Powaga, czytane w maszynopisie, Twórczość 1/1983

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

POWAGA

Powieść W krupniku rozstrzygnięć (moja powtórna – po czterech la­tach – lektura maszynopisu 1982) tyl­ko pozornie jest taka sama jak dwie poprzednie części trylogii Marka Słyka. Na jej inność wskazuje wielokrotnie narrator Flakonon Plux, jego wskazów­ki larwo jednak może zlekceważyć ten, kto w narracyjnym stopie, budulcu trylogii Słyka, nie potrafi odróżnić kpiarstwa od powagi.

Ten stop właśnie uległ zmianie, zmniejszyło się kpiarstwo, zwiększyła powaga, w konsekwencji zmienił się dość zasadniczo rodzaj humoru, humor pogodny przekształcił się w humor niemal wisielczy.

Zawarte w tytule zobowiązanie nar­racyjne można rozumieć przedmiotowo, że, mianowicie, finał trylogii przyniesie rozwiązania nieskończonych – fantastyczno-przygodowych – wątków fa­bularnych całego dzieła, od tego zobowiązania autor się nie uchyla, realizuje je z maksymalną konsekwencją, „rozstrzygnięcia” fabularne nie mogą jednak nie być czysto kpiarskie, ponieważ czy­ste kpiarstwo zrodziło nieskończone fa­buły „przygód” i „powikłań”, nie w przedmiotowych „rozstrzygnięciach” trzeba więc upatrywać źródła przy­pływu powagi w finale trylogii, lecz w odmienności usytuowania podmiotu narracji (Flakonon Plux), czy wręcz Pluxa, czyli wprost Marka Słyka.

W powieści W krupniku roztrzygnięć nastąpiło pełne ujawnienie egzystencjalno-społecznego statusu Flakonona Pluxa, czyli wprost Marka Słyka. Z fantastycznego demiurga „przygód” i „powikłań” przemienił się on w dobrowolnego katorżnika powszedniej pracy pisarskiej, którą podjął i narzu­cił sobie absolutnie „w ciemno”, ryzy­kując całym sobą i swoim losem, ska­zując się na wieloletnią egzystencję całkowicie tożsamą z pisaniem (dokład­nie tak samo jak Edward Stachura), egzekwując swój szaleńczy wyrok w całości przed ukończeniem dwudziestu pięciu lat życia, stawiając szaleńcze warunki sobie i dudniącej pustce świa­ta.

Przedmiotowe „rozstrzygnięcia” fa­bularne to dla Flakonona Pluxa czysta fraszka, jako kpiarski demiurg może on obdarzyć siebie i swój fantastyczny świat nawet nieśmiertelnością, konwen­cja narracji fantastycznej na wszystko pozwala, „rozstrzygnięcia” rzeczywistej sytuacji podmiotowej, którą ujawnił i wplótł w narrację w postaci rozbudowanych autorefleksji, nie leżą jed­nak w jego mocy, ta sytuacja może się rozstrzygnąć wyłącznie poza nim, podmiotowe „rozstrzygnięcia” egzystencjalno-społeczne zależą od społecznego zaistnienia dzieła, które się finalizuje; te właśnie – niewiadome i niezależne – „rozstrzygnięcia” prowokują wisielczy humor.

Podmiot narracyjny i twórczy liczy się nawet z tym, że będzie jednoosobo­wym twórcą i odbiorcą dzieła, w któ­rym zaryzykował wielką grę z losem.

Skrajność takiego postawienia spra­wy nie ma nic wspólnego z fantastyką, z kokieterią, z kpiarstwem. Dramatycz­ne dzieje powieści W barszczu przy­gód – stanowić one będą haniebną kartę historii naszego życia literackie­go – dowodzą, jakim zimnym i bezwzględnym empirystą potrafi być fantasta Marek Słyk. Kończąc w listopa­dzie 1978 roku swoją trylogię, przewi­dział on precyzyjnie wszystko, co go czeka, i opowiedział o tym z wisiel­czym humorem właśnie na kartach W krupniku rozstrzygnięć.

Po czterech latach fantastyczną his­torię pobytu Flakonona Pluxa w pod­wodnym Domu Pracy Twórczej czyta się jak historyczno-literacką faktogra­fię na łamach czasopism literackich, głosy „głąbów-gołąbków” (czasami i w młodym wieku), jakie Flakonon Plux przytacza w narracji, są nawet do zidentyfikowania z tekstami, do któ­rych odsyła – bogata już – przedmiotowa bibliografia Marka Słyka. Inna sprawa, że empiryzm najfantastyczniejszych absurdów nikogo już chyba nie dziwi. Niezrównaną wyobraźnię absurdalną Marka Słyka potrafi zdystan­sować pierwsze lepsze doświadczenie społeczne powszedniego dnia.

W autorefleksyjnych partiach nar­racji (w finale trylogii zepchnęły one na zupełny margines wcześniejsze „wariacje”, czyli refreniczne wtręty w języku symboliczno-poetyckim) rozwa­ża Marek Słyk także możliwość zwy­cięstwa w grze z losem, zakładając prawdopodobieństwo ingerencji w bieg rzeczy kogoś takiego jak ja, kto w sprawę społecznego zaistnienia jego dzieła zechciałby się zaangażować z przekonaniem, że ocala społeczną wartość.

Nie wykluczając takiej ewentualno­ści (jej wykluczenie skazywałoby go na świadomość Kafki, który był w stanie zgodzić się z tym, że pisał tylko dla siebie), nie potrafi o niej myśleć bez wisielczego humoru: „Właściwie najważniejsi dla literatury są nie pisarze, tylko odkrywcy. Najczęściej od­krywają młode talenty literackie, gdy te młode talenty właśnie przed chwilą zażyły chowany na czarną godzinę cy­janek” (W krupniku rozstrzygnięć, maszynopis, s. 256).

W przypadku Marka Słyka wymu­szona przez bieg rzeczy świadomość taka jak u Kafki byłaby subiektywnie czymś o wiele tragiczniejszym, ponie­waż jego dzieło w zamierzeniu i w realizacji powstawało z myślą nie tylko o sobie, ale i o innych. Sobie chciał zapewnić „brak nudy” i „półświadomość półrealizacji” (nazywa to niesłu­sznie „wartościami iluzorycznymi”), dla innych miał na oku „rozrywkę”, mniej­sza o to, że tak niekonwencjonalną i wyrafinowaną intelektualnie. Kom­promis artystyczny, choćby i najprzewrotniejszy, z rodzajami beletrystyki popularnej jest w trylogii Słyka fak­tem, którego nie ma potrzeby ukrywać, którego nie ukrywa sam autor.

Kompromisy artystyczne bywają złe (o nich nie warto mówić) i dobre, do­bre polegają na umotywowanej istot­nymi racjami konfrontacji „wyższości” z „niższością” albo dla zasłużonego po­niżenia pierwszej, albo dla potrzebne­go wywyższenia drugiej. W trylogii Marka Słyka obydwa względy wystę­pują nierozdzielnie: ośmiesza on „wyższość” i nobilituje „niższość”, na­dając niepowtarzalny smak swojej nar­racji, która całą literacką Łysą Górę sprowokowała do wojowania ogniem i mieczem.

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content