copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
PRZEWROTNOŚĆ
Nawet przy niechętnym czy sceptycznym stosunku do Kapitulacji (1983, moja lektura maszynopisu 1980) nie dałoby się zaprzeczyć, że jest to powieść, którą czyta się z dużą satysfakcją intelektualną. Swoją przewrotność intelektualną ujawnił Zbigniew Bela w debiutanckich opowiadaniach, w Kapitulacji mamy do czynienia z popisową zabawą w grę znaczeń, jaką ustanawiają dwa przeplatające się i fabularnie nie powiązane plany narracyjne utworu: narracja młodego faceta, który w spadku po ciotce otrzymał osiemnastowieczną relikwię, i narracja wysokiego urzędnika przemyskiego, który składa relację o oblężeniu, poddaniu i wyzwoleniu przemyskiej twierdzy w 1915 roku.
Tytuł odnosi się w sensie dosłownym do planu drugiego narracji, w sensie przenośnym pointuje on narrację o przygodach spadkobiercy ze spadkiem. Są to przygody z wartością, nazwijmy ją wartością kulturalną, która swoich znaczeń kulturalnych nie może odzyskać.
W sensie metaforycznym tytuł utworu Zbigniewa Beli oznacza niemożność ocalenia wartości kulturalnej, którą bądź redukuje się do wartości materialnej, bądź zastępuje bezwartościowym ersatzem.
Współistnienie dwóch niezależnych planów narracyjnych w Kapitulacji sugeruje, tak sądzę, wymienność i przenośność rozpoznań sytuacji w kulturze i rozpoznań sytuacji w historii. Obydwaj niezależni narratorzy Kapitulacji doświadczają tego samego, jest to doświadczenie paradoksalności świata, w którym nie obowiązują już jakiekolwiek mierniki jakiejkolwiek wartości, w którym imiona wartości zatraciły swoje znaczenie.
Narrator z Przemyśla ma trudności z nazwaniem walczących armii, dwuznaczne jest w jego relacji słowo „wyzwolenie”, słowo „wróg” w ogóle nie pada, narrator historii ze spadkiem nie spotyka nikogo, do kogo mógłby dotrzeć sens słów „relikwia” lub „dokument”, wszystko w jego historii sprowadza się do tego, że słowa te nabierają znaczeń absurdalnych, że zastępuje się je nazwami przedmiotów o byle jakiej użytkowej wartości.
Narrator z Przemyśla ukrywa prawdę o paradoksach historii wojennej, opowiada on tak, jakby nie rozumiał, co opowiada, sensu opowieści trzeba się domyślać, narrator historii spadkowej lubuje się w piętrzeniu paradoksów kulturalnych, demaskuje je z pasją, wykorzystuje fabularny pretekst (że jest to pretekst, świadczy fakt, że narrator „przedmioty spadkowe” raz po raz traci, dysponując nimi dla potrzeb kolejnej przygody), żeby ujawniać przejawy dzisiejszego troglodytyzmu kulturalnego, demaskując mieszczańskie idiotki, menażera wydawniczego, osobliwego krytyka, zbieracza antyków, domorosłego filozofa, zbiurokratyzowanego księdza.
Satyra i humor narracji o paradoksach kultury górują nad narracją o paradoksach wojny, nie znaczy to jednak, że ta druga narracja jest gorsza.
Autora Kapitulacji stać by było, powiedzmy, na haškizm tej narracji, byłyby to jednak literacko dwa grzyby w barszczu, pod znakiem zapytania stanęłaby wtedy potrzeba łączenia dwóch planów narracyjnych w utworze, odpadłaby możliwość zabawy sensami przenośnymi obydwu historii, pomniejszona zostałaby metaforyczna nośność całości utworu, w którym paradoksalności nie sprzęga się z czasoprzestrzenną rodzajowością.
Kapitulację napisał ktoś, kto czytał Borgesa, choć dowodów na to w tekście nie zostawił. To także sukces.
W Kapitulacji dwa niczym nie związane plany narracji objaśniają się wzajemnie, w Opowiadaniach (moja lektura maszynopisu 1986) rolę podobną spełniają wobec siebie poszczególne utwory przez sam fakt czysto fizycznej koegzystencji.
Mam poza sobą wielokrotne lektury opowiadań Zbigniewa Beli w różnych zestawach, każdorazowo rozumie się je cokolwiek inaczej, każdy utwór, który do zestawu przybywa, nie jest obojętny dla rozumienia wszystkich pozostałych razem i każdego oddzielnie.
Dla rozumienia całości Opowiadań, może nawet dla zrozumienia założeń pisarstwa Zbigniewa Beli w ogóle, szczególnie ważny może być tekst pod tytułem Nie wysłany list do wicepremiera Rakowskiego, który to tekst mało kto odważyłby się skojarzyć z formą opowiadania.
Utwór ma wprawdzie kompozycję ramową, ale jakież to opowiadanie, skoro tekst główny przybiera postać naukowego elaboratu ekonomicznego o dziejach i przejawach zjawiska społeczno-ekonomicznych kryzysów na świecie w ciągu dwóch ostatnich wieków.
W tekście tym wszystko byłoby ostentacyjnym zaprzeczeniem jakiejkolwiek literackości i jakiegokolwiek artyzmu, jeśli by się nie zauważyło, że autor z żelazną konsekwencją stosuje jedną z głównych zasad wszelkiej sztuki, zasadę metonimii, przedstawiając coś, co ma znaczyć co innego.
Zamiana Zbigniewa Beli jest zresztą szczególnie przewrotna. Zwykle opowiada się o jednym, żeby mówić o wszystkim (pars pro toto,czyli zasada synekdochy), u niego mówi się o wszystkim zamiast o tym jednym, o które chodzi.
Parodystyczne odwrócenie prawa synekdochy (zwykłe odwrócenie bywa często wyróżnikiem grafomanii lub kiczu) wystarcza, żeby w pozornej nieartystyczności utworu Beli widzieć artyzm wysokiej próby. Jest to artyzm jak gdyby ukryty, ponieważ realizuje się go nie według powierzchownych, lecz według głębokich wyznaczników sztuki.
Do ukrycia artyzmu przyczynia się język, który przez standaryzację i precyzję jest ostentacyjnie antymetaforyczny i nie nasuwa często żadnych podejrzeń, że użyto go metonimicznie, nie zaś tylko dosłownie.
Zastanawiająca dbałość o precyzję znaczeń dosłownych, gdy uprawia się jednocześnie skomplikowaną grę znaczeń zamiennych, nie wynika ani z nieporozumień artystycznych, ani z jakiegokolwiek przypadku, nie służy także celom jakiegokolwiek literackiego lub intelektualnego kamuflażu.
Nie podjąłbym się charakterystyki filozoficznych założeń pisarstwa Zbigniewa Beli, domyślam się jednak, że intelektualnie absorbuje go paradoks unieszczęśliwienia się człowieka przez rachubę na jednoznaczność swoich działań i wytworów, choć taka redukcja do jednoznaczności miałaby zlikwidować całą komplikację świata i ludzkiego istnienia.
Przy dosłownym i jednoznacznym rozumieniu opowiadań Zbigniewa Beli, jeśli ktoś z naiwności chciałby się do takiego rozumienia ograniczyć, można by dojść do wniosku, że autor opowiada trochę nie wiadomo o czym, trochę jakby za mało śmiesznie i w rezultacie jakby nijako.
Dostrzeżenie i przyjęcie gry znaczeń, jaką się w tych utworach prowadzi, zmienia je radykalnie w intrygujące zagadki intelektualne, których nawet tylko częściowe rozwiązanie przemienia utwory ledwie śmieszne (na przykład Wieczór z Benkiem, Krople na serce, Łoki-toki) w popisy parodystyki i intelektualnej przewrotności, ta ostatnia zresztą (intelektualna przewrotność) stanowi dla pisarstwa Zbigniewa Beli znak rozpoznawczy.
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy