copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
RUCH
Twórca zdumiewającego utworu, zdumiewającej „trylogii” (Proces II. Tron we krwi. Nowy wspaniały świat, moja lektura maszynopisu 1986 i 1987), którą dla wygody należałoby może nazwać tytułem pierwszego członu Proces II, mianuje siebie w narracji „najlepszym pisarzem świata” i autorem „najlepszej książki świata”. Czegoś takiego nie można potwierdzić, tak samo jak nie można temu zaprzeczyć (większość powie, że zaprzeczyć można bez żadnego ryzyka), takie lub podobne rzeczy lęgną się w ludzkich głowach w permanencji, zwykle jednak ludzie nie mają odwagi czegoś takiego mówić, a już tym bardziej pisać (i to nie tylko w tekście literackim).
W całym systemie wspaniałych uroszczeń, uzurpacji i prowokacji, jakim jest tekst „trylogii” Pawła Przywary, nie jest to rzecz najśmielsza, jaką się formułuje, można nawet powiedzieć, że jest to uroszczenie najniewinniejsze, którego nie przegapiam tylko dlatego, że jest prowokacją atakującą bezpośrednio tego kogoś, kto chce czy musi wplątać się w procedurę wartościowania literackiego, wymagającego w tym przypadku największej, na jaką można się zdobyć, intelektualnej mobilizacji.
Uchylając się od jakiegokolwiek reagowania na aksjologiczną prowokację w jej brzmieniu dosłownym, wypadnie i tak wyznać rzecz niecodzienną: w ciągu prawie czterdziestu lat zawodowego lektorstwa nie zdarzyło mi się przeczytać maszynopisu początkującego autora z równym intelektualnym i literackim respektem (wyrażam się precyzyjnie i z największą ostrożnością, w imię bezwzględnej prawdy świadomie nie używam słów zachwyt, podziw, entuzjazm lub satysfakcja).
W Słowie respekt jest ślad słowa dystans (w znaczeniu czasowym), tym razem byłby to dystans wobec przyszłości, która nie może być moja i czerpie ze źródeł, których nie znam dobrze lub nie znam wcale, choć biją już teraz i mają swój udział w powstaniu „trylogii” Pawła Przywary.
Paweł Przywara (rocznik 1968) i ja żyjemy tylko pozornie jeszcze w tym samym trójwymiarowym świecie. Mój trójwymiarowy świat, mimo doświadczonego ogromu jego wszelakich multiplikacji, był i pozostaje nadal światem stabilnym, można powiedzieć, że jest każdorazowo w stanie unieruchomienia i spoczynku, również trójwymiarowy (do innego i on nie ma dostępu) świat Pawła Przywary jest chwilowym (bardziej myślowym niż zmysłowym) zatrzymaniem czegoś, co znajduje się w nieskończonym ruchu ciągłym.
Bezruch i ruch stanowią podstawowe i przeciwstawne zasady istnienia, światy stabilne i światy zmobilizowane (w znaczeniu etymologicznym) nie mogą być tożsame, pierwszeństwo jednej lub drugiej zasady wywraca świat na nice.
Świadomość tego stanu rzeczy miarkuje zdumienie nad wszelakimi niebywałościami literackiego postępowania siedemnastoletniego mieszkańca wywróconego (z mojej perspektywy, z jego wywrócony jest mój) świata.
Zasada uruchomienia czy zmobilizowania świata (jak w filmie, choć wnioski z techniki filmowej wyciąga jedynie nowa literatura, sam film daje się obłędnie upupić przez starą literaturę) radykalnie zmienia możliwości i warunki jego biernego odbioru (ograniczona powtarzalność oglądu, nieciągłość i niepełność widzenia, jego incydentalność), możliwości i warunki kreacji artystycznej zmieniając wręcz do niepoznaki.
Cała „trylogia” Pawła Przywary jest w sposób nadrzędny (chociaż nie zawsze jest to widoczne) dziełem autotematycznym, odwołującym się ustawicznie do wypróbowywania możliwości, warunków, przebiegów i funkcji działania twórczego.
Kreator (tak trzeba w tym przypadku przechrzcić narratora), który przyznaje sobie prawo niweczenia i budowania światów według własnych porywów rozumu i serca, czyli pod presją wewnętrznych imperatywów, ma do dyspozycji ruiny stabilnych układów rzeczywistości („Cały świat został zniszczony z dniem zrodzenia się we mnie świadomości”), tworzy z nich (ze szczątków, z cytatów i z aluzji literackich między innymi) zarysy i kontury rzeczywistości w ruchu, w zmienności i w przepływie („Pamiętaj, nie jesteś w stanie przewidzieć, co stanie się za sekundę w twoim świecie”), istnieją one bardzo często na prawach aluzji do kreacji dawnych, które się pamięta i poważnie lub ironicznie przywołuje, niejednokrotnie są to aluzje, które można by nazwać aluzjami strukturalnymi, czyli aluzjami do form, wymiarów i elementów składowych sztuki, która w dawnej postaci nie nadaje się do kontynuacji.
Czymś takim są trzyczęściowość („trylogia”), podział części pierwszej na tomy, które wolno zredukować do tego stopnia, że ślad po nich zostanie tylko w numeracji, przemienność i koegzystencja w narracji form lirycznych, dramatycznych i epickich, przemienność i koegzystencja narracji poetyckiej i prozatorskiej.
Te wszystkie kształty formalne są bowiem u Pawła Przywary także w ruchu, w zmienności i przepływie, ruch jest w działaniu twórczym tego autora zasadą wszechogarniającą, ogarnia ona nawet technikę zapisu i graficzną przestrzeń, więcej jeszcze, ogarnia ona coś w stosunku do dzieła literackiego tak zewnętrznego i wyłącznie materialnego jak papier, na którym dzieło powstaje.
Zmięcie, przerwanie lub zbrukanie papieru nie jest wybrykiem lub fanaberią, ponieważ wynika z zasady istnienia wszystkiego w dziele i poza nim, z filozofii świata i twórczości, którą całość (duchowa i materialna) dzieła definiuje, z artystycznego prawa, które nie może i nie powinno być małoduszne, skoro artystyczny akt twórczy odwołuje się ni mniej ni więcej tylko do boskiego dzieła stworzenia.
Uroszczenie aksjologiczne, że Proces II (mam na myśli całość „trylogii”) jest „najlepszą książką świata”, mieści się, jak już zostało powiedziane, w całym systemie uroszczeń, które choćby miały brzmieć jak oczywistość, mogą być nieporównanie bardziej prowokacyjne od niego.
W „trylogii” dokonuje się ustawicznej konfrontacji ludzkiego i boskiego, działania twórczego, ludzkich i boskich aktów unicestwiających, są to przejawy ogólnej konfrontacji człowieka z Bogiem w tych zakresach, które mógł mieć na myśli Dostojewski, gdy przewidywał najstraszliwsze konsekwencje uśmiercenia Boga.
Paweł Przywara wypełnia żywą treścią wizjonerską formułę twórcy Biesów, należąc jakby w prostej linii do jego intelektualnych (bo nie artystycznych) potomków, choć imię Dostojewskiego przywołuje się w narracji razem ze słowami nienawiści, co nie może dziwić w utworze, w którym słowa miłości i nienawiści zastępują się i wymieniają, oznaczając jedno i to samo, ponieważ miłość i nienawiść są jednością, która nie stworzyła własnego słowa.
Literackie parantele dla siedemnastoletniego twórcy „trylogii” dałoby się wynaleźć wśród różnych wielkości dawnej i nowej literatury, niektóre z nich narzucają się nawet bardziej niż to, co podsuwa nam autor w cytatach i w aluzjach, nie są one jednak równie istotne jak intelektualna parantela z Dostojewskim, która, nie będąc narzędziem jakichkolwiek porównań, dobrze określa te rejony myśli i wyobraźni, do jakich myśl i wyobraźnia Pawła Przywary dotarły i gdzie przebywają.
Z niezwykłości utworu Pawła Przywary trzeba sobie zdawać sprawę jak najwyraźniej, tylko świadomość w tym względzie może uchronić od pokus małoduszności, jeśli małoduszność miałaby być odpowiedzią na drastyczności, na jakie myśl i wyobraźnia Pawła Przywary pozwalają sobie tylko dlatego, że ma to służyć i służy wspaniale wielkim sprawom ducha (sprawom etyki i estetyki przede wszystkim), które podejmuje się po nowemu z taką odwagą, jakby w literaturze raz jeszcze miał się powtórzyć okres burzy i naporu.
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy