copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
POWIEŚĆ Z DRESZCZYKIEM
Ryszard Kłyś, Droga do Edenu, Kraków 1960
Pisząc o Rzymiance Alberto Moravii i chwaląc poziom zawodowo uprawianej europejskiej beletrystyki, nie pretendującej do odkrywczości intelektualnej czy artystycznej, wspomniałem nazwisko polskiego autora, który, cokolwiek by się o nim nie myślało, jest ponad wszelką wątpliwość kulturalnym i wartościowym beletrystą we wszystkim, co pisze. Autor polski bez zachwytu przyjął moją pochwałę. Przypuszczam także, że Moravia, gdyby w nieprawdopodobny sposób zetknął się z moją opinią o Rzymiance, nie byłby zachwycony. No cóż, autorom zawsze – jest to może psychologicznie nieuniknione – wydaje się, że odkrywają pierwsi nigdy nie odkryte lądy, że są wieszczami, a nie zawodowcami od beletrystyki. Mimo tak niefortunnego doświadczenia nie zawaham się stwierdzić w związku z powieścią Droga do Edenu, że krakowski autor nauczył się „robić beletrystykę”. Droga do Edenu to niewątpliwy przykład kulturalnej beletrystyki współczesnej.
Stwierdzam to tym skwapliwiej, że Ryszard Kłyś nie jest – jak sądzą niektórzy – debiutantem. Kłyś opublikował w roku 1953 powieść Ostatnie słowo ma człowiek, pisaną ponoć jeszcze w roku 1951. O tej pierwszej książce autora Drogi do Edenu w żadnym wypadku nie dałoby się powiedzieć, że ma ona cokolwiek wspólnego z kulturalną beletrystyką. Był to swoisty popis nieudolności beletrystycznej według schematu produkcyjnego. Nic nie wskazywało wtedy na to, że autor mógłby zawodowo „pisać powieści”. Przypuszczenia co do wyższego rzędu predyspozycji pisarskich nie wchodziły wtedy w ogóle w rachubę. Co do mnie, nie wysuwałbym takich przypuszczeń także w związku z Drogą do Edenu. Trzeba jednak w każdym razie oddać autorowi sprawiedliwość. W ciągu paru lat milczenia przygotował się rzetelnie do zawodu powieściopisarza.
Droga do Edenu to tak zwana „powieść do czytania”. Jest w niej miłość i wojna, czyli jest atrakcyjna fabuła, dramatyczne sytuacje, tak zwane „zarysowane” charaktery ludzkie, są wreszcie sprawy ostateczne, konflikty moralne i zresztą wszystko, co w kulturalnej powieści potrzebne. Napisano nawet, że byłoby wszystko w porządku, gdyby nie naśladowanie stylu Hemingwaya. Nie zaliczam Hemingwaya do geniuszów współczesnej prozy, ale mam niejakie wątpliwości, czy wszystko u tego pisarza da się sprowadzić do krótkich, lapidarnych zdań i do techniki behawiorystycznego opisu. Zgódźmy się jednak, że każdy ma takiego Hemingwaya, na jakiego zasługuje. Kłyś może być od biedy Hemingwayem dla poniektórych naszych krytyków. Bo to przecież charaktery i sprawy prawdziwie męskie, sytuacje niekiedy jak w Komu bije dzwon, a i język żywcem jak z Hemingwaya. A w dodatku temat polski, Bieszczady całkiem egzotyczne, tragedia Żydów polskich tak jak u Adolfa Rudnickiego czy Leopolda Buczkowskiego z tą różnicą, że wszystko do czytania w pociągu na trasie Warszawa-Hel czy Warszawa-Zakopane. Teraz zahaczyłem – zdaje się – o sprawę najbardziej zaskakującą w książce Droga do Edenu. Zastrzegam się, że nie jestem wcale zgorszony. To wcześniej czy później musiało nastąpić. Już pewien osławiony krytyk miał za złe i Rudnickiemu, i Buczkowskiemu, że nie potrafili napisać prawdziwie nowoczesnych utworów na temat Żydów i getta. I rzeczywiście nie potrafili. Nie potrafili, ponieważ nie chcieli i nie mogli. Opowiadania z cyklu Epoka pieców czy Czarny potok to nie zawodowo uprawiana beletrystyka, dla której wszystko jest dobre, co atrakcyjne, co budzi dreszczyk emocji czy nawet zachwyt wyrafinowanego intelektu. Rudnicki miał w nosie wszelkie kryteria wartości beletrystycznych. Rudnicki pisał, bo nie mógł nie pisać. Rudnicki pisał jak mógł, bo zwalił się na niego obowiązek pisania o tym, wobec czego przestaje istnieć literatura, wobec czego nie liczą się żadne literackie względy. Trzeba być niewrażliwym i głuchym jak pień na wszystko, co ludzkie a raczej nieludzkie, żeby w straszliwym dokumencie pisarskim Rudnickiego węszyć za literaturą, za jej okazyjnymi normami, za jej wymyślonymi błyskotkami. Dokument pisarski Rudnickiego jest, jaki jest, i jest to jedyny tego rodzaju dokument w języku ludzkim zapisany. Trzeba o tym właśnie pamiętać, jeśli się chce atakować Schwarz-Barta za jego głośną książkę. Schwarz-Bart pokusił się o zrobienie pierwszorzędnej zresztą literatury z tego, z czego u nas literatury dotychczas nie robiono.
Droga do Edenu Ryszarda Kłysia to pierwsza u nas czysto beletrystyczna próba eksploatacji jednego z najstraszliwszych doświadczeń ludzkich. Mnie osobiście raziłaby tutaj „beletrystyczność” o wiele lepszej nawet próby. Ale nie dziwię się. Dorastają ludzie, dla których doświadczenia ostatniej wojny są czymś tak samo odległym jak dla nas wojna trojańska. Wtedy z domysłów na temat tych doświadczeń można z powodzeniem wysnuwać temat literacki. Atrakcyjny, niesamowity, w sam raz na powieść z dreszczykiem na taką czy inną okazję. Ryszard Kłyś taką właśnie powieść „zrobił”. „Zrobił” ją umiejętnie i kulturalnie. Bez obrazy dobrego smaku. Bez obrazy moralności. Bez obrazy władzy i w ogóle bez obrazy kogokolwiek.
Kto chce, niech więc czyta powieść, jak to polscy partyzanci – Morro, Szary, Negr i paru innych – wraz z mężczyznami z getta, Jehudą, Kaganem, Chaimem, uczestniczyli w „akcji Eden”, przeprowadzając obozowiska żydowskie w Bieszczadach, „jedyne wolne getto na świecie”, na stronę radziecką. Dowódca partyzantów Morro kocha przy tym piękną Kailę, musi zabić oszalałego z cierpienia Rafała Baumana, musi wydać rozkaz zabicia zdrajcy, partyzanta Wilka, musi wysłuchać historii upadłego rabina Naftali Kirscha, który opamięta się w końcu i wraz z rannym Morro uda się w „drogę do Edenu”. Eden jest zresztą dokładniej opisany przez Morro w rozmowie z Baumanem. „– W Edenie jest spokój – powiedział cicho, łamiącym się głosem. – To jest miasto, w którym nie odczuwa się samotności ani strachu. Nikt nie boi się tam śmierci. W tym mieście nie ma gett ani wojen, nie ma udręki ciągłego wyczekiwania na niebezpieczeństwo ani niepokoju o los bliskich, bo wszyscy są stale z sobą. Tam nikt nie jest głodny. Tam nikt nie cierpi z powodu zimna. Nie ma biedaków ani bogaczy i każdy ma to, czego potrzebuje”… (s. 192).
Autorowi Drogi do Edenu wypada życzyć napisania bardzo wielu równie umiejętnych powieści. I zastrzegam się, że w życzeniu tym nie kryje się żadna złośliwość.
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy