copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
ŚCIEŻKAMI TRZISZKI
Najlepsze rezultaty pisarskie osiąga Zygmunt Trziszka zwykle w tych utworach, w których towarzyszy pisarsko swoim bezpośrednio własnym doświadczeniom społeczno-egzystencjalnym. Sprostać im pisarsko bardzo często nie potrafi, jak na przykład w Drewnianym weselu (1971), los mu nie szczędzi doświadczeń skomplikowanych, on sam z przyczyn Bóg wie jakich los lubi prowokować, gdy trafi mu się jednak, że potrafi, wynikają z tego osiągnięcia tak interesujące, jak Romansoid (1969), lub tak zadziwiające, jak Happeniada (1976).
W Happeniadzie zadziwiają nie tyle same doświadczenia głównej postaci utworu, co rozległość literackiej, intelektualnej i w ogóle kulturalnej edukacji duchowej, jaką zafundował sobie autor Wielkiego świniobicia sprzed kilkunastu lat. Pośród swoich pisarskich rówieśników z roczników trzydziestych Trziszka jest stosunkowo skromnie wyedukowany formalnie, może to właśnie zmobilizowało go do samoedukacji, samoedukacja Trziszki daje imponujące rezultaty mimo niewątpliwego pomieszania z poplątaniem, czego w samoedukacji tak zachłannej trudno uniknąć. Literacko nie stanowi to większego zagrożenia a nawet wręcz przeciwnie. Trziszka pozostawia wszelakie literackie ślady swojego kulturalnego „selfmademaństwa” (słowo akurat w stylu Trziszki), różniąc się tym szczęśliwie od wszystkich, którzy ślady takie usiłują zacierać, jak na przykład Alan Sillitoe.
W swojej samoedukacji przyznał mi Trziszka dosyć szczególną rolę, należy on do najwierniejszych moich czytelników, czyta on nie tylko to, co piszę, ale także – w miarę możliwości – to, o czym piszę, ślady tych lektur pozostawiając we wszystkim, co wyszło spod jego pióra. Swoją literacką zasługę wobec Trziszki widzę jednak zupełnie w czym innym, właśnie w tym, że Trziszka – z moim błogosławieństwem – chlubi się literacko swoim „selfmademaństwem”, że dokumentuje w swoich najlepszych utworach drogę dzisiejszego, a więc wyjątkowego, self made mana, komuż bowiem w dzisiejszych czasach chce się „siebie robić” samemu, gdy można, rezygnując z wszelkiego wysiłku, dać „się zrobić” przez innych.
Trziszka „robi siebie” sam, nie ufając w pełni nikomu, nie ufając także mnie. Wyrazem jego braku zaufania do mnie są jego stałe próby pisania – nazwijmy to w uproszczeniu – o innych dla innych. Pisząc o sobie, o tym, czego doświadcza jako kulturalny homo novus, Trziszka boi się wyobcowania, nie podejrzewa bowiem, że odwołuje się do potencjalnej wspólnoty wszystkich, którzy mogą i zechcą z nim się zidentyfikować, lekceważąc za sprawą wyobraźni wszystkie nieistotne różnice między sobą a nim. Pisząc z kolei z rozmysłu o innych, Trziszka odrzucał do niedawna możliwość identyfikacji z nimi. Stąd właśnie stara idea pisania o innych dla innych, którą Trziszka realizuje między innymi w Domu nadodrzańskim (1968), w Dopala się noc (1971), w Oczeretach (moja lektura maszynopisu 1977).
Do autorskiej identyfikacji z kimś innym doszło u Trziszki dopiero w powieści Już niedaleko (trzecia nagroda w konkursie Ludowej Spółdzielni Wydawniczej 1977). Stary chłop rencista – narrator w Już niedaleko – przestał być postacią po chłopsku rodzajową, jest on sobą, ale i samym Trziszka i w ogóle każdym, kto jest w stanie wyobrazić sobie schyłek własnego życia.
W Już niedaleko zbiegły się dwa oddzielne wcześniej nurty pisarstwa Trziszki: podmiotowy i przedmiotowy. Ma to chyba istotne znaczenie dla przezwyciężenia pewnej staroświeckości literackiej w tym drugim nurcie.
Powieść Oczerety należałoby usytuować w połowie drogi od czystej rodzajowości chłopsko-osadniczej w Dopala się noc do zespolenia przedmiotowości z podmiotowością w Już niedaleko. Dzieje całej społeczności wiejskiej Smolar z początku lat siedemdziesiątych ujmuje Trziszka rodzajowo, poszczególnym przedstawicielom tej społeczności (zwłaszcza powieściowe głównym) serwuje doświadczenia i świadomość dalekie od rodzajowości. Rodzajowy w Oczeretach nie jest nawet dziadek Aćko, w którym lęk i odrazę budzi „czarne pudełko” (telefon), zainstalowane u syna sołtysa. Nawiedzony filozofią służby społecznej woźny i nauczyciel w jednej osobie, January Bryndza (główna postać utworu), skrzywdzony przez złego człowieka i los stary chłop Stefaniuk, „nieutralny” kunktator społeczny Bojba, proboszcz psychoanalityk Kalinowski, chłoporobotnik Michał Kaniuk – mimo takich lub innych pozorów rodzajowości – w tym, co istotne, nie są rodzajowi, doświadczają oni, każdy na swój sposób, różnych wariantów losu wszystkich ludzi i są obarczeni głównymi niepokojami świadomości egzystencjalno-społecznej tego samego Trziszki, który napisał Happeniadą.
Z rodzajowością wiąże Oczerety głównie stara konwencja narracyjna powieści, w której na zbiorowość ludzką patrzy się z odgórnej perspektywy zewnętrznej. Ta konwencja sprawia, że Oczerety przynależą do literatury o innych dla innych, co między innymi oznacza także to, że jest to utwór beletrystyki popularnej. Oczeretów nie można zakwalifikować wyżej lub lepiej, kontekst literacki popularnej beletrystyki (historycznej, środowiskowo-społecznej, obyczajowo-romansowej) jest zresztą dla Oczeretów szczególnie korzystny. Ostatecznie, jest to domena wszelakich producentów beletrystyki na ilość arkuszy, do produkcji literackiej wystarcza im zwykle lektura podręcznika historii lub miesięczny pobyt w nowym środowisku społecznym, zaś miarę literackości i artyzmu ich produktów stanowi poprawność szkolnej lub żurnalistycznej polszczyzny.
Oczerety są taką powieścią popularną, w której świat, o którym się opowiada, zna się tak dobrze, że nawet ewidentne kłamstwa brzmią w opowieści wiarygodnie. Trziszka dla efektu śmieszności lub niezwykłości potrafi kłamać na potęgę, społeczność chłopska jego wiejskiej okolicy – tej samej przecież co w wielu innych jego utworach – zmienia się akurat w to, w co Trziszka chce ją powieściowo zmienić, przy całej wiarygodności jest to społeczność trochę tak niewiarygodna jak sam Trziszka.
W opowieści o niej natychmiast rozpoznawalny jest język Trziszki, jest to język całkowicie jego własny, prawdziwy i wymyślony, bogaty i prymitywny, smakujący jak dobry samogon i stający kołkiem w gardle. Tak musi być, jeśli Trziszka ma nie zdradzić literacko swojego „selfmademaństwa”, a nie powinien za żaden pozorny profit.
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy