copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
POWAGA
Powieść W krupniku rozstrzygnięć (moja powtórna – po czterech latach – lektura maszynopisu 1982) tylko pozornie jest taka sama jak dwie poprzednie części trylogii Marka Słyka. Na jej inność wskazuje wielokrotnie narrator Flakonon Plux, jego wskazówki larwo jednak może zlekceważyć ten, kto w narracyjnym stopie, budulcu trylogii Słyka, nie potrafi odróżnić kpiarstwa od powagi.
Ten stop właśnie uległ zmianie, zmniejszyło się kpiarstwo, zwiększyła powaga, w konsekwencji zmienił się dość zasadniczo rodzaj humoru, humor pogodny przekształcił się w humor niemal wisielczy.
Zawarte w tytule zobowiązanie narracyjne można rozumieć przedmiotowo, że, mianowicie, finał trylogii przyniesie rozwiązania nieskończonych – fantastyczno-przygodowych – wątków fabularnych całego dzieła, od tego zobowiązania autor się nie uchyla, realizuje je z maksymalną konsekwencją, „rozstrzygnięcia” fabularne nie mogą jednak nie być czysto kpiarskie, ponieważ czyste kpiarstwo zrodziło nieskończone fabuły „przygód” i „powikłań”, nie w przedmiotowych „rozstrzygnięciach” trzeba więc upatrywać źródła przypływu powagi w finale trylogii, lecz w odmienności usytuowania podmiotu narracji (Flakonon Plux), czy wręcz Pluxa, czyli wprost Marka Słyka.
W powieści W krupniku roztrzygnięć nastąpiło pełne ujawnienie egzystencjalno-społecznego statusu Flakonona Pluxa, czyli wprost Marka Słyka. Z fantastycznego demiurga „przygód” i „powikłań” przemienił się on w dobrowolnego katorżnika powszedniej pracy pisarskiej, którą podjął i narzucił sobie absolutnie „w ciemno”, ryzykując całym sobą i swoim losem, skazując się na wieloletnią egzystencję całkowicie tożsamą z pisaniem (dokładnie tak samo jak Edward Stachura), egzekwując swój szaleńczy wyrok w całości przed ukończeniem dwudziestu pięciu lat życia, stawiając szaleńcze warunki sobie i dudniącej pustce świata.
Przedmiotowe „rozstrzygnięcia” fabularne to dla Flakonona Pluxa czysta fraszka, jako kpiarski demiurg może on obdarzyć siebie i swój fantastyczny świat nawet nieśmiertelnością, konwencja narracji fantastycznej na wszystko pozwala, „rozstrzygnięcia” rzeczywistej sytuacji podmiotowej, którą ujawnił i wplótł w narrację w postaci rozbudowanych autorefleksji, nie leżą jednak w jego mocy, ta sytuacja może się rozstrzygnąć wyłącznie poza nim, podmiotowe „rozstrzygnięcia” egzystencjalno-społeczne zależą od społecznego zaistnienia dzieła, które się finalizuje; te właśnie – niewiadome i niezależne – „rozstrzygnięcia” prowokują wisielczy humor.
Podmiot narracyjny i twórczy liczy się nawet z tym, że będzie jednoosobowym twórcą i odbiorcą dzieła, w którym zaryzykował wielką grę z losem.
Skrajność takiego postawienia sprawy nie ma nic wspólnego z fantastyką, z kokieterią, z kpiarstwem. Dramatyczne dzieje powieści W barszczu przygód – stanowić one będą haniebną kartę historii naszego życia literackiego – dowodzą, jakim zimnym i bezwzględnym empirystą potrafi być fantasta Marek Słyk. Kończąc w listopadzie 1978 roku swoją trylogię, przewidział on precyzyjnie wszystko, co go czeka, i opowiedział o tym z wisielczym humorem właśnie na kartach W krupniku rozstrzygnięć.
Po czterech latach fantastyczną historię pobytu Flakonona Pluxa w podwodnym Domu Pracy Twórczej czyta się jak historyczno-literacką faktografię na łamach czasopism literackich, głosy „głąbów-gołąbków” (czasami i w młodym wieku), jakie Flakonon Plux przytacza w narracji, są nawet do zidentyfikowania z tekstami, do których odsyła – bogata już – przedmiotowa bibliografia Marka Słyka. Inna sprawa, że empiryzm najfantastyczniejszych absurdów nikogo już chyba nie dziwi. Niezrównaną wyobraźnię absurdalną Marka Słyka potrafi zdystansować pierwsze lepsze doświadczenie społeczne powszedniego dnia.
W autorefleksyjnych partiach narracji (w finale trylogii zepchnęły one na zupełny margines wcześniejsze „wariacje”, czyli refreniczne wtręty w języku symboliczno-poetyckim) rozważa Marek Słyk także możliwość zwycięstwa w grze z losem, zakładając prawdopodobieństwo ingerencji w bieg rzeczy kogoś takiego jak ja, kto w sprawę społecznego zaistnienia jego dzieła zechciałby się zaangażować z przekonaniem, że ocala społeczną wartość.
Nie wykluczając takiej ewentualności (jej wykluczenie skazywałoby go na świadomość Kafki, który był w stanie zgodzić się z tym, że pisał tylko dla siebie), nie potrafi o niej myśleć bez wisielczego humoru: „Właściwie najważniejsi dla literatury są nie pisarze, tylko odkrywcy. Najczęściej odkrywają młode talenty literackie, gdy te młode talenty właśnie przed chwilą zażyły chowany na czarną godzinę cyjanek” (W krupniku rozstrzygnięć, maszynopis, s. 256).
W przypadku Marka Słyka wymuszona przez bieg rzeczy świadomość taka jak u Kafki byłaby subiektywnie czymś o wiele tragiczniejszym, ponieważ jego dzieło w zamierzeniu i w realizacji powstawało z myślą nie tylko o sobie, ale i o innych. Sobie chciał zapewnić „brak nudy” i „półświadomość półrealizacji” (nazywa to niesłusznie „wartościami iluzorycznymi”), dla innych miał na oku „rozrywkę”, mniejsza o to, że tak niekonwencjonalną i wyrafinowaną intelektualnie. Kompromis artystyczny, choćby i najprzewrotniejszy, z rodzajami beletrystyki popularnej jest w trylogii Słyka faktem, którego nie ma potrzeby ukrywać, którego nie ukrywa sam autor.
Kompromisy artystyczne bywają złe (o nich nie warto mówić) i dobre, dobre polegają na umotywowanej istotnymi racjami konfrontacji „wyższości” z „niższością” albo dla zasłużonego poniżenia pierwszej, albo dla potrzebnego wywyższenia drugiej. W trylogii Marka Słyka obydwa względy występują nierozdzielnie: ośmiesza on „wyższość” i nobilituje „niższość”, nadając niepowtarzalny smak swojej narracji, która całą literacką Łysą Górę sprowokowała do wojowania ogniem i mieczem.
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy