Przemyślna powieść, Twórczość 12/1962

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

PRZEMYŚLNA POWIEŚĆ

Leon Gomolicki, Białe runo, Łódź 1962

Nie da się ukryć, że jako krytyk czuję się od czasu Ucieczki (1959) wplątany w pisarską sprawę Leona Gomolickie­go. W mojej świadomości Leon Gomo­licki stał się pisarzem dzięki Ucieczce. Nie wykluczałem nawet ewentualności, że zostanie on autorem unius libri. Uprowadzenie Baucis (1960) i Wyłącze­nie (1962) dowiodły, że wybuch talentu nie był u Gomolickiego jednorazowy. Te trzy powieści złożyły się w impo­nującą kompozycję wypowiedzi pisar­skiej człowieka, który stosunkowo póź­no i stosunkowo nagle odkrył sposób, jak można dać wyraz splątanym do­świadczeniom uczuć, myśli i wyobraźni. W zasadzie nie dziwi zestaw motywów tych trzech powieści. Świat pierwszy narodzin własnej osobowości (Ucieczka), świat spełnienia (albo niespełnienia), które przynosi miłość (Uprowadzenie Baucis), świat, który stwarza zagroże­nie osobowości przez śmierć (Wyłącze­nie).

Zastanawiałem się nie tak dawno (z okazji Wyłączenia) nad faktem, że proza autora, którego talent w pełni swoich możliwości objawił się w póź­nym stosunkowo wieku, ma w dosyć szczególny sposób charakter podmioto­wy. Powinienem był jednak zauważyć, że przynajmniej w wypadku Ucieczki i Uprowadzenia Baucis była to podmio­towość ex post. Gomolicki odrabiał jak gdyby twórcze zaległości. I nie obeszło się przecież bez charakterystycznych nawarstwień różnych formacji psycho­logicznych. Ucieczka w swoim czasie byłaby Buntem. Bunt został spełniony życiowo w Ucieczce. Ucieczka przeżyta po latach twórczo zamieniła się w Powrót. Rozpacz musiała się już zamie­nić w gorycz, żeby tragedię współczes­nych kochanków tak przewrotnie przymierzać do najszczęśliwszego mitu mi­łosnego ludzkości (Uprowadzenie Bau­cis). Może to zresztą już nie przewrot­ność, a całkiem dobra wiara ex post, że w przeszłości istniało prawdopodo­bieństwo spełnienia Niemożliwego. Pod­miotowe powieści Gomolickiego są niesłychanie podstępne w swoich psycho­logicznych treściach, przy czym ta podstępność nie musi być wcale rezultatem świadomego zamysłu twórcy. Dopiero Białe runo nie pozostawia wątpliwości, że Leon Gomolicki potrafi być pisarzem podstępnym z czysto intelektualnego rozmysłu.

Białe runo to powieść tak podstępna, że prawie nie ma sposobu, żeby się nie wystrychnąć na dudka, interpretując ją w jakikolwiek jednoznaczny sposób. Klasyczna tak zwana powieść produk­cyjna sprzed lat dziesięciu, i to pisarza z najszlachetniejszą dobrą wiarą? Pro­szę bardzo, autor nie ukrywa, że ro­dziła się ona przy zastosowaniu najbardziej rygorystycznej receptury na pożą­daną w swoim czasie literaturę. Autor nazbyt serio potraktował wprawdzie postulat „prawdy życia”, co podówczas było dowodem naiwności, ale dziś nie byłoby mu już to brane za złe. Wyobra­żam sobie, jak by ten i ów mógł się wzruszyć Białym runem jako prawdzi­wą powieścią o pracy ludzkiej i robot­nikach, żeby nie użyć skompromitowa­nego miana „powieści produkcyjnej”. Superawangardowy eksperyment arty­styczny z przypisaniem do zjawisk antypowieści? Oczywiście, autor odżegnu­je się od wszystkiego, co jest Właściwe tradycyjnej powieści. Weźmy tylko pod uwagę, jak w tym utworze demonstro­wane są wszystkie zabiegi, które przed­siębierze ten, kto sobie umyślił napisać powieść. Na dobrą sprawę Biale runo to niemal wyłącznie zapis wstępnego etapu pracy twórczej, etapu – jak to się zwykło mówić – zbierania mate­riałów, ponieważ tym razem, jak nie trudno się domyślić, chodzi o utwór przedmiotowy, i to niemal w takim sensie, jak to się marzyło twórcom powieści naukowo-socjologicznej (na przykład pisarzom grupy „Przedmieś­cie”). I znów nie zdziwiłbym się, gdyby ktoś kruszył kopie o to, jak to Górnolicki eksperymentuje w takim typie po­wieści, w którym nigdy niczym nie eks­perymentowano.

Skrajne możliwości kwalifikacji sty­lowej Białego runa to jeszcze nie wszystko. Sens tej powieści da się wy­kładać tak samo rozmaicie. Poczciwa dydaktyka społeczna? Można. Studium środowiskowe? Na pewno. Demaskatorstwo na wielu planach intelektual­nych? Bez wątpienia. Groteska i szy­derstwo? Tragifarsa powieściowa? Autodemaskatorstwo? Można obronić każdą z podobnych interpretacji. Moż­na także dowieść, że jest to powieść znakomita i z gruntu nieudana. Nie wybrałbym żadnej z tych możliwości. Co najwyżej wybrałbym wszystkie ra­zem, broniąc każdej po trochu. Myślę jednak, że najostrożniej byłoby opowiedzieć całkiem zwyczajnie, jak się to czyta.

Na początku czyta się to jak repor­taż z zakładu pracy. Przezorny repor­ter oddał głos bohaterowi reportażu i ten nadrabiając miną, opowiada o swojej klęsce ludzkiej i zawodowej. Opowiada o tym, jak go wyrolowano (to akurat właściwe słowo rodzajowe) z góry i z dołu, to znaczy ze strony zwierzchników i podwładnych. Ot, było się kierownikiem oddziału przędzalni i trzeba było przestać nim być. Ten reportaż jest sam w sobie świetny, cho­ciaż od jego bohatera – jak się póź­niej okazuje – oczekiwano nie opo­wieści o sobie, lecz o kim innym. O tym kimś padają zaledwie wzmianki i w tych wzmiankach powtarza się epitet „komik”, co w rodzajowym języku opo­wiadającego nie oznacza szczególnej rewerencji. Wiemy jednak, że ów „ko­mik” swoją nadgorliwością naprawiacza stosunków przyczynił się walnie do życiowej kieski opowiadającego.

Po tym reportażu następuje coś, co by można było nazwać skrupulatnie opracowanym na piśmie donosem, gdy­by to nie było akurat przeciwieństwem donosu. W każdym razie, jeśli już miał­by to być donos, to byłby to donos pozytywny, coś w rodzaju uzasadnienia wniosku o wyróżnienie czy nagro­dę. „Komik” przeradza się w bohatera bez reszty pozytywnego. Robotnik z funkcją pucera na przędzalni jest światłym i utalentowanym człowiekiem, napisał szopkę satyryczną, która miała służyć uzdrowieniu stosunków w pracy, spotkały go najrozmaitsze przeciw­ności, płynące ze złej woli i ciemnoty. Mamy wszelkie prawo przypuszczać, że poznajemy tak zwanego pozytywnego bohatera w najczystszym wydaniu. Po­zytywny donos, adresowany do pisa­rza, to rzecz także w swoim rodzaju pełna uroku. Bylibyśmy już bez reszty przygotowani do literackiej kanonizacji bohatera, gdyby nie różne jego pry­watne dziwactwa (to może służyć jed­nak uprawdopodobnieniu ideału, jak owa przysłowiowa przed laty kapka u nosa) i gdyby nie jednoznaczna oce­na otoczenia, która bądź co bądź jest głosem ludu i brzmi ni mniej ni wię­cej: „A co mu do tego, że, nosa wszędzie wsadza. To taki wredny szczur. Własna żona go bez tej książki rzuciła” (s. 53). Przyznam się, że w tym ludowym osą­dzie pokładałem jako czytelnik Białego runa wszelkie nadzieje, że przygoto­wywana kanonizacja bohatera nie bę­dzie nudnym literackim obrzędem.

Atoli autor przygotował grubą nie­spodziankę na zasadzie gwałtownego uderzenia w łeb. Po pozytywnym do­nosie następuje prezentacja zapisków pucera, samorodnego myśliciela i pisarza. Teksty pucera czyta się jak naj lepsze, te jeszcze nie napisane utwory Sławomira Mrożka, który, jak dotych­czas, omija trwożnie najatrakcyjniejsze obiekty pasji parodystycznej. Nieszczęs­ny pucer (szkoda, że z tego interesu­jącego nazwania nie zrobił Gomolicki tytułu powieści) ze wzruszającą bez­pośredniością daje wyraz swoim nie swoim przekonaniom. Przerażająca jest ta autoprezentacja duchowa kandydata na nowego świętego. Dobra wiara i wola i absolutna niemożność zrozu­mienia czegokolwiek. Absolutna bez­radność umysłowa i brak najmniejszych podejrzeń na temat tej bezradności. Najlepsze intencje na usługach kalectwa umysłowego. Upór, poświęcenie i bohaterstwo w poczynaniach, inspirowanych konceptami troglodyty. Zapiski pucera to majstersztyk parodystyki, literackiego szyderstwa i drwiny. Mamy literaturę szyderczą wysokiej rangi, Leon Gomolicki dorównał w zapiskach pucera jej najlepszym kartom. Czyta się to z najwyższą satysfakcją a rów­nocześnie z poczuciem, że autor z nas zakpił, nie przygotowując nas do tej niespodzianki. Jednocześnie nie mamy żadnych wątpliwości, że wszystko już wiemy i rozumiemy. Tymczasem autor nie oszczędził nam jeszcze jednego zaskoczenia.

Po zapiskach pucera Gomolicki umieszcza zwyczajem znanym z Wyłą­czenia komentarz autorski. I komentarz ten jest całkiem serio, dużo w nim li­rycznych wyznań i co najdziwniejsze, dużo powagi intelektualnej w stosunku do zapisków pucera. Komentator zdobywa się nawet na tyle odwagi, że w paru epizodach sugeruje niedwuznaczne analogie między sobą i nieszczęsnym pucerem. Nad szyderstwem i drwiną (tak już dla nas oczywistymi i jedno­znacznymi) został znów postawiony znak zapytania. Okazuje się, że zwiodła nas rodzajowość pucera. Ta rodzajowość, tak jaskrawa, a nawet karyka­turalna (wystarczyłoby zacytować jaki­kolwiek fragment jego zapisków), nie jest najważniejsza. Komentator nie wstydzi się tej rodzajowości, komenta­tor nie ma nic przeciwko temu, żeby postawić znak równości między jego jakimiś klęskami a klęską tej tragi­komicznej postaci, tak duchowo i umy­słowo upośledzonej. Pucer dzielił się swoimi myślami, nie podejrzewając, że są to myśli duchowego kaleki. Komen­tator gotów by odnaleźć siebie w tym kalectwie. Wtedy na zapiski pucera na­leżałoby spojrzeć jak na tragiczny mo­nolog Łuckiego z Czekając na Godota. To tyle samo, co usłyszeć: „Z czego się śmiejecie? Sami z siebie się śmieje­cie”. Komentator zmusza nas, żebyśmy się czuli zawstydzeni za swój odbiór zapisków pucera.

Przyznaję, że ten opis, jak się czyta Białe runo, jest krytycznym unikiem. Nie widzę jednak innego wyjścia. Ta powieść zawiera bowiem o wiele wię­cej podstępów intelektualnych niż te, które zdołałem wskazać. Niektórych zresztą nie miałem ochoty wskazywać. I tak nie wyczerpałbym wszystkich. Przeczytajcie zresztą sami tę powieść arcyprzemyślną.

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content