copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
POWIEŚĆ RODZINNA PO NOWEMU
Hanna Malewska, Apokryf rodzinny, Kraków 1965
Apokryf rodzinny jest oparty na pomyśle epickim lub oczywistym i tak rewelacyjnym, jak pomysł z jajkiem Kolumba. Można (rezygnując z pedanterii) powiedzieć, że prawzorem w bardzo istotnym punkcie wszelkiej narracji epickiej stała się biblijna Księga Genesis. Wszelka epika przez tysiąclecia powtarzała ideę, którą można całkiem potocznie a zupełnie trafnie nazwać ideą początku od Adama i Ewy. Ta idea, mająca w Księdze Genesis najistotniejsze uzasadnienia, funkcjonowała w tysiącznych swoich powtórzeniach bez istotniejszych uzasadnień jako obowiązująca epicka konwencja. Prawzór narracji epickiej był uzasadniony we wszystkim, ponieważ powoływał się na objawienie jako źródło wiedzy, jeśli nie tożsamej, to podobnej do wiedzy boskiej. Konwencja narracji epickiej z wszechwiedzącym narratorem (ukrytym lub jawnym) przetrwała wszystkie zamachy na objawienie. Wszystkie zamachy na objawienie przetrwała także konwencja „początku od Adama i Ewy”. Okazała się ona nawet trwalsza niż konwencja epickiej wszechwiedzy, z którą tu i ówdzie próbowano a zwłaszcza próbuje się zerwać.
Konwencja „początku od Adama i Ewy” oznacza wiarę w początek wiadomy i bezwzględny. Boski akt stwórczy praojców ludzkości może zastąpić ludzki akt nadania imienia bezimiennemu, ale istota rzeczy pozostaje ta sama: początek jest jeden i jest wiadomy lub może czy mógłby być wiadomy. Przetrwaniu takiej konwencji początku sprzyjały i sprzyjają najrozmaitsze przyczyny jednostkowe i społeczne, i trudno tu szerzej się nad nimi rozwodzić. Istota pomysłu epickiego Hanny Malewskiej sprowadza się do tego, że odrzuca ona konsekwentnie konwencję tak zakorzenioną w naszym myśleniu, iż zwykle nie zdajemy sobie nawet sprawy, że posługujemy się tylko konwencją. W sensie literackim chodzi właśnie o konwencję epickiego początku. Żeby rzecz skonkretyzować, trzeba powiedzieć, że Malewskiej chodzi o epikę w wydaniu powieści rodzinnej. Odrzucić w tym wypadku konwencję Adama i Ewy, to znaczy postawić się przed potrzebą i koniecznością odkrycia tej oczywistości, którą odkryła Malewska: ilość przodków rośnie pokoleniami w postępie geometrycznym. Nie musi to się sprawdzać w nieskończoność, ale musi się sprawdzać w obrębie kilku pokoleń. Praktycznie rzecz biorąc, w obrębie przynajmniej trzech lub czterech pokoleń. Innymi słowy, pomysł Malewskiej polega na odkryciu tej oczywistości, że musimy mieć (wyłączając kazirodztwo) czworo różnych dziadków, a mamy zwykle ośmioro różnych pradziadków czy szesnaścioro prapradziadków.
Dopóki patriarchalną zasadę dziedziczenia nazwiska wspierała wielopokoleniowa ciągłość dziedzictwa materialnego, priorytet patriarchalnej linii głównej przodków miał jakie takie realne uzasadnienie i pozory uzasadnienia miała także konwencja początku od Adama i Ewy, czyli od inicjatorów duchowego i materialnego dziedzictwa. Gdy takie uzasadnienia konwencji stały się czystą fikcją, powstały warunki, żeby konwencję odrzucić. Gdy poza biologią dziedziczy się co najwyżej pewną tradycję kulturową, priorytet patriarchalny nie jest niczym usprawiedliwiony, ponieważ dziedzictwo kulturowe nie jest związane z żadnym ani konwencjonalnym, ani realnym prawidłem dziedziczenia. Prawidłem realnym mogłoby być to, że dziedziczy się tradycję kulturową bogatszą i wyżej rozwiniętą, ale jak wiemy, takiej prawidłowości fakty nie potwierdzają. Jednym słowem wszyscy przodkowie w danym pokoleniu są teoretycznie równoważni i priorytet, wynikły z dziedzictwa kulturowego po nich, może przypaść komukolwiek z dwojga rodziców, czworga dziadków, ośmiorga pradziadków.
O ile wiem, nikt przed Malewską nie wziął w literaturze tak programowo pod uwagę rzeczywistej ilości przodków każdego człowieka i nie dokonał takiego zamachu, jeśli nie na konwencje epiki w ogóle, to w każdym razie na konwencje tak zwanej powieści rodzinnej. Powieść rodzinna powtarzała po tysiącleciach założenia biblijnej Księgi Genesis. Hanna Malewską chyba jako pierwsza dokonała tak samodzielnej i odkrywczej wyprawy poznawczej w przeszłość rodzinną i nie powtórzyła za historią Adama i Ewy jakiejś nowej historii Jana i Cycylii czy Bogumiła i Barbary. U Malewskiej nie ma jednoźródłowości dziedzictwa i być nie może. Wystarczyło naprawdę odrzucić konwencję, żeby odkryć zwielokrotniającą się z pokolenia na pokolenie wstecz wieloźródłowość dziedzictwa każdego człowieka.
Powiązanie ogólniejszego literacko sensu odkrycia Hanny Malewskiej (słowo odkrycie nie jest tu ani trochę przesadne) ze sprawą źródeł dziedzictwa kulturowego człowieka nie ma w tym wypadku charakteru koincydentalnego. Niezależnie od wszystkich ogólnoliterackich i ogólnofilozoficznych przyczyn, dla których Malewską mogła wpaść na swój odkrywczy pomysł, istnieją tu jeszcze przyczyny, tkwiące najgłębiej w naszym dzisiejszym doświadczeniu społeczno-historycznym. Doświadczenie wojny i zmian ustroju społecznego sprawiło, że u nas bardziej niż gdzie indziej można było na nowo postawić kwestię, co człowiek może jeszcze dziedziczyć, jeśli cokolwiek dziedziczy poza biologią. I u nas bardziej niż gdziekolwiek paść może taka odpowiedź, jaką daje Hanna Malewską: poza biologią dziedziczy się w każdym wypadku jeszcze tradycję kulturową.
To pytanie i ta odpowiedź poprzedziły z całą pewnością zamach na konwencję powieści rodzinnej, jakiego dokonała Malewską w Apokryfie rodzinnym. Że tak było, świadczy Opowieść o siedmiu mędrcach, której złożony sens widać trochę lepiej z perspektywy. Opowieść o siedmiu mędrcach była między innymi także powieścią o wieloźródłowości dziedzictwa kulturowego. Tylko chodziło w niej o dziedzictwo kulturowe w postaci wyłącznie kultury duchowej, i to na szczeblu filozofii życia, więc też była to powieść o pokrewieństwach z wyboru i o przodkach w sensie duchowym. Wybór dziedzictwa duchowego jest świadomym aktem twórczym i może być dokonywany przez człowieka, który jest w stanie sam siebie kształtować. Zanim to jest możliwe, człowiek jest kształtowany przez dziedzictwo kulturowe, na które nie miał wpływu, przez dziedzictwo kulturowe niejako z konieczności i najczęściej z pokrewieństwa naturalnego.
Analiza charakteru tego dziedzictwa kulturowego, którego człowiek jest wytworem, nie musiałaby prowadzić do zamachu na konwencje epickie powieści rodzinnej, gdyby Malewską obiektem analizy nie uczyniła siebie samej. Zresztą siebie samej nie w sensie personalistycznym, lecz społecznym, a więc siebie jako reprezentantki tak zwanej polskiej inteligencji zawodowej pokolenia, które dojrzałość osiągało w okresie międzywojennym. Analizę tego zjawiska społecznego przeprowadzono po wielekroć i w socjologii, i w literaturze pięknej. Apokryf rodzinny przynależy i do socjologii, i do literatury. Narrator Apokryfu rodzinnego nazywa swój tekst między innymi raz „kroniką rodzinną”, raz „esejem socjologiczno-rodzinnym”. Obydwie nazwy są usprawiedliwione charakterem tego tekstu. Myślę jednak, że Apokryf rodzinny trzeba traktować przede wszystkim jako tekst literacki. Dla socjologa tekst ten nie musi być rewelacją. Socjolog może zredukować sens tego tekstu do bardzo oczywistych stwierdzeń z zakresu genealogii polskiej inteligencji.
Literacko jednak rzecz jest bez precedensu. Nie zamierzam porównywać Apokryfu rodzinnego z Nocami i dniami, bo są to dokonania pisarskie innego rzędu, ale w Apokryfie rodzinnym można widzieć bezpośredni zamach na Noce i dni, na ich treść i formę. Zamachem na Trylogię Sienkiewicza była powieść Malewskiej Panowie Leszczyńscy. Jak widać, ambicje tej pisarki sięgają bardzo wysoko i są to ambicje nie bez pokrycia.
Apokryf rodzinny jest apokryfem tylko na skutek zrozumiałych, ale drugorzędnych i pozaliterackich przyczyn. Apokryficzność wynikła z takiej czy innej delikatności wobec członków tych samych rodzin, założeniem Malewskiej było jednak stworzyć autentyk w takim stopniu, w jakim się da. Ustną tradycję rodzinną wspierają rodzinne dokumenty, i jedno, i drugie z kolei znalazło się pod piórem kogoś, kto ma rozległą wiedzę historyczną, potrafi odróżnić legendę od prawdy, potrafi zweryfikować każdy szczegół, wyjaśnić go na szerszym tle historycznym, jeśli tylko takie wyjaśnienie może być do czegokolwiek przydatne. Próba poznania, skąd się wzięło własne dziedzictwo kulturowe, mnoży wraz z pokoleniami wstecz ilość możliwych źródeł. W zmarłym pokoleniu tych źródeł jest już osiem, w piątym szesnaście. Czterech pokoleń wystarczy, żeby objąć cały wiek. I nic nie potwierdza przypuszczenia, że istnieje jakieś źródło główne. Nie przypuszczam, żeby Malewska z ilustracyjną premedytacją albo przez solidarność kobiecą eksponowała źródła żeńskie swojego dziedzictwa kulturowego. Po prostu tak chyba było, bo równie dobrze mogło być tak jak inaczej.
I jakaż różnorodność tych źródeł, i to pod każdym względem. Narodowym, społecznym, politycznym, obyczajowym, moralnym. I skądinąd wiadomo, że nie mogło być inaczej. To tylko literatura hołubiła legendę jedno- czy dwuźródłowości. W rzeczywistości nawet kultura staropolska nie była jednorodna pod jakimkolwiek względem, a cały wiek dziewiętnasty przemieszał wszystko1 we wszelki możliwy sposób. Malewska interesuje się wyłącznie genealogią kulturową międzywojennej inteligencji polskiej i odnosi swoje wnioski do co drugiego jej przedstawiciela. Bez większej przesady można by je jednak odnieść do co drugiego Polaka. Nawet chłopstwo nie stanowiło w Polsce nigdy, a już zwłaszcza w dziewiętnastym wieku, warstwy społecznie i kulturowo zamkniętej. Można sobie wyobrazić, że wieloźródłowość dziedzictwa kulturowego, którą demonstruje Malewska, jest jeszcze najmniej ekstrawagancko zróżnicowana. Malewska nie starała się bowiem o żadne szczególne efekty, jej ambicją było dać autentyk rodzinny w możliwie największym stopniu.
Apokryficzność była dla Malewskiej złem koniecznym. Apokryficzność oznaczała dla niej konieczność przemilczeń, niedopowiedzeń i pewnego kamuflażu. To spowodowało pewne szkody literackie. Widać je coraz bardziej, im bliższych spraw rodzinnych dotyczy opowieść narratorki.
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy