copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
SEKSUALNOŚĆ
Jakkolwiek się potoczy pisarski los Marka Bukowskiego, już teraz wiadomo, dowodzi tego jego dotychczasowa twórczość, że nie była pomyłką obrona jego pierwszych utworów przed niszczycielstwem literackim.
W czwartej powieści – Gry bez granic (moja lektura maszynopisu 1988) – należałoby podziwiać wirtuozerię narracyjną Marka Bukowskiego, chociaż trudno o podziw, gdy wszystko przesłonią komuś drastyczności seksualne narracji powieściowej.
Drastyczności seksualnych autor Gier bez granic rzeczywiście nie unika, mnie jednak ekscytują one jeszcze mniej niż zapisy rozmów politycznych, których w Grach bez granic także nie brak. W jednym i w drugim przypadku może mnie interesować jedynie funkcja narracyjna jednego lub drugiego elementu, jego sens, jego znaczenie.
Znaczenie seksualizmu w narracji Gier bez granic decyduje moim zdaniem o sensie powieści, seksualizm jest w niej – jako zjawisko społeczne – postacią i formą ocalenia egzystencjalnego, jest dla ludzi jedyną i jakby ostatnią wiarą jak alkohol dla alkoholika, jak narkotyk dla narkomana.
Ukryta i najczęściej nieświadoma siebie wiara ma w sobie co najmniej jeden pierwiastek pozytywny, ona jest samoobroną przed rozpaczą, jest antydesperacka.
Taką wiarą nie może być wiara w coś (w tym przypadku w akt seksualny), ona jest nieświadomie (tylko czasem świadomie, świadomości wolno się domyślać u nadrzędnej narracyjnie postaci powieści) wiarą przeciw czemuś. Tym czymś jest niemożność egzystowania, trwania, istnienia w totalnym bezsensie, który jak rogi lub kopyta diabła objawia się każdemu w zrozumiałej dla niego postaci braku nadziei na to, czego się akurat potrzebuje.
Nadrzędna postać Gier bez granic, czyli główny podmiot narracji, wszystkie ważne i nieważne postacie tej powieści, wszyscy partnerzy wszystkich (dużo ich) aktów seksualnych robią, co robią, dla chwilowego chociażby dowodu, że da się złamać obręcz niemożności, że pętlę dławiącą oddech zerwie się na jakiś czas, że bezruch duszy i ciała zastąpi się ruchem, który jest jeszcze możliwy.
Akt seksualny nie jest w tej powieści aktem seksualnym w swoich znanych i uznanych funkcjach, jego funkcje są wszelkie inne, tylko nie seksualne, te inne (rozmaite) funkcje usprawiedliwiają formę i częstotliwość pojawiania się aktu seksualnego w tej narracji, akt seksualny ma tu być każdorazowo tym, czym bywa dla ludzi sięgnięcie po butelkę wódki, po proszki nasenne, po różaniec.
Czy można o takim doświadczeniu seksu, o jaki chodzi w Grach bez granic, pisać w jakiś inny, mniej drastyczny, nie tak refreniczny, sposób, o tym trudno wiedzieć dopóty, dopóki się nie ujawni tych sposobów, dopóki się nie dowiedzie, że służą one dobrze temu celowi, jaki się ma na względzie.
Nie odrzucając z góry tych innych możliwości, nie widzę żadnego powodu, żeby narracji, jaką się demonstruje w Grach bez granic, odmówić cech tej narracyjnej wirtuozerii, jakiej się Marek Bukowski pisarsko dopracował.
Nie widzę w Grach bez granic przejawów artystycznego nadużycia czegokolwiek, nie widzę epatowania drastycznością seksualną bez istotnych intelektualnych uzasadnień, nie oskarżyłbym utworu Marka Bukowskiego ani o nieprawdę, ani o brak pisarskiej powagi.
W Grach bez granic jest prawda i powaga bezwzględności poznawczej i moralnej.
Prawdę i powagę powieści konstytuuje klarowny status narracyjny tekstu. Gry bez granic są olbrzymią kompozycją narracji, jeśli nie zawsze mówionych czy wypowiadanych, to zawsze wypowiadalnych i w ogóle opowiadalnych, opowiadalność jako zasada i forma istnienia określa dostępność, zasięg i charakter prawdy, która nie może być wolna od piętna płynności i niedefinitywności.
Opowiadalnością jako narzędziem poznania ogarnia się na głównym planie narracji doświadczenia trzech pokoleń, dzisiejsze doświadczenia głównego podmiotu narracji, wojenne i powojenne doświadczenia jego rodziców, spektakularne w sensie historycznym doświadczenia jego dziadka, zakładając jednocześnie wielowersyjność losów ich wszystkich i wielofunkcyjność ich ról historycznych, co prowadzi do tego, że gry poznawcze – bo o nie, moim zdaniem, przede wszystkim chodzi – można rozwijać i rozwija się w utworze bez końca.
Da się to porównać z filozofią poznawczą dwóch, całkiem różnych, pisarzy, Teodora Parnickiego i Leopolda Buczkowskiego, chociaż Teodor Parnicki musi być dla Marka Bukowskiego pisarzem z gruntu obcym, Leopold Buczkowski natomiast najbliższym z bliskich mimo niedostępności (dla Marka Bukowskiego) wielu artystycznych komplikacji, wyrafinowań i tajemnic jego pisarstwa.
Autor Gier bez granic nie chce być w tym utworze pisarzem ponad miarę trudnym, przy tak pospolitej nieumiejętności czytania niekonwencjonalnej beletrystyki jest to chęć może nawet chwalebna.
Za ewentualną dezaprobatę dla drastyczności seksualnych utworu autor nie może ponosić odpowiedzialności, jest już najwyższy czas, żeby znaleźć sobie inny przedmiot ekscytacji niż seksualność w literaturze.
Mądrze robią ci, którzy z samozaparciem ekscytują się filozofią społeczną i moralną w pisarstwie Marii Dąbrowskiej, historiozofią w twórczości Władysława Terleckiego i nade wszystko permanentną manifestacją troski o stan polszczyzny literackiej w dziełach naszych natchnionych i niestrudzonych czyścicieli języka.
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy