copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
POWIEŚĆ JUŻ NIE TYLKO HISTORYCZNA
Teodor Parnicki, Koniec „Zgody Narodów”. Powieść z roku 179 przed narodzeniem Chrystusa, Warszawa 1957
Trzy najambitniejsze książki Teodora Parnickiego – Aecjusz ostatni Rzymianin (1937), Srebrne orły (1943) i Koniec „Zgody Narodów” (1955) – przyniosły autorowi sławę powieściopisarza historycznego. W polskich warunkach sława taka ma sens co najmniej dwuznaczny. Dla tak zwanego masowego czytelnika znaczy ona bardzo wiele, budzi miłe sercu skojarzenia z Kraszewskim i Sienkiewiczem. Dla intelektualisty nie przedstawia prawie żadnej wartości. Faraon, od biedy Popioły, Czerwone tarcze – to wszystko z polskiej powieści historycznej, na co mógłby zwrócić uwagę. Jeśli nawet lubi zaglądać do trylogii Sienkiewicza, traktuje to trochę tak, jak lekturę powieści sensacyjnej – z pobłażliwością i wstydliwie. Nie łatwo zapomnieć, co o Sienkiewiczu pisali Prus i Wacław Nałkowski. Choćby nawet nie we wszystkim mieli rację.
W rzeczywistości nasza powieść historyczna nie liczy się w kategoriach intelektualnych. Uprawiali ją „krzepiciele ludzkich serc” spod najrozmaitszych znaków. Motywy historyczne w sposób odkrywczy traktowali jedynie romantycy – w poezji i dramacie. Historyczność nie była dla nich ani celem samym w sobie, ani środkiem do celów pozaliterackich, tak czy inaczej dydaktycznych. W Konradzie Wallenrodzie chodzi o to samo, co w Dziadach, w Horsztyńskim o to samo, co w Kordianie – o rozeznanie się w sobie samym i sytuacji, o zrozumienie człowieka i jego losu. Historyczność tematu, tak jak historyczność sytuacji twórcy, określa w każdym dziele sztuki jedynie charakter szczegółowych, dosłownych diagnoz, stawianych człowiekowi, w niewielkim stopniu dotyczy uniwersalnego sensu tego, co twórca ma istotnego do powiedzenia o naturze człowieka i jego losu. A o to przecież chodzi w każdej prawdziwej sztuce. Kto by chciał czytać Iliadę dla informacji o wojnie trojańskiej czy życiu Homera? Kogo interesuje prawda historyczna Hamleta o stosunkach na dworze duńskim czy pośrednio o czasach Szekspira?
Nad Aecjuszem ostatnim, Rzymianinem szczególnie, nad Srebrnymi orłami częściowo zaciążyła w pewnym sensie rodzima tradycja powieści historycznej, aczkolwiek w dosyć szlachetnym wydaniu. Historyczność ich jest bezinteresowna, stanowi cel sam w sobie. Świadczy to o przezwyciężeniu prymitywnego dydaktyzmu w ujmowaniu tematu historycznego, nie świadczy o wyzwoleniu z drugorzędności rozróżnień tematycznych w prawdziwej sztuce, w której każdy temat jest jedynie pretekstem do odkrywania nowych perspektyw widzenia człowieka i życia w ogóle. W obydwu, świetnych zresztą, powieściach Parnickiego perspektywy takie nie istnieją, są w każdym razie prawie nieuchwytne. Aecjusz ostatni Rzymianin jest efektowną panoramą historyczną z dziejów upadku Cesarstwa Rzymskiego, Srebrne orły przynoszą oświetlenie polityki Bolesława Chrobrego w płaszczyźnie ówczesnej polityki międzynarodowej. W Aecjuszu odkrywczości historycznej niewiele, w Srebrnych orłach sporo, zwłaszcza w stosunku do polskiej historiografii, którą zawsze bardziej interesowało miejsce spraw świata w sprawie polskiej niż miejsce sprawy polskiej w sprawach świata. Trzeba sporo dobrej woli, żeby w losach Aecjusza odczytać nie tylko ówczesny dramat człowieka, uwikłanego w służbę uniwersalnej idei (konkretnie idei wszechwładztwa rzymskiego pax romana). Trzeba niemałej przenikliwości, żeby w historii Ottona III zwrócić szczególną uwagę na psychologiczną (freudowską) interpretację jego zaangażowania w realizację uniwersalnej idei. Zamierzona dosłowność historyczna przesłania powszechną doniosłość tych spraw ludzkich. Wbrew autorowi niemal chce się jej nie zatracić w kronikarskiej materii historycznego opisu. Obydwa tematy stwarzają wspaniałe wprost możliwości traktowania o trwałych problemach dramatu ludzkiego życia. Aecjusz broni „pokoju rzymskiego”, choć wie, że pod tym hasłem szczęśliwego ładu ludzkości kryje się rzeczywistość rządzona prawami dżungli. Ottonowi marzy się nowy, szczęśliwy ład świata, choć doświadczeńsi od niego wiedzą, że nowy ład już w zarodku jest tak samo oparty na wilczych prawach. „Czym są, o Nilusie – zapytuje papież Grzegorz V – królestwa i księstwa chrześcijańskie? Zaiste knieje to i ostępy leśne, gdzie silny zwierz poluje na słabszego, a ów słabszy na jeszcze słabszego, najsłabszy zaś wżera się w jeszcze żywe, cierpiące cielsko silnego, gdy zdycha”… (Srebrne orły. Wydanie II, 1949, s. 126). W Srebrnych orłach więcej w każdym razie niż w Aecjuszu istotnych spraw ludzkich, dramatu wiecznych złudzeń człowieka, wiecznej niewiedzy o mechanizmach życia zbiorowego (wspaniała postać mnicha Arona), więcej trwałej mądrości ludzkiej, płynącej z rozsądku i nieufności (dojrzała postawa Bolesława Chrobrego wobec uroszczeń ludzkich ambicji).
Koniec „Zgody Narodów” przynosi radykalne zerwanie z historyzmem dla historyzmu. Jest to jedna z najgłębszych książek polskich ostatniego czasu, jedna z najlepszych powieści historycznych w ogóle. Pojęcie powieści historycznej traci dla niej zresztą wszelki sens. Historyczność jest w niej formą jedynie, nie treścią. Jeśli nawet Parnicki posłużył się w niej zadziwiającą wiedzą historyczną o stosunkach na Bliskim Wschodzie w II wieku przed Chrystusem, historyczna prawda tej książki jest zaledwie wycinkiem tej prawdy ogólnej, o którą w niej naprawdę chodzi. Jeśli nawet zastosował w niej konsekwentniej niż w jakiejkolwiek swojej książce językową stylizację historyczną, to stylizacja ta bardziej służy prawdzie ogólnej niż prawdzie historycznej tej książki. Stylizacja językowa jest zresztą imponującym eksperymentem literackim Parnickiego i sensu tego eksperymentu nie zrozumiał – zdaje się – żaden z krytyków powieści.
Powieść Parnickiego jest pisana polszczyzną, przypominającą w pewnym stopniu polskie tłumaczenia klasycznej prozy greckiej. W pewnym stopniu tylko, ponieważ w tłumaczeniach tych chodziło bądź co bądź o wyrażenie myśli greckiej w sposób maksymalnie zgodny z duchem języka polskiego. U Parnickiego chodzi o maksymalne wykorzystanie możliwości polszczyzny dla wyrażenia greckiego sposobu myślenia. Polszczyzna Parnickiego jest bardziej grecka niż w tłumaczeniach dialogów Platona. Język, podatny bardziej do wyrażania uczuć i wrażeń, został oddany na użytek piekielnie precyzyjnej, maksymalnie zracjonalizowanej myśli. W prozie artystycznej jest to najbardziej krańcowy eksperyment w literaturze polskiej. Powieść Parnickiego trzeba czytać jak teksty filozoficzne Arystotelesa. Skarżono się u nas na skomplikowanie języka najbardziej zintelektualizowanego prozaika polskiego – Tadeusza Brezy. Mury Jerycha są, w porównaniu z powieścią Parnickiego, pisane językiem tak prostym jak bajki Andersena.
Założenia stylistyczne książki Parnickiego nie są wszakże funkcją historycyzmu. Główny bohater powieści, klasycznie grecki racjonalista, Heliodor, jest postawiony w sytuacji, w której cała grecka aparatura pojęciowa nie wystarcza, by ją jako tako zrozumieć. Nieprzystosowalność języka polskiego do funkcji, które w powieści Parnickiego musi pełnić, jest przede wszystkim odpowiednikiem nieprzystosowalności pojęć greckich do sytuacji, którą Heliodor pragnie poznać. Klasyczny Grek znalazł się w sercu starożytnej Azji, w świecie o odmiennej kulturze, tylko pozornie opanowanej przez kulturę helleńską, w rzeczywistości ją rozkładającej. Heliodor jest całkowicie wyobcowany ze swego świata. W sferze znanych mu pojęć dokonuje bezowocnie cudów ekwilibrystyki myślowej. Żeby wybrać jedną możliwość prawdy, musi rozpatrzyć dziesiątek innych możliwości. Jest naczelnym tajniakiem greckiego władcy i od wartości jego diagnoz zależy życie jego i innych. Jest wszakże bezsilny wobec Tajemnicy, odkrywa takie czy inne tropy, nie jest w stanie odkryć prawdy. Skapituluje w końcu, uznawszy swoją i swoich narzędzi nieprzydatność, a przynajmniej przydatność tylko częściową. „Ale – dodawali, też w wiele lat później (Heliodor i jego żona, Dioneja – przyp. mój, H.B.) – Azja nauczyła ich wiele, nade wszystko zaś tego, że nie wszystko, co ludzkie, dostępne jest rozumieniu przez grecką umysłowość, więc też nie należy temu, czego się nie rozumie, odmawiać szacunku lub nawet wsparcia, wówczas gdy o to czy o tamto się dopomina. A i więcej jeszcze: że nie należy nawet pragnąć koniecznie rozumieć to wszystko, czemu okazać szacunek czy wsparcie się chce, gdy o tym, że się chce, świadczy bicie przyśpieszone własnych serc i parcie niewstrzymane łez, co się do własnych cisną oczu” (s. 325). W rzeczywistości kapitulacja Heliodora powinna być jeszcze pełniejsza. Wszystko, co zdołał zrozumieć, zawdzięcza nie sobie, lecz przenikliwemu Indowi, który zechciał go wtajemniczyć w świat o wiele lepiej mu znany. Ind posiadł przydatniejszą sztukę niż Heliodorowa sztuka myślenia i wyrażania myśli. Ind wiedział, co rodzi taki, a nie inny sposób myślenia, jaka rzeczywistość kryje się za rzeczywistością myśli. „Nauka natomiast, o której teraz mówię, daje co innego: możliwość kroczenia mniej więcej bezbłędnego tropem czyjejś myśli, stanowiącej reakcję tego kogoś na jakieś wydarzenie czy jakąś rozmowę” (s. 566). Ind widzi w myśli wytwór życia, nie życie samo. Heliodor jest wobec życia bezsilny. Życie niesie klęskę jemu i kulturze, której jest uosobieniem.
Może to zakrawać na paradoks albo co najmniej na ekstrawagancki wymysł krytyczny, ale Heliodora należy zestawić z bohaterami powieści Kafkowskich, przede wszystkim z bohaterem Procesu. Związki powieści Parnickiego z Kafką są zresztą niezaprzeczalne i aż dziw, że o nich nie pisano. Książka Parnickiego jest powieścią o wyobcowaniu człowieka ze świata, który go ukształtował. Alienacji człowieka we współczesnym świecie poświęcona jest cała twórczość Kafki. Jest nawet pewna pikanteria w tym, że bohater Parnickiego, tajniak nad tajniakami, nie jest bierną ofiarą procesu, lecz sam proces wytacza. Przeciwstawność ta jest zresztą bardzo pozorna. Józef K. u Kafki jest pozornie ofiarą procesu, który przeciwko niemu wytoczono, w rzeczywistości sam go przeciwko sobie prowadzi. Heliodor pozornie sam wytacza proces, naprawdę zaś jest jego ofiarą. Tak samo wygląda sprawa z rzekomą wyższością kultury, którą reprezentuje Heliodor, nad światem barbarzyńskiej cywilizacji. Spoista wewnętrznie kultura helleńska jest tak samo anachroniczna w barbarzyńskim świecie, jak normy moralne bohaterów Kafki w świecie współczesnej cywilizacji.
Jest wszakże przeciwstawność, która dla powieści Parnickiego ma znaczenie istotne. Bohater Kafki, tak w Procesie jak w Ameryce, doznaje obcości świata w kategoriach pozaintelektualnych, emocjonalno-wyobraźniowych i nie jest w stanie przeciwstawić temu światu intelektualnych ambicji poznawczych. Heliodor staje w szranki z obcym światem w pełnym rynsztunku greckiej myśli. I mimo tego wyposażenia „będzie jak niemowlę, bezwiednie nastawiające się na udział w sprawach świata, który przyjmuje takim, jaki ten świat wchodząc w życie – znalazło” (s. 75). Na nic zda się cała jego wirtuozeria myślowa. Każdemu faktowi przeciwstawia wielopiętrowe konstrukcje alternatyw myślowych, zanim zrobi jeden krok w labiryncie splątanych faktów, rozważy dziesiątek najrozmaitszych możliwości. Zapis toku jego myślenia staje się karkołomnym wyczynem literackim. Krytycy gorszą się zdumiewającą zawiłością stylu Parnickiego. Zawiłość ta jest jednak nie do uniknięcia przy tego typu zamierzeniu artystycznym. „Prawdopodobne było, że zostanie to powierzone Antymachowi, ale o to też właśnie najbardziej Heliodorowi chodziło: skoro raz założył, że Antymachos chce, by on, Heliodor, myślał, że on, Antymachos, myśli, iż powodem jego znalezienia się na okręcie jest obawa przed świętokradczym zamachem obłąkańca, co jego, Antymacha, ma za świętokradcę – koniecznie pragnął Heliodor króla-boga utrzymać w mniemaniu, że jak chciał, tak się też i stało” (s. 113). To wielokrotnie cytowane zdanie jest przecież mimo wszystko najzwięźlejszą relacją z toku rozumowania Heliodora.
Intelektualna klęska Heliodora jest klęską greckiej myśli, wspaniałej greckiej kultury. Na tle tej klęski wyreżyserowane zatopienie okrętu „Zgoda Narodów”, czyli rzekome zerwanie z ideą pogodzenia się z obcym światem, fałszywa i bezsilna negacja idei „zgody narodów” jest faktem bez znaczenia. Wiadomo, że jest to gest pusty i bez realnych konsekwencji. Nowy, choćby i wrogi kulturze świat zwycięży. I w tym Parnicki jest przenikliwym realistą. Natchniony historyczna mądrością, Parnicki wskazał jedynie możliwe rozwiązanie kafkowskiego konfliktu człowieka z antyhumanistyczną cywilizacją. Szlachetne egzorcyzmy zostaną odprawione, a nieujarzmione demony życia będą uprawiać swój wieczny proceder. Niesposób rozstrzygnąć, czy jest w tym większy czy mniejszy niż u Kafki pesymizm. Trzeba byłoby wpierw dokonać wyboru, co jest ważniejsze: ideał człowieka czy rzeczywiste życie. Jednoznacznego wyboru dokonała jedynie królewna Agatoklea, postanowiwszy mordować, czyli uwalniać od „nędzy istnienia” swoich najukochańszych królewskich braci, oraz Teofil i Teodora, którzy popełnili samobójstwo. Inni pogodzą się z obcym sobie światem całkowicie albo wybiorą kompromis, usuwając się na margines życia. Jak Heliodor i Dioneja, jak wielki rzeźbiarz Orestes. Heliodor będzie na starość płodził dzieci, Orestes – być może – uratuje swoją sztukę.
Heliodor zyska w dalekim Argos niemało. Ucieknie od tego, co było w sytuacji, gdy „stale nie chciał, ale nigdy nie odmawiał”, najbardziej nie do zniesienia. Jako tajniak nad tajniakami był stale zagrożony, ponieważ – jak mu to wyłożył Antymachos król-bóg – „dla królów urzędnik zaufany do zadań szczególnych bywa winny lub niewinny nie w sensie absolutnym, ale w zależności od tego, co w danej chwili może być przez nich, królów, uznane za dogodniejsze” (s. 53). Orestes zaś w innych okolicznościach znajdzie może okazję do wyrażenia tego, co wyraził w swoim największym dziele, monecie na cześć Antymachosa króla-boga. I znajdzie może drugą Dioneję, która odkryje w takim dziele nie „zachwyt wiary w boskość Antymacha”, lecz coś o wiele donioślejszego: „Zachwyt wiary w prawo człowieka do nazwania się bogiem. I wiary też w prawo tegoż człowieka do drwiącego, subtelnego uśmiechu z tego, że się bogiem nazwał, a żadne nań z niebios nie padły pioruny”… (s. 333). Według zdania królewicza Agatoklesa, Orestes nie ma żadnych powodów bać się swego oddalenia od centrum spraw świata. „Orestes (…) to sztuka, a sztuka, prawdziwie wielka, jest na przemiany, społecznościami wstrząsające, równie nieczuła, jak boki słonia na taką zmianę pór roku, co zapowiadają rojenie się wzmożone owadów, dokuczliwych dla nas, ludzi – dla małp – dla orłów i psów! Nie wszczynam tu teraz rozprawy na temat, jest czy nie jest pożądana taka sztuki wielkiej na przemiany nieczułość; stwierdzam tylko to, co oczywiste” (s. 653). Jak widać, nawet te propozycje kompromisowych rozwiązań kryją w sobie wcale interesujące możliwości. Może więc Parnicki nie jest wcale głębokim pesymistą? Jeśli tak, mądrość jest jakimś tam przed pesymizmem ratunkiem.
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy