copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
PRZYPIS
Skojarzenie sukcesu powieści Myśliwskiego, drukowanej w pięciu numerach miesięcznika „Twórczość”, z „mechanizmami tworzenia bestsellera” wydaje mi się całkiem dziwaczne jak na stosunki polskie. Bestsellery może się i robi w jakichś odległych stronach, w Polsce nie ma ani potrzeby, ani możliwości takiej roboty, ponieważ byłaby to, i czasem bywa, robota głupiego. Im większa by to była robota, tym mniejszy byłby jej efekt.
W Polsce bestsellerem stać się może tylko to, co samo z siebie bestsellerem jest. W stosunku do Kamienia na kamieniu jest to zresztą określenie deprecjonujące. Kamień na kamieniu jest – takie jest moje głębokie przekonanie – czymś niewspółmiernie większym niż bestseller, jest – powtórzę to za moim tekstem, który poprzedził druk powieści – arcydziełem.
Różnica między tymi kategoriami polega na tym, że bycie bestsellerem musi być faktem społecznym, co nie ma żadnego związku z aksjologią literacką, bycie arcydziełem natomiast jest aksjologiczną supozycją, która zawsze może być podana w wątpliwość. Nie twierdzi się wprawdzie, że arcydziełem nie jest Hamlet, ale jest prawie pewne, że i do tego kiedyś dojdzie.
Wszystko wskazuje na to, że Kamień na kamieniu – niezależnie od tego, czy jest, czy nie jest arcydziełem – stał się już po druku w „Twórczości” bestsellerem. Niczyjej zasługi w tym jednak nie ma poza zasługą samego Myśliwskiego. Odnosi się to i do mojego tekstu, który druk powieści poprzedził (przyznaję, tekst to górny i angażujący cały mój możliwy autorytet), i do samego faktu, że cenione na ogół czasopismo drukuje na prawach wyjątku w całości olbrzymią powieść.
Zasługa jedyna – moja i „Twórczości” – polega tu tylko na tym, że doszło do rozpoznania, czym Kamień na kamieniu jest, i do spełnienia elementarnego obowiązku, jaki z tego wynika. Można to nazwać obowiązkiem promocji dzieła o dużych wartościach.
Wypełnienie takiego obowiązku nie jest, niestety, w Polsce regułą. Wiem coś o tym z własnych – niemałych – doświadczeń promotorskich. Odliczając kilka lat terminowania w moim zawodzie, promocją literacką zajmuję się lat prawie trzydzieści. Odliczając wartości literackie mniejszego formatu, których także starałem się bronić, wypromowałem co najmniej trzydzieści czołowych nazwisk polskich pisarzy z dwóch generacji literackich. Jakaż to „droga przez mękę”, wie tylko Bóg i ja.
Nie będę wyliczał nazwisk, nie wszystkim autorom wygodnie jest pamiętać o moim udziale w staraniach i zabiegach, żeby wartości ich pisarstwa – nie mało w tym późniejszych bestsellerów – nie zostały zaprzepaszczone. O jednym przykładzie powinienem chyba opowiedzieć. Dziś prawdziwa orgia kultu towarzyszy pisarstwu Edwarda Stachury, któż wie jednak i pamięta, że Fabuła rasa została odrzucona przez wiele wydawnictw polskich a decyzja druku utworu w „Twórczości” doprowadziła do dramatycznych wydarzeń w zespole redakcyjnym.
Fabula rasa nie jest utworem, który w pisarstwie Stachury jest mi najbliższy, ocalenie Fabuła rasa, którą Andrzej Falkiewicz uważa za szczytowe osiągnięcie pisarza, należało jednak do elementarnych obowiązków. Wypełniłem swój obowiązek, jak mogłem wypełnić. W dwa czy trzy lata po śmierci Stachury zostało to skwitowane lekkomyślnym zdaniem zdezorientowanego krytyka: „Teraz chwalą Stachurę nawet apologeci nurtu chłopskiego”. Aluzja cienka, ale czegóż to człowiek nie zrozumie, gdy umysł natęży.
Promocja wartości nowych lub innych niż te, które są w obiegu, pochodzących nie stąd, skąd by się komuś chciało żeby pochodziły, nie jest traktowana jako coś najzwyczajniejszego w świecie. Wietrzy się w tym najgorsze intencje, oskarża o złą wolę lub o szaleństwo. Mój esej o Kamieniu na kamieniu („Twórczość” 1983 nr 2) nie został przyjęty z dobrą wiarą. Po publikacji eseju zjawili się u zaprzyjaźnionego ze mną człowieka posłowie od życzliwych ludzi z ofertą pomocy, jeśli spadnie na niego obowiązek odtransportowania mnie do pewnego zakładu pod Warszawą. W to, że Myśliwski mógł napisać wielkie dzieło, nie sposób przecież uwierzyć.
„Mechanizmów tworzenia bestsellera” lepiej w Polsce nie uruchamiać, samo poprzestanie na tym, co jest do zrobienia w normalnym trybie, gdy w wydawnictwie lub w redakcji czasopisma znajdzie się dzieło z szansami na bestseller, już bywa niebezpieczne.
Normalny tryb to tylko tyle: trzeba poznać się na dziele i jego szansach i możliwie sprawnie dzieło opublikować. U nas, niestety, normalny tryb oznacza zwykle co innego: brak orientacji, co wpadło w rękę, zwlekanie, szkodzenie, szukanie usprawiedliwień, że się nic nie robi. Ta „normalność”, Bogu dzięki, ominęła Kamień na kamieniu.
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy