copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
PRZEBRANIE
W Piaszczystej skarpie (1981) urządził Trziszka wielką zabawę literacką z własnych doświadczeń przeszłości i z własnej twórczości literackiej, pozwalając sobie na pełny luz wewnętrzny i na wolność od konwencjonalnych rygorów narracyjnych.
Stan skupienia (moja lektura dwóch wersji maszynopisu 1982) niczego podobnego nie umożliwia, ta powieść jest pisana pod presją powagi istnienia, którą przyrodzona prześmiewczość Trziszki usiłuje od czasu do czasu rozładować, ale zrobić tego do końca nie jest w stanie, ponieważ odczucie powagi istnienia wynika tu z doświadczeń w żadnym razie nie do śmiechu, skoro doświadcza się w pełni uzasadnionego lęku przed śmiercią własną, skoro głęboko przeżywa się śmierć cudzą (śmierć Edwarda Stachury), skoro temu wszystkiemu towarzyszą inne tragiczne zagrożenia indywidualne i zbiorowe.
O tych ostatnich nie mówi się w Stanie skupienia wprost, mówienie takie zastępuje zaskakujący wypad w historię, byłby to wypad niczym narracyjnie nie usprawiedliwiony, gdyby nie jego funkcje historycznego pseudonimu dla tych doświadczeń zbiorowych, które w narracji bezpośredniej zburzyłyby zasadnicze założenia powieściowe Stanu skupienia, nie rokując żadnych innych pożądanych rezultatów artystycznych.
W gwałtownej zmianie stylu powieściowego, jaka wiąże się z wprowadzeniem do narracji życiorysu dziadka narratora, dokumentów historycznych o strajkach górniczych na początku wieku i filmowych sekwencji z górniczego życia, kryje się duże ryzyko artystyczne, kwestii opłacalności tego ryzyka nie potrafię rozstrzygnąć, opowiadam się raczej za ryzykiem, brak mi bowiem niezbitych argumentów, żeby takie ryzyko Trziszce wyperswadować.
Za ryzykiem przemawia bądź co bądź wiele rzeczy, decyzja samego autora, którego najwyższy czas traktować jak najpoważniej, niespodziewana atrakcyjność intelektualną zastosowanej paraboli historycznej, wymowność społeczna historiozoficznej pointy dla tej filozofii społecznej, jaka przenika całość narracji w Stanie skupienia, wreszcie pożytek literacki, jaki wynika z faktu, że powieściowy narrator Trziszki występuje w całej powieści w przebraniu filmowca.
Filmowe przebranie narratora Macieja, która aż do rozmaitych intymności jest samym Trziszką, przyjmuje się w narracji jako uciążliwą konieczność kamuflażową ze względów osobistych, rodzinnych i publicznych.
Nieustanna konfesja splata się w narracji Trziszki z nieustannym osądzaniem ludzi, z którymi los Trziszkę zetknął. Wśród nich są dziesiątki ludzi mniej lub więcej publicznie znanych. Na wiele rzeczy Trziszką nie mógłby sobie pozwolić, gdyby nie kamuflaż lub pseudokamuflaż, pomiędzy którymi – w zależności od potrzeby – trzeba w narracji lawirować.
Lawirowanie narracyjne Trziszki najłatwiej mi wykazać na własnym przykładzie. Występuję w powieści Trziszki w najrozmaitszych rolach i sytuacjach, jestem mówcą nad trumną Ediego-barda (Stachura) i zasługuję na pochwałę. Jestem właścicielem telefonu i korespondentem w jedną stronę (do mnie), co służy oskarżeniom, nazywa się mnie „jurorem zawodowym” (dla żartu), „druhem” (wyraz solidarności) i „znajomkiem” (wyraz dystansu), w tym wszystkim wystarcza pseudokamuflaż, w warstwie najgłębszej zakamuflowanej przypada mi rola głównej przeszkody na drodze Trziszki do pełnej ludzkiej i twórczej samorealizacji, to musi prowadzić do uczuć najbliższych nienawiści, czego w narracji maksymalnie szczerej nie chce się także przemilczeć.
Bez filmowego kostiumu narratora i innych postaci, bez zamiany Obór pod Konstancinem na Pałac Filmowca, trudno byłoby powiedzieć to, co się mówi, z uciążliwości i kłopotów stałego narracyjnego kamuflażu chce mieć Trziszką jakiś profit, wykorzystuje więc okazję i filmowca przebierańca zmienia w filmowca rzeczywistego, stwarzając dla przebieranki głębszą motywację niż tylko kamuflażową.
Godząc się z ryzykownością końcowych – historycznych i filmowo-górniczych – partii Stanu skupienia, rzeczywiste duże wartości powieści Trziszki widzę przede wszystkim w szczerych – aż do bezwzględności – duszoznawczych i społeczno-kulturalnych konfesjach, jakie wyzwoliło w Trziszce głębokie przeżycie własnych i cudzych „rzeczy ostatecznych”.
Zagrożenie własną śmiercią splotło się jak najściślej ze śmiercią Edwarda Stachury, on też, choć w powieści znalazł się tylko opis jego pogrzebu, stał się dla Trziszki ostatnią instancją aksjologii egzystencjalnej, której podporządkowana jest cała narracja w Stanie skupienia.
Jak Stachura w ostatnich dniach życia korzy się Trziszką przed swoją starą „mateńką”, która cierpliwości i mądrości życia nauczyła się w stopniu tak doskonałym, że jest już samą cierpliwością i mądrością.
Wobec jej cierpliwości i mądrości błazeństwem jest wszystko, czego Trziszką szukał w szkołach i pałacach sztuki, wśród ludzi rzekomo wielkich i na pozór mądrych, na nieskończonym targowisku próżności i obłędu, które rości sobie prawo do miana kultury wyższej, choć nie ma na nim miejsca dla kultury jakiejkolwiek.
W Stanie skupienia jak w Happemadzie (1976) odrzuca Trziszką stosowanie pisarskich uników, szukając odważnie w sobie i w świecie źródeł tych błędów, których wynikiem jest zły los człowieka, jego (człowieka) cierpienie.
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy