copyright © „Pogranicza” & Grzegorz Robakowski
POTENCJALNOŚĆ
Grzegorz Wróblewski, Nowa kolonia, Szczecin 2007
Nowa kolonia Grzegorza Wróblewskiego jest utworem wybitnym, synkretycznym i właściwie gatunkowo nie do zdefiniowania, podobnie nie do zdefiniowania jest on pod względem rodzaju, bo liryka, dramat i epika występują w nim w nierozdzielności, w całkowitym zjednoczeniu.
Największa niezwykłość jest jeszcze innej natury, powiedzmy, natury ogólnie artystycznej, ten utwór jest nie do skojarzenia – w każdym razie w literaturze polskiej – z żadnym innym utworem (ja tego nie potrafię).
Nowa kolonia jest rezultatem całkowicie nowego konceptu zarazem filozoficznego, językowego i artystycznego. Oddzielnie coś takiego jest do pomyślenia w sensie filozoficznym czy językowo-artystycznym, oddzielnie wymyślono to chyba nieraz, musiało się to pojawiać w sferze poznawczości literackiej, można się czegoś takiego doszukiwać w różnych eksperymentach literackich, zwłaszcza poetyckich i zwłaszcza w małych formach literackich.
Trudno jednak wyobrazić sobie istnienie olbrzymiego utworu literackiego, który jak Nowa kolonia jest efektem lego jednego konceptu filozoficzno-artystytznego, w którym nie ma nic niezależnego od tego konceptu, w którym żadna niezależna ingrediencja nie ma prawa się pojawić.
Sprowadzając całość artystycznego konceptu Grzegorza Wróblcwskiego tło językowego fundamentu, można powiedzieć, że w utworze Nowa kolonia obowiązuje jedna jedyna postać języka poetyckiego, mianowicie taki jeżyk, w którym każde słowo pozbawia się jakiejkolwiek znaczeniowej dosłowności.
Wydawałoby się, że coś takiego jest absolutnie niemożliwe, możliwe, że dałoby się te niemożliwość udowodnić. Nowa kolonię można jednak czytać jedynie przy założeniu, że lak właśnie jest, czyli że wszystkie słowa nie mają dosłownych znaczeń. W Nowej kolonii występują tylko i wyłącznie znaczenia w domyśle, znaczenia domyślne, czyli tak czy inaczej przenośne i tym samym muszą to być słowa w użytku poetyckim.
To by musiało znaczyć, że Nowa kolonia jest utworem programowo poetyckim, wolno to uznać za kwalifikację bezsporną. Z czego nie wynikają żadne kwalifikacje pochodne, właśnie te rodzajowe i gatunkowe. A jeśli, to musiałyby to być kwalifikacje z domysłu i w domyśle, wtedy można by pomyśleć, że Nowa kolonia jest utworem najosobliwiej epickim, i może także, że jest poetycka powieścią. Do pomyślenia jest także możliwość, że jest to dramat jeszcze bardziej niekonwencjonalny niż domyślna powieściowość.
Jakaś epickość i jakaś powieściowość są tu dla mnie poręczniejsze właśnie z domysłu czy przez domysł. Bez tego Nowa kolonia byłaby chyba tekstem bezznaczeniowym i w konsekwencji bezsensownym.
Przeczytałem Nową kolonię; bez poczucia skazania na bezznaczeniowość i bezsensowność, przeciwnie, z poczuciem skazania na nieustanny trening intelektualnej domyślności i wyobraźni, i to w dużo większym stopniu niż przy lekturze wierszy lirycznych jakiejś bardzo trudnej poezji.
W najtrudniejszych wierszach lirycznych jest zwykle choćby jakiś zarys lub szkielet dosłowności, co stanowi punkt zaczepienia dla wyobraźni, dla domysłów, eliminacja dosłowności tak skrajna pozbawia nawet takiego punktu zaczepienia.
Gramatyczne zdania lub równoważniki zdań są w Nowej kolonii formalnie logiczne, nie maja jednak uchwytnego dosłownie znaczenia, wypowiadają je postacie bez jakiejkolwiek określoności, te cztery postacie (Matka, Pan Spolik, Larsen i Zwidd) są tylko czterema nazwami, których określoność jest zredukowana do funkcji podmiotu w zdaniach lub w równoważnikach zdań.
Nie wiadomo nawet, czy te nazwy odnoszą się do ludzi, czy do sztucznych tworów, ich wypowiadane zdania w mowie niezależnej nie są nawet w relacjach dialogowych jak w powieściach i dramatach, dialogowość pojawia się w nich od czasu do czasu i nie ma sensu dosłownego.
W treningu rozumu i wyobraźni kogoś czytającego Nową kolonię nie pozostaje tak zwana rzeczywistość niedookreślona, jaką rozpatrywał Roman Ingarden, lecz coś ledwo uchwytnego w momencie lektury i natychmiast unicestwionego przez kolejne domysły i skojarzenia.
W ostatecznym elekcie wiemy jedynie, że doświadczamy nieustannego ruchu w naszej przestrzeni wewnętrznej, że nasze władze wewnętrzne są w akcji w trakcie lektury i ta akcja dzieje się wśród możliwości istnieniowych nie wiadomo czego, co jest samą ulotnością i nieuchwytnością aż do samego końca tekstu i aktu lektury.
Wiemy więc tylko, że doświadczyliśmy intensywnego ruchu w naszym wewnętrznym świecie i dokonało się to na skutek lektury tekstu literackiego, który jest całkowicie niepodobny do tego wszystkiego, co czytaliśmy wcześniej (mówię w swoim imieniu).
Powieść lub dramat (za dramatem przemówiła warszawska promocja Nowej kolonii, której doniosłym punktem była inscenizacja fragmentów utworu, autor i Darek Foks przeczytali fragmenty Nowej kolonii jako dialogi dwóch osób), są więc czymś w postaci potencjalnej powieści czy potencjalnego dramatu.
Uchylam się od aksjologii literackiej i intelektualnej, pozostaje przy jednej konstatacji, przy całożyciowym czytaniu niesłychanie intensywnym, nie czytałem wcześniej niczego tak zaskakującego jak Nowa kolonia.
W tym roku niemal równocześnie z lekturą wierszy Noc w obozie Corteza (2007) i Nową kolonią czytałem także utwór Android i anegdota (2007) i w „Twórczości” (2007 nr 8) prozę pod tytułem Instytut Studiów Biologicznych (8 – Trzcina).
Nie wiem, czy mój koncept interpretacyjny ma sens, po wszystkich najnowszych lekturach wiem jedno, liryka lego autora jest fundamentem jego twórczości, stanowiąc podstawę poszczególnych zastosowali poezji w powieści lub w dramacie (Nowa kolonia), w powiastce filozoficznej (Android i anegdota), w parodystycznej powieści scientyficznej (Instytut Studiów Biologicznych).
Język poetycki przenika wszystkie inne struktury od dramatu do epickich form narracyjnych powieści w rozmaitych postaciach.
U Grzegorza Wróblewskiego mamy do czynienia z artystyczny dekonstrukcją tych rozmaitych form, kryje się w tym może zamysł sprowadzenia tego wszystkiego do prą formy wszelkiej literatury, czyli do poezji, która jest we wszystkim i wszystko może zastąpić.
Nie może to być poezja w dzisiejszych swoich formach poezji czystej, ta jest nie tylko odrzucana, ale tu i ówdzie obrazowo parodiowana jak w Instytucie Studiów Biologicznych, choć w tym utworze najbezwzględniej parodiowana jest naukowość w swoich najrozmaitszych postaciach, ale i najrozmaitsze postacie sztuki nie są oszczędzane, poezji czystej dzisiaj nic wyłączając.
Najogólniej da się powiedzieć, że Grzegorz Wróblewski kwestionuje, dekonstruuje i parodiuje całość dzisiejszej kultury.
Cala kultura dzisiejsza, z filozofiami, naukami (religii nie wyłączając) jest tylko i wyłącznie skutkiem i przejawem całkowitego odczłowieczenia człowieka, człowiek i cała jego dzisiejsza cywilizacja jest upadkiem, choroba i szaleństwem.
Człowiek już przestał istnieć, człowieka już nie ma, jest co najwyżej android, źle i bez sensu zmajstrowany, nie ma już nikogo poza androidami. Prawdopodobnie androidy mogą jeszcze doznawać „uczuć”, które nie mogą już być czym innym niż wielorakim cierpieniem, to da się stwierdzić, że androidy po swojemu cierpią i chyba tylko dlatego przydatna jest im sztuka w swoich najwymyślniejszch formach i postaciach.
Demaskacja człowieczeństwa i kultury jest wszechogarniająca i tym chyba należy tłumaczyć erupcje twórczą Grzegorza Wróblewskiego, „nowe kolonie”, degeneracje i szaleństwa kryją się we wszystkim, czego tknąć, nie ma najmniejszego kłopotu z ich wskazywaniem i demonstracją.
Jakieś zagrożenia twórcze musza w tym wszystkim istnieć, ale o tym można jedynie ostrożnie napomknąć, trzeba jednak na takim napomknięciu poprzestać.
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy