułów wpadają na po­mysł wykazania się okolicznościowym artykułem na przykład dla uzyskania stypendium. Czasem nie potrzeba przy tym splamić się jakąkolwiek lekturą, bp wystarczą jakieś ogólne dywaga­cje na temat, czy literatura jest dob­ra czy zła. A do tego wystarczy znać ze słyszenia trzy nazwiska, a na opi­nię – dobrze czy źle, można się zdecydować samemu w zależności od te­go, z którą wystąpić lepiej. Po takim artykule jest się pasowanym na kry­tyka i potem można już spokojnie myśleć o czym innym, co może przynieść prawdziwy pożytek.

Maciąg zawód krytyka chce trak­tować serio i choć zdaje chyba sobie sprawę z wszystkich niemożliwości, przyjął wprost niewiarygodne cięża­ry i upokorzenia tego zawodu. Jak może, przeciwstawia się temu wszyst­kiemu, co świadczy, że zawód ten jak żaden inny uległ gruntownemu sprostytuowaniu. Przede wszystkim, co do tego nie można mieć żadnych wątpli­wości, Maciąg rzetelnie pracuje. Takie stwierdzenie byłoby obelgą, gdyby można było je odnieść do wszystkich, żeby użyć właściwego słowa, funk­cjonariuszy krytyki. Ono oznacza jed­nak (czuję się w prawie o tym są­dzić) coś absolutnie wyjątkowego. Większość przygodnych funkcjonariu­szy krytyki z całym bezwstydem uprawia hochsztaplerstwo. Trochę wstyd o tym pisać, bo także hoch­sztaplerzy napiętnują hochsztapler­stwo. Zaufanie społeczne do krytyki zostało do tego stopnia pogrzebane, że trzeba dziś wielu lat pracy, żeby przynajmniej indywidualnie zasłużyć na zaufanie czytelników. Pretendować do krytyki to znaczy dziś dowodzić każdym napisanym słowem, że się nie kłamie. Moje pochwały Maciąga by­łyby znów obelżywe, gdyby w kry­tyce nie trzeba było zaczynać wszyst­kiego od początku. Maciąg dorabia się zaufania u czytelników. Nie prze­inacza faktów, nie pisze o tym, na czym się nie zna, nie używa pojęć, których nie rozumie, unika słów, któ­re nic nie znaczą, i tak dalej, i tak dalej.

W tym wszystkim chodzi mi o zwy­czajne rudymenty. Co do mnie, zga­dzam się z Maciągiem niesłychanie rzadko w sposobie rozumienia pisarzy i ich dzieł. Zaufanie nie polega jed­nak na tym, żeby rzeczy identycznie rozumieć. Wystarczy wierzyć, że ktoś drugi mówi to, co myśli i to myśli z dobrą wolą poznania jakiegoś faktu czy zjawiska. Nie będę ukrywał, że niejednokrotnie stanowisko Maciąga wobec różnych zjawisk literackich oceniam jako krytyczną bezradność. Dałoby się przytoczyć niejeden przy­kład takiej bezradności. Chociażby ocenę Przygody w kolorach Czeszki i Benka Kwiaciarza Marka Nowakowskiego. Powieść Czeszki traktując Maciąg jako tekst banalny a z jego wy­wodów wynika, że nie zauważył, co w tym tekście najważniejsze. Dla mnie powieść Czeszki jest najpełniej­szym zapisem literackim najrozmait­szych argumentacji konformizmu i oportunizmu z tak zwanego minionego okresu. Czeszko wyczerpał niemal wszystkie możliwe, od wulgarnych poczynając, na filozoficznych kończąc, argumentacje tego typu. Rzetelny ich zapis jest dla mnie o wiele warto­ściowszy niż wszystkie negatywne oceny takich argumentacji. Maciąg zauważa jedynie, że w swoich ocenach Czeszko nie jest oryginalny. Jakaż oryginalność była tu jednak możliwa.

Z Nowakowskim sprawa jest jesz­cze bardziej przykra i rażąca. Maciągowi nawet na myśl nie przychodzi, że Nowakowski jest ostatnim człowie­kiem, który cokolwiek potrafiłby wymyślić „pod modę” i dla takiego czy innego literackiego czy intelektualne­go konceptu. Wietrzyć u Nowakowskiego świat literacko wymyślony to znaczy przyznać się, że się samemu nie często odstępuje od biurka, przy którym się czyta i pisze. Ta pomyłka Maciąga jest zresztą bardzo znamien­na. Maciąg, jak przystało na krako­wianina, jest najzupełniej przekonany, że prawdziwy pisarz wymyśla litera­turę, zmieniając co najwyżej miejsce przy biurku na miejsce w bibliotece uniwersyteckiej. Nawet język Nowakowskiego nie wydaje się Maciągowi prawdziwy i w tak zwanym życiu podsłuchany. Rozkoszni są ci krakow­scy intelektualiści. Niedawno Henryk Vogler w podobny sposób potraktował prozę Edwarda Stachury. A swoją drogą zazdroszczę, że w Krakowie można jeszcze być święcie przekona­nym, iż wszelka literatura powstaje w podobny sposób jak u Tomasza Man­na.

Wspomniałem o języku, a to akurat problem u Maciąga ogólniejszy. Po­myłka z Czeszką i Nowakowskim wy­niknęła z niewrażliwości krytyka na język prozy. To nie tylko krakowskie sentymenty sprawiły, że dla Maciąga Filipowicz pisze lepiej niż Czeszko. Maciąg jest prawdopodobnie o tym święcie przekonany, ponieważ styl prozy ma u niego niewiele wspólnego z językiem. Dla niego utwór prozatorski to przede wszystkim pomysł intelektualny, wyrażony w kompozycji i fabule. Stąd tak ważna dla Maciąga deklaracja: „Fabularność ma tę bos­ką zaletę, że sprawdza każdą wizję. Uwierzę autorowi, jeśli to wszystko fabularną konstrukcją udowodni” (s. 151). I dziwić się potem, że krytyk najlepiej się czuje z tekstami Dąbrow­skiej, i to Dąbrowskiej sprzed kilku­dziesięciu lat. Przy tym będzie to Dąbrowska jako autorka Nocy i dni, nie Ludzi stamtąd. Upodobania literackie Maciąga są w gruncie rzeczy bardzo staroświeckie i nie dziwi na ogół fakt, że krytyk jest z zasady na bakier z prozą młodszych od Dą­browskiej i Iwaszkiewicza. Oczywi­ście z wyjątkiem utworów krakow­skich, ale ta solidarność krakowska jest czymś tak w swojej istocie sym­patycznym, że nigdy nie zgłaszałbym w tym względzie żadnych pretensji. Gdy Maciąg pisze, że Rzecz wyobraźni Kazimierza Wyki to „książka jednoli­ta i konsekwentna”, gotów jestem uwierzyć, że on tę jednolitość i kon­sekwencję naprawdę dostrzegł. Cze­góż to nie można dostrzec w literatu­rze, gdy się naprawdę chce.

Zasygnalizowałem tylko niektóre punkty mojej niezgody z Maciągiem. Potrafiłbym sprzeczać się z nim nie­mal na temat każdego pisarza i każ­dej książki. Z tym wszystkim Maciąg zawsze budzi szacunek dla swej soli­dności, a to liczy się dziś bardziej niż wszystko, czego by się chciało oczeki­wać od ludzi zajmujących się krytyką literacką.

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content