copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
PRODUKCJA
W Hotelu (moja lektura maszynopisu 1981) trzeba widzieć kolejny utwór fachowego producenta powieści o charakterze popularnym. Od wcześniejszych powieści Fiali Hotel różni się prawie przeciwstawną konwencją, od ścisłego weryzmu przeszedł Fiala do parabolicznej abstrakcji, w której widoczne są próby przywołania tradycji Swiftowskiej i skojarzenia jej z dzisiejszym oniryzmem. Oznacza to zerwanie z weryzmem nader radykalne, ale tylko na pozór.
Nie potrafię czytać Hotelu tak, jak bym czytał Swifta, Drzeżdżona lub Słyka. Narrator Hotelu nie jest Guliwerem, miasto i państwo Hotel nie jest ani Leśną Dąbrową, ani jednym z dziesiątków miast i państw Słyka. Tamte światy tworzą autentyczni fantaści i oniryści, Hotel jest tworem człowieka trzeźwego, rzeczowego i posługującego się sprawozdawczym językiem.
Narrator Hotelu nie wyśnił absurdalnego świata, on go na zimno zaobserwował, tylko nie bezpośrednio, jak było we wcześniejszych powieściach Fiali, lecz w telewizyjnym przekazie w ciągu lat, powiedzmy, dwudziestu.
Świat telewizyjny tworzy się na czas odbioru programu, jego twórcy zaprzątają sobie nim głowy dłużej niż snem, który się w nocy przyśnił. Narrator Hotelu rejestrował w pamięci wszystko, co oglądał przez lat dwadzieścia, jego pamięć odtworzyła, niech będzie, że w śnie, nagromadzony materiał, powstały z tego dzieje państwa rządzonego przez Gajowego i Agrarystów, zwalczanego przez technokratów, opanowanego przez Agrakratów, którzy je doprowadzili do katastrofy.
Syntetyczny program telewizyjny, który odtwarza narrator Hotelu jest zlepkiem tysięcy kłamstw, bzdur i idiotyzmów, które nabierają znamion historycznej prawdy, jeśli czytelnik Hotelu jest w stanie przypomnieć sobie coś z tego, co przez dwadzieścia lat oglądał, Hotel jest zbudowany z literackich aluzji do Rzeczywistości telewizyjnej”, te aluzje, jeśli się je odbierze, ożywiają nudę totalnej bredni, z której zbudowano miasto i państwo. Hotel jest satyrą na „rzeczywistość telewizyjną”, czytelnikami Hotelu powinni być ludzie o „światopoglądzie telewizyjnym”.
Seryjna produkcja – dla literatury, która chce być serio, objaw demaskatorski – jest w beletrystyce popularnej czymś naturalnym.
Co sprawiło, że Adam Fiala zdecydował się na trzaskanie „powieści do czytania”, trudno wiedzieć, prawa do takiej decyzji nie można mu jednak odmówić. Nie sądzę, żeby kryły się za tym względy merkantylne, bo to w naszych warunkach, byłoby bez sensu, prawdopodobniejsze jest, że Fiali brak wiary w literaturę serio i brak ochoty do takiego pisania, które przestałoby być zwyczajną pożyteczną rozrywką i uchwytnie pożytecznym spędzaniem czasu.
Jakkolwiek jest, nie rzucę kamieniem na „czytadła” Fiali, choć interesuje mnie w literaturze zupełnie co innego i co innego dostrzegałem w wielu jego wcześniejszych utworach.
Powieść Anioł bez skrzydeł (moja lektura maszynopisu 1981) jest jak Hotel utworem popularnym, w którym – przeciwnie niż w Hotelu – nie zmienia się wcześniej stosowanej konwencji, jeśli nie liczyć zamiany narracji pierwszoosobowej na narrację wszechwiedzącą, co oznaczać może zarówno kompromis z tradycyjnymi nawykami czytelniczymi, jak i separację od niewygód autobiografizmu, w którym realne zagrożenie stanowi ekshibicjonizm,
Przy obfitości nawiązań do wcześniejszych – jawnie autobiograficznych – utworów historia „malarza naiwisty” Walerego Panenki miałaby w narracji pierwszoosobowej posmak ekshibicjonizmu, jeszcze gorsze podejrzenia musiałby wtedy wzbudzać sposób portretowania żony Lidki.
Uprzedmiotowienie i ufikcyjnienie narracji umożliwia Fiali przejście od ironii do satyry, z czego wynika różnica literacka między powieściami Anioł bez skrzydeł i Kiedy święci maszerują, Autoironiczna relacja z podróży do Włoch w Kiedy święci maszerują jest w lepszym literacko guście, w satyrycznej narracji o podróży do Francji w sierpniu 1980 roku (ten czas jest ważny) w Aniele bez skrzydeł mniej dba się o gust, a więcej o demaskatorstwo.
Na ironii w Kiedy święci maszerują można się nie poznać, społeczny obłęd w Aniele bez skrzydeł występuje w tak jaskrawych barwach, że przegapić go nie sposób. W narracji o samej podróży za dużo jest folderu (na skutek tego powieść jest za długa), w narracji o polskich fenomenach społecznego obłędu dłużyzn nie ma, z urzędniczych zdań narracji Fiali obłęd wybucha jak ropa w Karlinie, ten wybuch znalazł zresztą swoje miejsce w narracji, którą zamyka opis wigilijnego wieczoru 1980 roku w warszawskim mieszkaniu państwa Panenków.
Tego wieczoru – wbrew tytułowi – powieściowy anioł, Walery Panenka, wykorzystał skrzydła, które mu wyrosły, i uleciał w przestworza. Takiemu dobrze.
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy