copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
PRZYPOWIASTKOWOŚĆ
Gigantyczny zbiór felietonów i przypowiastek – pozory powieściowe całości i pozory nowelistyczne poszczególnych tekstów Człowieka z gór (moja lektura maszynopisu 1986) są zupełnie byle jakie – powinien mi być intelektualnie bliski i może nawet jest, nie będę jednak ukrywał, że w lekturze brnie się przez tekst po tekście, jakby się szło bardzo piaszczystą drogą pod górę. Nogi grzęzną lub obsuwają się, piasek międli się, robi się krok po kroku i stoi się w miejscu.
Przyczyna, tak sądzę, tkwi w nieartystyczności narracji. Brak tu cech artyzmu właściwego prozie przedstawiającej, ale także tego, którym się posługuje proza retoryczna.
W tym pisaniu liczy się na atrakcyjność często intelektualną, na atrakcyjność streszczeń fabularnych, których się dokonuje w użytkowym języku pierwszej lepszej pisemnej potrzeby. Mają to może być takie streszczenia, z jakich buduje swoje narracje Borges, ale czymś takim być nie mogą, Borges bowiem jest mistrzem w sztuce streszczenia, którą, można powiedzieć, sam stworzył, a w każdym razie wręcz niewiarygodnie udoskonalił, kojarząc ją ściśle z parodystyką i humorystyka.
Dziesiątki streszczeń (anegdot, fabuł, dykteryjek), z których zbudowana jest całość narracji Człowieka z gór, przywołują filozofię życia i sztuki dobrze znaną z lektury różnych współczesnych pisarzy, autorowi marzą się może pokrewieństwa z Borgesem i w ogóle z literaturą latynoamerykańską, realniejsze są pokrewieństwa z różnymi zjawiskami nowej literatury polskiej, w rzeczywistości jednak wszystkie ambicje rozbijają się o jedną zasadniczą niemożność, mianowicie o niemożność wobec słowa, które swoją drętwotą w narracji zabija najatrakcyjniejsze pomysły i koncepty intelektualne.
Sympatia dla sposobu myślenia autora – w żadnym wypadku nie dla jego sposobu pisania – zobowiązuje mnie do zastrzeżenia się, że moja dezaprobata artystyczna nie powinna przesądzić o losie Człowieka z gór. Ja jestem szczególnie uczulony na ten kształt słowa, któremu Andrzej Pieklak zwierza swoje sądy o świecie i człowieku.
Zbiór opowieści Nosyń (moja lektura maszynopisu 1987) – w przeciwieństwie do Człowieka z gór – nie ma w sobie nic z luźnej składanki tekstów, jest to całość skomponowana i literacko zorganizowana, nie sprzeniewierzyłby się prawdzie nawet ten, kto by uznał, że Nosyń jest powieścią o kompozycji zbliżonej do tego, co się nazywa kompozycją szkatułkową. Opowieści o nieskończonych osobliwościach – ludzkich, cywilizacyjnych i, tak to chyba należy nazwać, filozoficznych – wsi Nosyń składają się nie tylko w nadrzędną całość, ale i same w sobie są narracyjnie zadbane, nie ma już w nich bezradnego literacko gołego zapisu filozofowania nad światem i życiem, chociaż intelektualny (pojęciowy) język nadal stanowi podstawę narracji Andrzeja Pieklaka.
Pojęciowy język przestał być w Nosyniu literacko samoistny i samowystarczalny jak wcześniej, poddaje się go różnym narracyjnym treningom, wyznacza się mu różne funkcje artystyczne, dość często (zwłaszcza w początkowych opowieściach) jest to funkcja głównie parodystyczna, która jest w stanie uwolnić taki język od jego zasadniczych literackich mankamentów.
W niektórych opowieściach stosunkowo łatwo daje się odgadnąć, u kogo uczy się autor sztuki parodystyczności, czytał on bardzo uważnie Leśną Dąbrowę Drzeżdżona, Pantałyk Pilota, Awans Redlińskiego, choć sam z siebie przyznałby się chyba najchętniej do nauki u twórcy Stu lat samotności.
Parodystyczność podpatrywana u innych i przez siebie odtwarzana oznacza właściwie pastisz, nie brak jednak w Nosyniu takich opowieści, które mają własny adres parodystyczny, w opowieści Soltys i w paru innych widziałbym nawiązania parodystyczne do Kamienia na kamieniu, w Rzygaczu, na upartego, mógłbym odnaleźć nawet adres swój własny, w różnych opowieściach pojawiają się parodystyczne zastosowania języków intelektualnych najrozmaitszych szkół dzisiejszego myślenia.
Parodystyczność najskuteczniej neutralizuje artystyczne niedostatki języka pojęciowego, literackie rezultaty autorskiej edukacji w parodystyce uważam za najważniejsze osiągnięcie Nosynia, autor jednak wyraźnie daje poznać, że nie zamierza ograniczyć się do parodystyki, kontynuując i rozwijając swoje zainteresowania poważną powiastką filozoficzną i przypowieścią, próbując zbliżyć język intelektualny do języka poetyckiego (na przykład w Chmurach), zmuszając język intelektualny do giętkości, jaka jest konieczna w narracjach baśniowych i nawet onirycznych.
Rezultaty tych różnokierunkowych działań są różne w poszczególnych utworach, Andrzej Pieklak jest początkującym autorem i daleko mu do pewności ręki, nie wiadomo, czy powinien on stawiać na poetyckość, wiadomo, że ze skłonności do powiastkowości filozoficznej nie potrafi on zrezygnować, choćby próbował w narracji Bóg wie czego, koegzystencja różnych dążności artystycznych jest w tym przypadku i nawet w ogóle w pełni zrozumiała, nie narusza ona w niczym całościowej kompozycji Nosynia, charakter estetyczny poszczególnej opowieści jest w Nosyniu czymś do odczytania, tak samo jak jej baśniowa czy przypowiastkowa fabuła.
Jednorodność estetyczna bywa zaletą dzieł, ale bywa też i wadą, jestem zdania, że lekturę opowieści Nosynia uatrakcyjnia ciekawość, czy opowieść jest do śmiechu, czy jest sentymentalna, czy ma służyć rozważaniom i refleksji.
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy