Przygoda, czytane w maszynopisie, Twórczość 3/1979

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

PRZYGODA

Z młodzieńczym utworem Marka Słyka – jak dziś wiem, podówczas ucznia szkoły średniej – zetknąłem się w roku 1974. Opinię o powieści Po co jest nóż (maszynopis) przyta­czam po latach w całości, niczego bo­wiem nie potrzebuję się wstydzić.

Utwór Marka Słyka jest niewątpli­wie produktem literacko-intelektualnej zabawy. Wyobrażam sobie, że ktoś zechciałby nazwać to zabawą bez sensu i bez wartości. Przy ocenie tego tekstu żadne konwencjonalne narzędzia analizy prozy nie mogą być w ni­czym przydatne, nieprzydatne więc muszą być także konwencjonalne kry­teria oceny. Podsuniętą przez autora formułę, że utwór ma być powieścią fantastyczno-kryminalną, można przy­jąć z dużym przymrużeniem oka. Z powieści kryminalnej da się w tekście wykryć parę parodystycznie ujętych elementów, natomiast fantastykę tego utworu trudno w ogóle literacko skla­syfikować.

Jest to może coś z fantastyki Borgesa lub pisarzy w czymkolwiek po­krewnych (na przykład austriackiego autora Herberta Rosendorfera), wy­mieniam jednak te nazwiska bez przekonania, ponieważ zabawa powieścio­wą fantastyką i w ogóle powieściowością sprawia, że z wszelkim poważnym klasyfikowaniem tego utworu trzeba być bardzo ostrożnym.

Wydaje mi się, że w literackiej za­bawie, którą proponuje autor, sporo jest elementów bardzo atrakcyjnych. Zwłaszcza mniej więcej do połowy tekstu autor sypie atrakcjami jak z rogu obfitości. Nie chodzi tu o sam „fantastyczno-kryminalny” wątek, lecz o wszystko, o co się w narracji po­trąca, o rozmaite aluzje intelektual­ne, o niespodziewane paradoksy, o cienkie żarty i dowcipy. Rzeczy rów­nie atrakcyjnych mniej jest w dal­szych partiach tekstu, autor bowiem stara się już głównie o to, żeby wpro­wadzonym wcześniej wątkom i motywom fantastycznym nadać pozory uporządkowanej konstrukcji, co nie jest zadaniem łatwym, ponieważ ta fantastyka konstrukcjom nie bardzo się poddaje.

Dla różnych literackich racji utwór ten zasługuje moim zdaniem na pu­blikację, chociaż zdaję sobie sprawę z tego, że instytucji wydawniczej nie­łatwo zgodzić się z czymś tak bardzo osobliwym pod wieloma względami.

Nazwisko autora Po co jest nóż (1974) tkwiło mi w pamięci przez la­ta, do lektury powieści W barszczu przygód (maszynopis 1978) zabrałem się ze szczególną skwapliwością i ciekawością, nie spodziewałem się jed­nak, że czeka mnie przygoda lekturo­wa aż tak niezrównana. Przeczytać w maszynopisie zupełnie nieznanego pol­skiego autora utwór o cechach narracyjnej doskonałości, przeżyć w lek­turze maszynopisowej jedną z najświetniejszych przygód literacko-intelektualnych to w mojej sytuacji czy­tającego męczennika niemal łaska lo­su, nagroda za zmarnowany wzrok, trochę szyderczy, ale i błogosławiony równoważnik udręki życia, co naj­mniej w połowie już tożsamego z czytaniem, zredukowanego do czyta­nia, zmieniającego czytanie w funk­cjonowanie bez mała fizjologiczne.

Czy jest w tym wyznaniu ekshibicjonistyczna nieprzyzwoitość, czy tylko taka szczerość, do której mam prawo, tego nie wiem. Dzieło Marka Słyka prowokuje do szczerości, do szczerości wprost zmusza, wykpić się tu recenzenckim sianem nie można i nie wolno, autor kpiąc, ile można, z wszystkiego, nie kpi z powagi, któ­ra z prawdziwą pisarską kpiną musi iść w parze, kpi się tu poważnie z wszystkiego, kpi się tak, jak robili to ci, których nazwisk wymieniać tu me należy, ponieważ małoduszni po­myśleliby, że kpię z dzieła W barszczu przygód, ponieważ sam Marek Słyk mógłby pomyśleć, że z niego kpię, choć nie, on by tego nie pomyślał, bo musi to być ktoś dobrze wie­dzący, co wiedzieć można, ktoś wie­dzący także to, czym dzieło W barsz­czu przygód jest, o co się w nim gra z losem, ten ktoś nie może jedynie wiedzieć, czy z losem wygra, tego także ja nie wiem, choć wiem, że wy­grał ze mną, ze mną konkretnym – absolutnie mu przecież nieznanym – w ogóle nie grając, jego wygrana w ciemno ze mną jest moją także wy­graną, moja wygrana jest jego da­rem, zostałem obdarowany radoś­cią czytania, w mojej konkret­nej sytuacji była to radość tak wiel­ka, że zagłuszyła mi na wiele dni (dzieło Marka Słyka jest ogromne w rozmiarze) chrobot i łomot diabelskie­go młyna, pod którym od roku dzień i noc – permanentnie – egzystuję.

Narrator W barszczu przygód nazy­wa siebie najczęściej „poszukiwaczem przygód”, jest wszakże czymś więcej, jest przygód kreatorem, ponieważ świat, o którym opowiada, jest bogatszy w przygody niż świat rzeczy­wisty, świat rzeczywisty wyżęło się tu z bezprzygodowości, jak wypraną ko­szulę wyżyma się z wody, bezprzygodową czasoprzestrzeń oddzielono tu od czasoprzestrzeni przygód, zostawiono tylko tę ostatnią, spreparowano jej koncentrat, wypreparowano jej two­rzywo – wewnętrzny język wyobraź­ni i myśli i zewnętrzny język mowy i pisma – w taki sposób, że stało się ono mistrzowskim narzędziem przy­gód wyobraźni i myśli w języku pol­skim, którym się tak włada, jak nim nie władano od bardzo dawna.

Jest to władanie, chciałoby się po­wiedzieć, aż rozpustne, aż perwer­syjne, gdyby nie to, że są to rozpusta i perwersyjność tak eleganckie i wy­tworne, że może są to elegancja i wytworność aż nadmierne, aż rygory­styczne, cugle przygód trzyma się tu w każdym razie przez cały czas na wodzy, rygor w tym dziele pozornie bez rygorów musi być olbrzymi, naj­prawdopodobniej jest to właśnie ry­gor elegancji i wytworności, które obowiązuje we wszystkim, które nie pozwalają na wyjście z siebie, gdy wyjście to oznaczałoby brak elegan­cji i wytworności, a brak ten mógłby wystąpić na każdym kroku tej nar­racji, bo wkracza się tu we wszystko, co myśl i wyobraźnia czy wyobraźnia i myśl (panuje między nimi doskona­ła równowaga, doskonała harmonia) mogą pomyśleć i sobie wyobrazić, kpiąca myśl i szaleńcza wyobraźnia nie boją się tu niczego, dobrze więc, że rygor elegancji i wytworności nie pozwala, żeby na papier przelane zo­stało wszystko, co ślina na język przyniesie, na papier przelewa się więc słowa wybrane, wysmakowane, eleganckie i wytworne, mogą to być słowa przysłowiowe lub całkiem nowe, ale nie ma między nimi słów nieeleganckich i niewytwornych, kpiąca myśl i szaleńcza wyobraźnia wymija­ją je z doskonałą zręcznością, można domyślać się ich czasami, ale niech domyślacz nie domyśla się byle cze­go, niech sam czytając będzie ele­gancki i wytworny, niech domyśla się tego, czego trzeba, a ma bardzo dużo do roboty, bo kpiąca myśl i szaleńcza wyobraźnia nie dopowiadają wszyst­kiego, operują właśnie niedopowiedze­niami, w nich szczególnie się lubują, nimi prowokują cudzą myśl i wy­obraźnię do prawdziwej, rzetelnej ro­boty.

Robota, jaka wykonana została W barszczu przygód, ma cechę bezbłędności. Każdy, kto chciałby szu­kać w niej błędów, znajdzie wiele pre­tekstów, żeby je znaleźć, ostatecznie tylko Pan Bóg z założenia jest bez­błędny, żadnemu pisarzowi nigdy się to nie przytrafiło, pod tym względem Marek Słyk nie jest wyjątkiem, jego bezbłędność może więc być tylko względna, dopuszczająca wiele pobładzeń, ingerować w tę bezbłędność z pobłądzeniami ja bym się jednak nie odważył, trzeba zostawić coś do ro­boty niezliczonym przecież rejestrato­rom pobłądzeń, czyli gafologom, z któ­rych jedną-jednego Marek Słyk bezbłędnie, choć zapewne z pobłądze­niami, w swoim dziele opisał. Z gafologii trzeba niekiedy żyć, ale z bezbłędologii, wierzcie, żyć by można o wiele przyjemniej, czego moja opinia o powieści W barszczu przygód niech będzie przysłowiowym koronnym do­wodem.

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content