copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
ROZUMY
Dwa opowiadania zbioru Biebrzański szał Mikołaja Samojlika (moja lektura maszynopisu 1985) zostały uhonorowane pierwszą nagrodą w konkursie „Pejzaże wiejskie” w roku 1984. Jako juror i ten, kto odróżnia rzeczy pisarskie od niepisarskich, byłem zaintrygowany, jak to się stało, że zdania takie, jak te z opowiadań Dziesięć przykazań Marii i Taniec śmierci, wybiły się na papier u kogoś, kto literacko działa najprawdopodobniej po omacku.
Świadectwem literackich działań po omacku mogą być – zwłaszcza dla doktrynera – wszystkie opowiadania zbioru Biebrzański szał. Kto chce, znajdzie w nich dowody, że autor nie wie, nie odróżnia, nie zdaje sobie sprawy, że plączą mu się pod piórem słowa sparciałe ze słowami zdrowymi jak rydz, że pisze lub nie pisze, czego autor doświadczony nie napisałby lub właśnie to by napisał. Ten ktoś wysunąłby, z pewnością zresztą to zrobi, dwadzieścia pięć postulatów, jak autor ma swoje opowiadania ulepszyć, jak redaktor powinien go za rękę przy ulepszaniu prowadzić.
Dowodom braku doświadczenia pisarskiego u autora Biebrzańskiego szału nie zamierzam przeczyć, w nieporadnościach narracyjnych widzę jednak nie wady, lecz zalety jego utworów, stanowią one – te nieporadności – rękojmię wiarygodności rzeczy niewiarygodnych, które w narracjach Mikołaja Samojlika wyskakują raz po raz jak diabeł zza pieca.
Źródeł tych niewiarygodności najprościej byłoby szukać w oswojeniu z patrzeniem na człowieka przez takich lub innych pisarzy skandynawskich lub latynoamerykańskich, jest bardzo prawdopodobne, że jacyś pisarze mają swój udział w próbach pisarskich Mikołaja Samojlika, jednocześnie jednak jest oczywiste, że są to próby przede wszystkim domorosłe i samoswoje, że ich niewiarygodności nie są z literatury, lecz z wyczucia, doświadczenia lub domysłu, że człowiek jest ze swej natury istotą zdolną do każdego szaleństwa, jeśli nie wręcz szaloną od urodzenia do śmierci.
W narracjach Mikołaja Samojlika walczą ze sobą, jak to określam, dwa rozumy, jeden nabyty i w doświadczeniu społecznym tresowany, drugi wrodzony, od pierwszego w niczym niezależny, swoimi sprawnościami nad nim górujący, on to właśnie, ten drugi, gdy się do działań narracyjnych włączy, rozwala całą robotę sztucznego rozumu, rzuca w kąt jego kuse parawany i demonstruje jakby nigdy nic rzeczy niebywałe, jak Bóg może wstąpić w parobka, jak śmierć podchodzi starą kobietę, jak się dochodzi do zabicia wiernego psa i jak mogłoby się dojść do zabicia brata.
Walka tych dwóch rozumów – jeden nie ma pojęcia, czym jest literatura, mogłaby być dla niego byle czym, o drugim, gdyby nie prawdziwa literatura, nie wiedziałoby się, że jeszcze istnieje – sprawia, że zdania narracji Samojlika są na przemian drętwe lub żywe jak pstrąg, nudzą lub intrygują, dzięki tej koegzystencji można jednak wiedzieć, kto, skąd i w jaki sposób dochodzi do odnalezienia w sobie źródeł pisarstwa, jak pisarstwo rodzi się w niepisarstwie, jak się przez nie przebija, żeby mógł dojść do głosu ten rozum przyrodzony, który widzi czyste głupstwo w rozumie nabytym.
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy