Ryzyko, czytane w maszynopisie, Twórczość 6/1983

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

RYZYKO

W marynistycznych opowiadaniach zbiorków Kropla soli i Czarcie nasie­nie nic nie zapowiadało, że Piotr Bednarski napisze coś takiego jak powieść Lancelot (moja lektura maszynopisu 1983). Jedynie pewna nadwyżka wyo­braźni poetyckiej i poetyckiego doświadczenia mogła wskazywać na nie­wygodę rygorów, którym autor opowiadań o rybackim życiu, sam zawo­dowy rybak dalekomorski, musiał się podporządkować.

Pisarskie znudzenie konwencją i ry­gorami da się po czasie wykryć w utworach Czarciego nasienia, zbiorku słabszego i wtórnego w stosunku do Kropli soli.

Znudzenie można było wziąć za wy­czerpanie się literackich możliwości, dlatego Lancelot stanowi całkowitą niespodziankę. Jest to utwór pod każ­dym względem szokujący, chyba nawet nie mniej szokujący niż niektóre utwory Drzeżdżona, Kirscha lub Słyka.

Piszący rybak dalekomorski przyzna­je sobie w pisaniu wolności językowe ni mniej ni więcej tylko takie same jak James Joyce w Finnegans Wake.

Są to więc wolności maksymalne, ich ostateczną granicę ustanawiają li­tery alfabetu, ich się już nie rozpoławia i nie ćwiartuje. Czy do czegoś takiego ma prawo autor, którego nikt przy zdrowych zmysłach do Joyce’a nie przyrówna, który sam – miejmy nadzieją – za nowego Joyce’a się nie uważa. A dlaczego nie.

Człowiek stworzył sporo rzeczy cen­niejszych niż pisane słowo i nie od­mawia sobie prawa do ich kwestiono­wania, dlaczego więc słowo pisane mia­łoby być jedynym tabu, Bóg raczy wiedzieć.

Ludzkie „istnienie poszczególne” ist­niejąc ryzykuje ustawicznie całym so­bą, jakaż to konieczność miałaby wy­łączyć ze sfery ryzyka słowo pisane, narzędzie przecież, nie sens i cel ist­nienia.

Literacko biorąc nie da się zaprze­czyć, że Piotr Bednarski odważył się na ryzyko największe. Do podjęcia ta­kiego ryzyka nie wystarczy lektura Finnegans Wake lub polskich rewolucjonistów artystycznych. Tu konieczne są jakieś graniczne doświadczenia egzystencjalne, może doświadczenie miłości, może doświadczenie śmierci, może jakiejś innej katastrofy ducho­wej, która zmusiła do zniesienia tabu języka pisanego i doprowadziła do poszukiwania prawdy o sobie w języku wolnym, w języku tworzącym się, bu­dowanym z rumowiska i na rumowisku słów.

W miarę przejrzysty kształt fabular­ny Lancelota – historie, żeby tak rzec, poczęcia matki i ojca narratora, jedno i drugie dokonało się we wrześniu 1905 roku – nie pozostawia wątpliwości, że prawda o sobie oznacza tu osob­liwą genealogię duchową, ale nie w ujęciu socjologicznym lub historycz­nym.

W różnospołecznej tradycji rosyjskiej (dziadkowie ze strony matki) i w różnokulturalnej, choć szlacheckiej, tra­dycji polskiej (dziadkowie ze strony ojca) widzi narrator, który sam siebie nazwie Lancelotem, kłębowisko na­warstwień prawzorów kulturalnych, w którym wyobraźnia poetycka, posługu­jąca się językiem na wolności, dostrzec może refleksy wszystkiego, co w dzie­jach kultury ludzkiej funkcjonuje od początków do dziś.

W Lancelocie jak w W słońcu i księ­życu Gütersloha kultura ludzkości jest wszechjednością, nie ma to być porów­nanie wartościujące, lecz wyłącznie ty­pologiczne, służące wyodrębnieniu przeciwstawności poetycko-artystycznego i naukowego stosunku do kul­tury.

Narrator Lancelota – dzięki języko­wi wyobraźni poetyckiej, czyli języko­wi wszelkiego typu przenośni – nie musi uznawać granic między czaso­przestrzeniami biblijną, grecką, ewangeliczną i wszelaką inną, on istnieje w nich wszystkich na równi, najmniej istniejąc w pokoju, w którym niby matka, niby żona, niby opiekunka troszczy się o jego zamierające ciało.

Przejrzysty kształt fabularny narra­cji Piotra Bednarskiego zmniejsza sku­tecznie ryzykowność narracyjną języka na wolności. Autora ratuje pewne do­świadczenie poetyckie, ale nie wystarczyłoby ono, żeby jego język, jak u Leopolda Buczkowskiego, uzyskał samoistność znaczeniową.

Bez przejrzystości fabularnej, bez owych wypunktowanych, ukształtowa­nych w świetne anegdoty, sytuacji z września 1905 roku jego narracja za­traciłaby wszelką komunikatywność, zamieniłaby się w piękny (z zamie­rzenia) lub brzydki (także z zamierzenia) bełkot, nie umożliwiający rozróż­nień między nakładającymi się na sie­bie monologami wewnętrznymi i stru­mieniami świadomości postaci powieś­ciowych i postaci narratora Lancelota.

W kształtowaniu monologów we­wnętrznych, strumieni świadomości, kolaży wolnych zdań filozoficznych i poetyckich, kolaży wolnych słów i nawet sylab wykazuje Bednarski niespotykaną inwencję językową, ale da­leko mu do takiej językowej potencji, jaką potrafią się wykazać najlepsi z polskich rebeliantów artystycznych w prozie.

W narracji Bednarskiego występują dziesiątki i setki neologizmów, zbitek słów w funkcji skróconych metafor, wszelkich zniekształceń zdaniowych (cytaty) i słownych, jego neologizmy rzadko jednak są tak niezawodne jak neologizmy Marka Słyka, zniekształce­nia zdaniowe nie zawsze uzyskują ta­ką prawomocność intelektualną jak u Łozińskiego, zniekształceniom słownym i sylabowym brak często tych sankcji artystycznych, o jakich nigdy nie zapominają Białoszewski lub Schubert. Przy całej literackiej niezwykłości Lancelota, przy wszystkich jego bez­spornych atrakcjach nie zawadziłoby, gdyby autor zatroszczył się o poskro­mienie tego wszystkiego, co trąci lite­racką ekstrawagancją (na przykład nadmiar sztuczek graficznych zapisu). Szczęśliwie się składa, że autor Lance­lota jest, kim jest, jego rewolucyjność artystyczną trudno kojarzyć z moim demonicznym wpływem lub z elitar­nym wynaturzeniem intelektualnym, od zarzutu snobizmu literackiego nie broni jednak status rybaka, zarzut taki zaw­sze można wyciągnąć z zanadrza, jeśli się chce zniszczyć to, czego się nie ro­zumie na skutek braku kompetencji literackich i literackiej wrażliwości.

Na podstawie Lancelota i wcześniej­szej twórczości nie zmierzam do de­finicji, jakiej miary pisarzem jest i może być Piotr Bednarski. Jego bunt przeciwko recytacji oklepanych formułek narracji beletrystycznej, martwe­go języka, jego literackie ryzykanctwo, czymkolwiek są one (bunt i ryzykan­ctwo) spowodowane, nadają sens jego pisarskiemu działaniu, które nie ma powielać tego, czego nie brakuje, lecz być poszukiwaniem czegoś, dążeniem ku czemuś, odnajdywaniem tego, co się zgubiło lub przeczuwa, że jest język sensownej literatury ma być jak łódź, którą się płynie w niezna­ne. Wtedy nawet tonąć można z honorem.

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content