Powieść z łezką, Twórczość 10/1960

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

POWIEŚĆ Z ŁEZKĄ

Bronisław Wiernik, Nietu­tejszy, Warszawa 1960

Tak zwana powieść masowa nie jest zjawiskiem jednokształtnym. Nie mam najmniejszych kwalifikacji do systema­tyzowania jej gatunków, ale sama świa­domość wielokształtności zjawiska nie musi wynikać ze specjalistycznej wie­dzy. O różnych gatunkach kartofli wie się w sposób mniej więcej naturalny, nie potrzeba do tego naukowych stu­diów. Powieści masowej nie zamierzam studiować naukowo i wypowiadam się na jej temat tylko dlatego, że także kry­tyk, chcąc nie chcąc, staje się konsu­mentem tej potrawy, jeśli chce być jako tako zorientowany w tym wszystkim, co się u nas do czytania przyrządza. Ostat­nio w skali przemysłowej przyrządza się powieść masową. Nietutejszy Bronisła­wa Wiernika to rarytas w tej kategorii.

Nietutejszego zakwalifikowałbym jako bestseller z gatunku powieści z łezką. Uciekam się do nomenklatury potocz­nej, ponieważ chodzi mi o podkreślenie odrębności zjawiska w stosunku do po­wieści sentymentalnej w jej historycz­nych i współczesnych kształtach. Sterne, Radiszczew czy Skarbek dawniej, Steinbeck czy Remarque dzisiaj – to bądź co bądź twórcy z ambicjami największych. W Nietutejszym objawiły się ambicje innego rodzaju. Wiernikowi, jak przy­stało na znanego „radiowca”, zamarzył się sukces w zakresie literatury maso­wej. Można przypuszczacie autor osiąg­nie to, czego pragnął. W dodatku sukces ten nie wzbudzi chyba (i nie ma potrze­by, żeby wzbudzał) oburzenia tych wszystkich, których interesuje napraw­dę jedynie literatura poważna. Wiernikowi udało się bowiem osiągnąć „po­ziom do przyjęcia” w gatunku powieści masowej.

Polskim straszakiem dla autorów z te­go zakresu piśmiennictwa beletrystycz­nego jest nazwisko Mniszkówny, a zwła­szcza jej powieść Trędowata. Wiadomo, że jeśli ktoś chce obrazić polskiego au­tora, wytyka mu pokrewieństwa z Mniszkówną, klasykiem powieści z łezką. Widzę pokrewieństwa Nietutejszego z Trędowatą, ale nie chcę Wiernika obra­żać. Pokrewieństwa te są nie do unik­nięcia, jeśli popularność staje się głów­nym kryterium wartości. Zgorszyłbym niejednych, gdybym chciał tropić ślady tych pokrewieństw u różnych autorów.

U Wiernika zresztą nie sięgają one zbyt głęboko. Anna z jego powieści to bardzo, bardzo daleka krewna Stefci. Anna jest prawdziwsza w sensie spo­łecznym. Anna jest o wiele bardziej mądra i inteligentna, o wiele bardziej doświadczona, nie mówiąc już o tym, że Anna jest jak najbardziej współczesna. W ogóle, w przeciwieństwie do Stefci, Anna wie o sobie prawie wszystko, co może wiedzieć, i wie w dodatku praw­dziwie, po ludzku, wie, co najtrudniej­sze, nie zawsze banalnie. Ze Stefcią spo­krewnią ją niewiedza o innych. Anna ma po prostu swojego ordynata Walde­mara. Tym ordynatem Waldemarem Anny jest „nietutejszy”, literat, który przyjechał na letnisko do miasteczka czy wsi nad jeziorem, gdzie mieszka Anna. Nie dziwi fakt, że Waldemarem Anny stał się literat. To wprawdzie nie pozycja społeczna, ale zawód jak naj­bardziej zmistyfikowany w opinii pu­blicznej. Ta postać, którą widzimy zre­sztą tylko oczyma Anny i ludzi z jej środowiska, to prawdziwa pięta Achillesowa powieści Wiernika. Kto wie, czy wyobrażenia Anny o artystach nie są nawet bardziej banalne niż wyobrażenia Stefci o arystokratach! Nie ma się zre­sztą czemu dziwić, skoro Anna obser­wuje i słucha człowieka tak, nie tylko dla niej, przedziwnego! Przyuważmy takie oto relacje Anny:

„– Proszę pana – powiedziała Justy­na – więcej dzieci rodzi się z nienawiści jak z kochania.

Zapisał, że więcej dzieci rodzi się z nienawiści jak z kochania” (s. 80).

„– I głupi stanie się mądry, gdy pie­niądze ma – odpowiedziała Justyna.

Ten pan z zeszłego roku oparł łyżkę o talerz i zapisał w notesie” (s. 115).

„– Bo protestanci nie idą do spowie­dzi – powiedział – i dlatego o nich mó­wią, że smutna świnia. Bo świńtuszy i nie spowiada się. Wszystko w sobie du­si. I dlatego jest smutny. Jak każdy, kto ma zaparcie. Ze swoich myśli trzeba się wypróżniać. Potem jest lżej” (s. 135).

W początkowych partiach powieści ta przedziwna postać nie jest jeszcze szo­kująca. Po prostu przypuszcza się, że chodzi tu o humorystyczną karykaturę literata, że jest to ni mniej ni więcej tylko zwykły grafoman, który zgrywa się w środowisku Anny. Im bliżej końca powieści, tym większe jednak zdumienie u czytającego. Ten „pan z zeszłego ro­ku” okazuje się tym samym, któremu Anna aktualnie „wypróżnia się ze swoich myśli”. W zeszłym roku ten pan traktował Annę jako obiekt do swojej powieści, nie chciał widzieć prawdy o niej, nie zdawał sobie sprawy z jej uczuć w stosunku do siebie, i oto Anna po roku odkrywa przed nim prawdę, mówi mu o swej miłości, mówi mu o nieszczęściu, którego stał się przyczyną, wytyka mu jego „nietutejszość”, jego wyobcowanie. Literat Wiernika, okazuje się, nie jest postacią humorystyczną, to prawdziwe nieszczęście dla Anny, to jej tragiczny Waldemar, spętany artyzmem, tak jak tamten arystokratycznością.

Zdaje mi się, że obnażyłem dostatecz­nie sferę powieści z wyższych sfer w książce Wiernika. Nie sądzę, żebym przy tym złośliwie przesunął proporcje. Wbrew pozorom, a zgodnie z tytułem powieści ów „nietutejszy”, ów literat to postać i sprawa centralna w utworze. Anna bardzo wiele opowiada o nim i wszystko dla niego. Anna nie jest wolna przy tym od ambicji moralizatorskich pod adresem „nietutejszego”. Warstwa dydaktyczna nie jest w książce także najlepszej próby, jeśli w ogóle ta warst­wa może mieć w jakiejkolwiek litera­turze dobrą próbę. Charakter tego moralizowania objawia się dosyć przej­rzyście w takiej chociażby konkluzji Anny: „Tak, proszę pana, tak, mój dro­gi, żyjemy w jednym kraju, ale co ty wiesz o życiu, o którym przyjechałeś do nas pisać, i los o fioletowym nosie przy­wiózł cię do nas, gdzie wszystko cię in­teresowało i wszystko było ciekawe do tej chwili, kiedy jakaś biedna zaszczuta kobieta, na którą tam u siebie nawet byś nie spojrzał, powiedziała ci Nie, bo wstydziła się wtedy, że może źle pach­nie, i już odeszła ci cała ochota, i już nie miałeś wcale o czym pisać. Pamię­tasz?” (s. 305).

Napisało się mimo to, że Nietutejszy reprezentuje poziom powieści masowej „do przyjęcia”. Tak jest rzeczywiście. Dzięki temu przede wszystkim, że Anna w swoim wielkim mówionym monologu (taka jest konstrukcja formalna utwo­ru) mówi proste i, jeśli nawet banalne, to w każdym razie prawdziwe rzeczy o sobie samej, o szczęściu i udręce zwykłych spraw życia ludzkiego. Przy pomocy prostych pojęć i słów Anna tra­fia w sedno tego wszystkiego, co dla człowieka najważniejsze, co stanowi co­dzienny chleb ludzkiego życia duchowe­go. Jej opowieść jest przy tym w miarę zwięzła, w miarę skomponowana i nie zamienia się w bezmyślną gadaninę, w codzienny bełkot, sankcjonowany bez­krytycznie w Matysiakach i w im po­dobnych „dziełach literackich”. Opo­wieść Anny w tym wszystkim, co doty­czy jej własnego, rzeczywistego życia, ma siłę, ma walor całożyciowej spowie­dzi, dokonywanej raz jeden, z całą ostrością widzenia rzeczy. „Najpierw za­bito we mnie dziecko. Potem zabito we mnie matkę, zanim jeszcze zostałam ko­bietą. Potem na mnie pluli. Winną by­łam ja. Za wszystko ukarano mnie” (s. 127). Miłość, a raczej brak miłości, konflikty z prowincjonalną moralnością, sprzeczności codziennego życia – to treść kulturalnie spreparowanej opo­wieści polskiej „rzymianki” z mordobijskiego powiatu.

O jednym z sensów powieści masowej mogłaby stanowić jej popularyzatorska służebność wobec awangardowych form literatury pierwszego sortu. Pod tym względem należy przypisać Wiernikowi poważną zasługę. Dzięki Upadkowi Camusa przyjęła się między innymi u nas forma wielkiego monologu „gadanego”. Wystarczy wspomnieć Wzlot Iwaszkiewicza, Bramy raju Andrzejewskiego, Miejsca nawiedzone Odojewskiego i ca­ły szereg innych utworów. Wbrew po­zorom naturalności jest to forma nie­słychanie trudna. Czytelnik mniej przygotowany odczuwa wobec niej niemałe opory. Prostota monologu Anny może przyczynić się do łatwiejszego przyjęcia tej formy. Trzeba zresztą przyznać Wiernikowi, że dokonał w swojej książ­ce eksperymentu nie lada. Wszystkie wspomniane przeze mnie utwory są stosunkowo niewielkie, zbliżają się do wy­miarów większych opowiadań. Wiernik zastosował tę formę do powieści, chcia­łoby się powiedzieć, pełnometrażowej. Eksperyment Wiernika można uznać za udany. Świadczy to o pojemności tej formy i stanowi o dodatkowym walorze powieści masowej Wiernika.

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content