copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
REWINDYKACJA
Pozycję pisarską Ozgi Michalskiego w prozie stworzył Sowizdrzał świętokrzyski (1972). Powieści Sklepienie niebieskie (1974) i W kogo trafi grom (1977) nie podważyły jej (zwłaszcza Sklepienie niebieskie), ale i nie utwierdziły (zwłaszcza W kogo trafi grom). Żywioł publicystyczny nie uległ w Sklepieniach niebieskich do końca żywiołowi poetyckich metafor, w powieści W kogo trafi grom wystąpił on nawet w całkiem gołej postaci. Dla artyzmu w prozie Ozgi Michalskiego jest to żywioł wręcz wrogi, w ogóle zresztą rzadko bywa to żywioł przyjazny sztuce.
Do pełnej niezależności od niego doszło dopiero w Czarach miłosnych (moja lektura maszynopisu 1982), Czary miłosne przewyższają nie tylko obydwie wcześniejsze powieści, przewyższają także Sowizdrzała świętokrzyskiego, stanowiąc drugi po nim – wyższy – szczyt prozatorskich osiągnięć Ozgi Michalskiego.
Na pięknościach Sowizdrzała świętokrzyskiego poznał się znakomicie Jarosław Iwaszkiewicz, jestem pewien, że Czary miłosne zachwyciłyby Iwaszkiewicza bez reszty i pogodziłyby go – być może – z tymi zjawiskami w prozie, które jak Drzeżdżona lub Słyka był w stanie jedynie tolerować.
W tych i im podobnych zjawiskach podejrzewał Iwaszkiewicz wpływy obce (na przykład latynoskie) i literacką modę, wobec Czarów miłosnych podejrzenia takie musiałyby upaść, trudno bowiem wyobrazić sobie utwór bardziej osadzony w tradycjach polskości niż powieść Ozgi Michalskiego.
Jest to literacko polskość starsza niż zwykle, można powiedzieć, polskość prastara, czasami jeszcze średniowieczna, w swoich głównych rysach polskość renesansowa i barokowa, polskość renesansowo-barokowych romansów i poematów epickich, w których fantazji, wyobraźni i języka nie krępowały wędzidła reguł z piekła rodem, w których poznawczości jawnie baśniowej i poetyckiej nie ukatrupiła wszelaka późniejsza pseudopoznawczość.
Sowizdrzał świętokrzyski wyniknął może, jak chcą niektórzy, z rewindykacji folklorystycznych, Czarów miłosnych do świętokrzyskiego folkloru nie da się zredukować, rewindykacja artystyczna dotyczy tu całej tradycji renesansowo-barokowej literatury staropolskiej, którą, choć jest głównie szlachecka, po wiekach chce się uchłopić, uchłopiając zresztą wszystko, co się da, nie wyłączając monarchii i kościoła a nawet Boga i diabła.
Ekspansja chłopskości u Ozgi Michalskiego nie może dziwić i nie wymaga usprawiedliwień, rewindykacja artystyczna literatury staropolskiej jest natomiast czymś zaskakującym. Sięga się do niej często po wybrane elementy, nie wskrzesza się jej ducha i form.
Ozgę Michalskiego zaprowadziła do niej nie żadna wymyślna kalkulacja literacka, lecz najgłębsza i najautentyczniejsza jego pisarska potrzeba, potrzeba Wielkiego Śmiechu. Tradycji Wielkiego Śmiechu gdzie indziej w polskiej literaturze nie ma co szukać, a i w literaturze europejskiej takie filary tej tradycji jak Boccaccio i Rabelais nie pojawiały się zbyt często w późniejszych czasach.
Tradycję literatury staropolskiej rozumie Ozga Michalski w duchu tych dwóch gigantów, uczony filolog nie zgodzi się z tak jednostronnym rozumieniem tej tradycji, Ozdze Michalskiemu wszelka filologia jest całkowicie obca, on poddał się – raz jeden tak całkowicie i swobodnie – swojej potrzebie Wielkiego Śmiechu, ona każe mu motać polskie romanse chłopskie, szlacheckie, królewskie i diabelskie w powieściowy węzeł nie do rozplatania, tym bardziej że splotły się w nim ponadto wątki chłopsko-zbójnickie, szlachecko-awanturnicze, kościelno-klasztorne i wojenne.
Wielki Śmiech przenika całą narrację w Czarach miłosnych, Wielki Śmiech składa się z mnóstwa rodzajów śmiechu we wszystkich możliwych tonacjach, ta złożoność Wielkiego Śmiechu umożliwia i usprawiedliwia ustawiczną zmienność toku narracji, w której nie obowiązują ani ciągłość akcji, ani czasoprzestrzenny porządek fabuły, ani nawet tożsamość postaci: jedno zmienia się nieustannie w drugie, jedno z drugim może być w każdym momencie utożsamione, o przemianach i o utożsamieniach decyduje falowanie wewnętrznej energii Wielkiego Śmiechu, który scala wszystko i sprawia, że Czary miłosne nie są sztuczną składanką różnych powieści o różnym charakterze. Orkiestracja Wielkiego Śmiechu spełnia wobec narracji w Czarach miłosnych tę funkcję scalającą, którą Marek Słyk w powieści W barszczu przygód powierza osobowości narratora. Przy wszelkich możliwych różnicach i odmiennościach są to powieści w jednymi podobne, w swobodach narracyjnych, z jakich ma się artystyczne prawo korzystać. Ozga Michalski wywodzi to prawo z tradycji literackiej, która domaga się wskrzeszenia, Marek Słyk z poczucia i świadomości, że wyobraźnia może i powinna być w literaturze suwerenna, obydwaj z różnych powodów i dla różnych satysfakcji uwalniają literaturę z tego samego jarzma, które wymyślili dla niej ludzie bez wyobraźni, żeby ją przykroić według swoich miar.
Literatura ujarzmiona może powstawać bez ryzyka twórczego i nie wymaga ryzyka od tego, który ją osądza. W literaturze suwerennej wyobraźni ryzyko kryje się za każdym jej elementem, niemal za każdym zdaniem narracji, oceniać rezultaty artystycznego ryzykanctwa to znaczy znać się na nieskończonym zróżnicowaniu płodów wyobraźni, jak znawca wina zna się na nieskończoności jego smaków.
Wśród tysięcy małych i wielości dużych metafor w narracji Czarów miłosnych nie wszystkie są takie, że współbrzmią bez zgrzytów z orkiestrą Wielkiego Śmiechu z indywidualnych i zbiorowych przygód życia, miłości i śmierci. Narracja w Czarach miłosnych wielokrotnie słabnie, Wielki Śmiech cichnie lub nawet zanika, nie sądzę jednak, żeby w zmienny rytm narracyjny utworu wolno było w jakikolwiek istotniejszy sposób ingerować.
Kiksy małych metafor fałsze w brzmieniach Wielkiego Śmiechu spełniają często pożyteczną rolę, uwypuklając bezbłędność i urodę natchnionych partii narracji. Po zwyczajnym opisie, jak Kielce reagują na pobyt króla w świętokrzyskiej okolicy, lepiej reaguje się na brawurową narrację o miłosnym zespoleniu króla i chłopki spod Łysicy w namiocie spod Wiednia. Po żartobliwych perypetiach wyprawy chłopskiego pułkownika Kukasa na Ukrainę Wielki Śmiech z wojny bez wojowania bije jak grom w piramidę bezsensu wszystkich wojen.
Przed każdą kulminacją narracyjną (jest ich w Czarach miłosnych co najmniej pięć) pozwala sobie Ozga Michalski na trochę luzów, w narracji na luzie zwiększa się liczba skiksowanych metafor lub niezborności składniowych, w porównaniu z innymi jego utworami jest tego akurat tyle, żeby nie zapomnieć, że Ozga Michalski nie chce być pisarzem, który odprawia nabożeństwo nad każdym słowem. U niego strzela się słowami w nieznane, w Czarach miłosnych strzały słów znajdują właściwe cele w trudno uchwytnej strefie między rzeczywistym i wyobrażonym, w niej buduje autor niezwykłą czasoprzestrzeń Czarów miłosnych.
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy