Przejawy życia i śmierci, Twórczość 5/1970

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

PRZEJAWY ŻYCIA I ŚMIERCI

Edward Stachura, Cała jaskrawość, Warszawa 1969

Z perspektywy czasu staje się coraz bardziej widoczne, że w opowiadaniach Jednego dnia (1962) ujawnione zostało głównie to, jaki jest ten, który do­świadcza świata i świat opowiada. Jaki jest, nie tyle sam w sobie, czy sam dla siebie, lecz w jaki sposób i czym świat odbiera i jakie słowa są mu dane, żeby świat opowiadać. W opowiadaniach Falując na wietrze (1966) daje się zauważyć, chociaż – zdaje się – nikt z piszących o Falując na wietrze (1966) tego nie zauważył, że Edward Stachura odbiera swemu opowiadaczowi stop­niowo prawo do autoprezentacji i zaczyna go obciążać obowiązkami i zada­niami zupełnie innej natury. Usuwa go, mówiąc jego słowami, z centrum na krawędzie czy w inne miejsca koła, każe mu opowiadać we wspólnym imie­niu nawet wtedy, gdy opowiada sienie, żąda od niego, żeby opowiadał innych i żeby uczył się ich języka.

Język Stachury jest we wszystkim, co wyszło spod jego pióra, tak odmien­ny od konwencjonalnej polszczyzny literackiej, że odbiera się ciągle jeszcze tę inność całościowo i nie dostrzega się jej zróżnicowań. W Jednym dniu jest to inność prawie czysto indywidualna, w dużej mierze uwarunkowana polsko-francuską dwujęzycznością Stachury. W Falując na wietrze natomiast inność językowa ma charakter przede wszystkim społeczny. Stachura sięga tam, gdzie wypływają źródła żywego języka, a wypływają one z mowy tych, którzy zachowali odwieczne mowy chłopskie lub niedaleko od nich odeszli.

Stachura zmusza opowiadacza Falując na wietrze, żeby czerpał z żywych źródeł języka i żeby to, co zaczerpnie, rozdawał, wykonując tym samym pra­cę podobną do pracy rozdawcy wody źródlanej, o czym wspomina się zresztą w Całej jaskrawości. Opowiadacz Falując na wietrze u źródeł języka gasi swoje własne pragnienie wyrazu i w naczyniu literatury rozdaje źródlany napój wszystkim spragnionym. Nie widzieć jego hojnej i pracowitej uczyn­ności wobec wszystkich, wobec starej kobiety znad morza i wobec strażnika wodnego spod Annopola, wobec pasażerów Dziennej jazdy pociągiem i wobec rozmówcy z opowiadania Parą kieliszków, to znaczy być pozbawionym wszel­kiego daru, widzenia i należeć do adresatów gorzkich słów, które padają w Całej jaskrawości: „Bo to jest jawna ślepota. Kto tu jest naiwny? Zapraw de, panowie, nie rozumiemy się. I nie mamy, jak to się mówi, wspólnych zainteresowań” (s. 116).

Te i wiele innych gorzkich słów kieruje narrator Całej jaskrawości prze­ciwko tym, którzy nie zrozumieli nic z wcześniejszego pisarstwa Stachury albo zrozumieli nie tak, jak on sam je rozumie. Nierozumienie dotyczy pi­sarskich generaliów, tak zwanej treści i tak zwanej formy, celów i powinności pisarstwa i jego charakteru. Źródła wszystkich nieporozumień upa­truje Stachura w braku wyobraźni i tu trzeba z nim się zgodzić całkowicie nawet wtedy, gdy niektóre jego szczegółowe pretensje są przesadne, ponie­waż jest to pisarz tak wrażliwy, że każda nawet najrozumniejsza próba okreś­lenia go sprawia mu ból jak od niespodziewanego ciosu w oczy. Nie ma jed­nak przesady w żadnym jego słowie, którym napiętnuje brak wyobraźni i jak Kassandra wieszczy groźne konsekwencje tego braku. Jeśli świat zginie z ludzkich rąk, to jedno jest pewne, że zniszczą go ci, w których umarła wyobraźnia.

Bunt przeciwko śmierci wyobraźni i potrzeba wyrazu dla tego buntu decy­duje o kształcie Całej jaskrawości. Ustawiczny, mający swoją przyczynę w niedobrym doświadczeniu, lęk przed niezrozumieniem, przed „jawną ludzką ślepotą, płaskością widzenia, jednostronnym, jednostronniczym patrze­niem” każe Stachurze obarczyć narratora Całej jaskrawości obowiązkiem de­klaracji polemicznych i stałych zabiegów objaśniania, jaki charakter i wy­miar ma lub może mieć za sprawą wyobraźni każdy doświadczony przez nie­go i opowiedziany ,,przejaw życia i śmierci”. Narrator Całej jaskrawości bu­duje swoją opowieść z precyzyjnej relacji o „przejawach życia i śmierci” naj­skromniejszych, z drobin czy z atomów ludzkiego doświadczenia, nie daje jednak and na chwilę zapomnieć, że w tych drobinach czy atomach kryje się wszystko: cała społeczność ludzka, cała Polska, cały świat i wszechświat.

Ta drobinowa budowla, którą wznosi narrator Całej jaskrawości, ma być modelem świata na lekcji poglądowej w szkole wyobraźni. Lekcję prowadzi nauczyciel, który daje wyraz swemu zniecierpliwieniu: „Wyciągnąć trochę szyję, mówię. A nie klepać uparcie o prostocie tego świata, o prozie poetycz­nej, romantycznej włóczędze, filozofii nóg, zwrocie do natury i tak dalej” (s. 116). W eksplikacjach nauczyciela wyobraźni pobrzmiewa ironia a może nawet coś w rodzaju bolesnego szyderstwa: „Wszystko nam leży na sercu. Całe okrągłe, lekko spłaszczone na biegunach szczęście planety. Całe owalne, elipsoidalne szczęście galaktyki. Wszystko. Pokój narodom i pax tibi. Wszystko, mówię. A nawet to, żeby ci, co budują budy dla psów, nie robili otworu budy na zachód, skąd tu, na średnich szerokościach, wieją najprzeważniej wiatry i psy marzną. A kiedy pada deszcz, podcinany zachodnim wiatrem, wpada ukośnie psu do budy. To samo śnieg. Otwór budy ma być na południe albo na południowy-wschód. Stamtąd najmniej dują wiatry” (s. 224-225).

Myliłby się ten, kto by z powodu tych eksplikacji posądzał Stachurę o ma­łoduszność pisarską. On czuje się zmuszony do tego, i to wbrew swojej arty­stycznej naturze. On wolałby poprzestać na prezentacji swojej budowli – owej kompozycji chwil, w których przeglądają się „epoka dziejowa” i wiecz­ność – bez dodatkowych objaśnień, nie może jednak tego zrobić, nie nara­żając się równocześnie na posądzenie, że prezentuje budowlę krasnoludków i wizję świata szczupłą lub nieważną. Krótkie dzieje Całej jaskrawości potwierdzają istnienie przymusu. Wystarczyło, że narrator Stachury, wyjaśniw­szy w połowie utworu, co rozumie przez „całą jaskrawość” życia i śmierci, ograniczył swoje eksplikatorstwo, a w historii rozwalenia stodoły niemal cał­kowicie je wyeliminował, a już ktoś doszedł do wniosku, że powieść zawiera dłużyzny i powinna skończyć się w połowie. A przecież historia rozwalenia stodoły jest w tym utworze co najmniej tak samo ważna, jak wszystko przed­tem, jeśli w ogóle nie najważniejsza.

Nie skąpiąc w Całej jaskrawości najrozmaitszych aluzji literackich, Stachura odmówił sobie prawa do aluzji najistotniejszej, wszystko, co istotne w Całej jaskrawości, tłumaczącej. Chodzi o nie wyrażoną expressis verbis aluzję do Hamleta. Może zresztą Stachurze i nie przyszło na myśl, że jego bohater doświadcza tego samego, czego doświadcza także „zastrzelony strzałem wyobraź­ni” królewicz duński. W każdym razie, gdy bohater Stachury zrozumiał, na czym polega „cała jaskrawość” życia i umierania, słynna kwestia duńskiego królewicza nie mogła zostać wyminięta. Bohater Stachury podejmuje ją z całą powaga i z całą odpowiedzialnością. Ostrożnie, ale i uparcie. I rozstrzyga ją świadom, dlaczego rozstrzyga ją tak, a nie inaczej. I wyciąga wnioski z tego rozstrzygnięcia, które wybrał. Postanawia żyć według określonego systemu wartości moralnych. Podejmuje moralne zobowiązania. Ich doraźnym wypeł­nieniem ma być czyń taki, na jaki go stać.

Nie jest istotne, że jest to czyn na miarę miejsca, czasu i okoliczności, ja­kiś mikroczyn, drobina czy atom czynu. Ze względu na ustawione przez kreatora proporcje nie może to być czyn innego wymiaru. U kogoś, kto żąda odrodzenia wyobraźni, nie jest wcale potrzebne, żeby to był czyn na miarę czynów Hamleta czy czynu Raskolnikowa. Nie mówiąc już o tym, że kreato­rowi chodzi o czyn nieco innego rodzaju. On wie za sprawą Alberta Camusa, czy niezależnie od niego, co do jakich czynów można mieć pewność, że nie pomnażają zła w człowieku i w świecie. Jemu chodzi o czyn moralnie bezpieczny i tak niewątpliwy, jak niewątpliwe moralnie są czyny bohaterów Dżumy. Zlikwidować bezpożytek, w tym nie kryje się żadne ryzyko moralne. Zniszczyć to, co powinno zostać zniszczone, to czysta i niewątpliwa moralnie powinność, od której nie może się uchylać ten, kto postanowił zawsze i wszę­dzie walczyć ze śmiercią i ze wszystkimi jej przejawami. W zagrodzie Potę­gowej trzeba było dokonać tego, czego bohater Całej jaskrawości dokonuje. Waga moralna jego czynu jest ogromna. Dokonuje się go w imię „okrągłego, lekko spłaszczonego na biegunach szczęścia planety”. Gdyby tego czynu zbrakło, kto wie, czy bohater Całej jaskrawości nie musiałby na nowo zająć się kwestią Hamleta. Kapitulując przed jednym „przejawem śmierci”, kapituluje się przed śmiercią totalną. Źle pomyślał ten, kto pomyślał, że Cała jaskrawość powinna się kończyć w połowie. On nie wie, co pomyślał. I jak tu nie przyznać racji narratorowi: „Ludziom wystarcza powierzchnia tylko, tafla, naskórek. Blichtr. Jabłko jest piękne, bo rumiane. To, że w nim wydrą­żona z boku mała czarna dziurka, tego 'nie widzą. Dopiero, kiedy ugryzą kęs owocu, wtedy dopiero, tfu, wypluwają ten kęs, bo zobaczyli robaka. Albo i nie zobaczyli, bo już go połknęli. Jedząc jabłko, z oczami wlepionymi w re­wię na ekranie telewizora, przełknęli robaka jak nic. Dobrze im tak” (s. 117-178). Pewnie, że dobrze. Niech się uczą patrzeć i widzieć.

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content